Wiadomo, że obecny minister obrony narodowej jest faktycznie numerem 2 w partii i chyba jedynym, któremu prezes zapewnia pełny immunitet. Natura tego szczególnego związku nie jest jasna, a powierzenie Macierewiczowi „smoleńskiego odwetu” było raczej dowodem jego wyjątkowej pozycji niż jej przyczyną. Jedna z hipotez, przywołanych ostatnio z okazji 40-lecia KOR, mówi, że w czasach opozycji PRL Jarosław Kaczyński należał do kręgu, i to nie pierwszego, współpracowników Macierewicza; trochę publikował w „Głosie”, organie tego środowiska, ale to Macierewicz był wtedy guru. Zapewne coś z tej relacji mistrz–uczeń przetrwało, zwłaszcza że kiedy w kolejnych dekadach Kaczyński wchodził coraz głębiej w polityczne rozgrywki, układy i sojusze, Macierewicz pozostawał bezkompromisowy, świecił swoją niezłomnością i radykalizmem. W końcu zyskał przy Kaczyńskim rolę egzekutora, w myśl anegdotycznego powiedzonka: „Mam Macierewicza i nie zawaham się go użyć”.
Do ważnych politycznych wynalazków Jarosława Kaczyńskiego należało nadanie partii charakteru rewolucyjnego; to już było trochę widoczne przy pierwszych rządach PiS, ale dojrzało dopiero w czasie 8-letniej opozycji. Partia rewolucyjna ma sporo zalet jako instrument zdobywania władzy. Z definicji nie musi liczyć się z ustrojem państwa, bo przecież chce go zburzyć; nie musi, a nawet nie powinna wchodzić w żadne relacje z „uzurpatorską” władzą; „wielka idea”, której służy, daje jej wyższość moralną nad demokratycznymi politykami. Rewolucyjność dostarcza też przewagi retorycznej: każdy radykalny sąd brzmi atrakcyjniej od mętnego realizmu; gruntowna zmiana to program propagandowo bez porównania lepszy niż żmudne doskonalenie (np.