Internet się śmieje, ale co gdyby postulaty pani poseł Mateusiak-Pieluchy weszły w życie?
Blisko pół wieku od marca’68 polskie władze wracają do pomysłu deportowania z kraju elementów obcych. Szokujący pomysł wydalania z kraju niekatolików, którzy nie podpiszą deklaracji lojalności wobec Konstytucji RP, zaproponowała posłanka PiS Beata Mateusiak-Pielucha.
Na portalu wPolityce oświadczyła, że „powinniśmy wymagać od ateistów, prawosławnych czy muzułmanów oświadczeń, że znają i zobowiązują się w pełni respektować polską konstytucję i wartości uznawane w Polsce za ważne. Niespełnianie tych wymogów powinno być jednoznacznym powodem do deportacji”. Posłanka żąda „bezwzględnego egzekwowania tego obowiązku przez państwowe służby” i oczekuje od rządzących „rozwiązywania rzeczywistych problemów”.
O tym, że podpisywanie podobnych oświadczeń jest niezgodne z polską konstytucją i rażąco narusza prawa i wolności obywatelskie, wiele już napisano. Taki pomysł nie mógłby być zalegalizowany – przynajmniej na gruncie obecnie obowiązujących przepisów. To też przy okazji odpowiedź na pytanie, po co nam Trybunał Konstytucyjny czy Rzecznik Praw Obywatelskich.
Co jednak, gdyby te instytucje nie działały, a postulaty pani poseł weszły w życie?
Posłanka chce deportacji, ale co to oznacza w praktyce?
Po pierwsze, z pomysłu wynika, że podobnych oświadczeń nie musieliby podpisywać katolicy. Tak jakby automatycznie byli uznawani za „swoich”, znających ustawę zasadniczą i szanujących jej postanowienia oraz respektujących wartości „uważane w Polsce za ważne”.
Co zawiera katalog tych wartości? Tego jeszcze posłanka nie sprecyzowała. Pytanie, jak poseł chciałaby sprawdzać, kto jest wystarczająco dobrym katolikiem? Czy wystarczyłoby figurować w kościelnej księdze chrztów? Czy trzeba by regularnie wpisywać się na listę dominicantes, uczestniczących w niedzielnych mszach, czy communicantes, przyjmujących ciało Chrystusa? Może niezbędne byłoby uzyskanie zaświadczenia podczas wizyty duszpasterskiej zwanej „kolędą”, która zwyczajowo łączy się z ofiarowaniem koperty?
Po drugie, niespełnianie wymogów oznaczałoby deportację. Deportacja to z łacińskiego „wyrzucenie za drzwi” – ale posłanka nie mówi, dokąd polskie władze miałyby wyrzucać wszystkich ateistów, prawosławnych, muzułmanów czy innych odstających od modelu Polaka katolika. Bo co z Polakami ewangelikami? Co z Polakami agnostykami? Czy dla nich stworzony zostanie specjalny „Ateistan”, jak żartują internauci? Czy raczej zaczniemy zamykać ich w gettach – niby na polskiej ziemi, ale w izolacji od zdrowej reszty społeczeństwa. Pomysł w Polsce nienowy, wielokrotnie sprawdzony. Pani poseł odwołuje się do starej tradycji. Szkoda, że bliższa jej „Kryształowa noc” i klimat marca’68 niż filozofia papieża Franciszka, który otwiera drzwi, a nie za nie wyrzuca. Czy Franciszek zdałby egzamin na prawdziwego Polaka? Czy jego postawa raczej go wykluczy?
A technicznie – posłanka wzywa do egzekwowania tego obowiązku przez polskie służby? Czy to oznacza, że od dziś ochotnicy z Obrony Terytorialnej mieliby faktycznie decydować, kto może mieszkać w Polsce, a kto nie? Jakby to mogło wyglądać, przekonujemy się co rusz podczas patriotycznych demonstracji, od rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego po Marsz Niepodległości 11 listopada.
Dziś Mateusiak-Pielucha tłumaczy się na Facebooku: „Przypisywanie mi tego, że napisałam o Polakach ateistach, których należałoby deportować i wszelkie wynikające z takiej interpretacji opinie są zwykłą manipulacją”. Ale oryginalny tekst pani poseł, za który do teraz nie przeprosiła, nadal jest w sieci dostępny. Trudno jego dosłowne odczytywanie brać za manipulację.
Czy Beata Mateusiak-Pielucha zostanie ukarana?
Do sejmowej Komisji Etyki ma wpłynąć wniosek o ukaranie posłanki, chce go złożyć opozycja. Prawo i Sprawiedliwość, od którego należy pani poseł, nabrało wody w usta. Jakby nawoływanie do stygmatyzowania, zastraszania i wyrzucania obywateli z powodu innej wiary czy innych wartości mieściło się w kanonie zachowań akceptowanych przez PiS. Wymowne milczenie rządzących wiele mówi o pomysłach władzy na to, kto ma prawo być w Polsce, a kto nie.
Do tej pory śmialiśmy się z dzielenia ludzi na gorszy i lepszy sort Polaków. Teraz w internecie powstaje lista życzeń: dokąd ktoś chciałby dać się deportować. Odjazd pociągiem z Dworca Gdańskiego.
Dlaczego jednak nikt nie powie: dosyć? To także mój kraj, nie dam się z niego deportować. Dlaczego milczymy, kiedy ktoś chce wyrzucić nas z domu? Powtórka z ’68 wydawała się niemożliwa. Teraz widać, jak pod rządami PiS niewiele już do niej brakuje.