Wspierałem siły, które niszczyły kraj – wyznaje bez bicia politolog habilitowany, dr Kazimierz Kik, w konfesjonale redaktor Elizy Olczyk na łamach „Rzeczpospolitej”. Niecodzienne wyznanie sprawiło, że postanowiłem zapoznać się z treścią spowiedzi człowieka, który dotychczas nie budził mojego większego zainteresowania – teraz już wiem dlaczego. Otóż w życiu blisko 70-letniego profesora tak wiele działo się przypadkiem, tyle było wiraży i zakrętów, że niech się schowa ze swoim nawróceniem nawet Stanisław Piotrowicz – w PRL prokurator, a obecnie czołowy obrońca demokracji i praworządności przed gangiem Rzeplińskiego (patrz jego rozmowa „wSieci”).
Kazimierz Kik wstąpił za młodu do PZPR, w czym nie byłoby niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że został członkiem „na przekór kolegom z ZMS, którzy chcieli mnie wciągnąć do polityki. A będąc kandydatem na członka PZPR, zorganizowałem demonstrację w 1970 r.”. Młody Kik został wówczas „okropnie spałowany”, co „na długo wyleczyło go z polityki”. Dopiero później został lektorem KC PZPR, ale za to nie pałowano.
Stanisław Piotrowicz natomiast wstąpił do PZPR przed egzaminem na prokuratora, który zdał („Nieskromnie powiem, że najlepiej z całej grupy”), ale przedtem stanął wobec wyboru: „Albo dopuszczenie do egzaminu i zapisanie się do partii, albo do widzenia. Tak, można było oczywiście zachować się bohatersko, ale to wiem dzisiaj. Wówczas (…) jako młody chłopak w trudnej sytuacji życiowej, na prowincji, nie widziałem innej możliwości”.
Będąc w partii, obaj towarzysze kopali pod nią dołki. Za swoją działalność w 1980 r. Kik „o mało” nie został „wyrzucony z PZPR, z pracy i mieszkania, które miał dzięki pracy”.