Oto słynny już, i to niestety nie tylko w anegdotycznym sensie, Bartłomiej Misiewicz ogłosił na Twitterze, że Ministerstwo Obrony Narodowej wystąpi z zawiadomieniem do prokuratury w sprawie pochwalania przestępstwa – stanu wojennego przez płk. Adama Mazgułę.
Za pomocą tego samego narzędzia internetowego obwieścił, że płk Mazguła (Misiewicz użył formuły „pan Mazguła”) „nie może publicznie występować w mundurze WP”.
Misiewicz oświadcza na Twitterze
Chodzi zapewne o to, że płk Mazguła w minionym tygodniu pojawił się właśnie w oficerskim mundurze na wiecu przeciwko tzw. ustawie dezubekizacyjnej i wypowiadał się tam o stanie wojennym w stylu, owszem, mogącym budzić sprzeciw („Nie powiem, oczywiście były tam bijatyki, jakieś ścieżki zdrowia, ale generalnie najczęściej jednak dochowano jakiejś kultury w tym wszystkim, w tym całym zdarzeniu. (…) Nie pamiętam, żeby po ulicach działy się jakieś dziwne rzeczy, jakieś szczególne prześladowania”). Zapewne jednak histeryczną w sumie reakcję obecnego szefostwa MON wywołało to, że płk Mazguła zaraz potem podkreślił zasadnie, że „generał Jaruzelski (...) oddał władzę w sposób pokojowy”. A już na pewno to, że skrytykował tych, którzy dziś „dzielą Polaków” i „w sposób niekontrolowany szykują wojnę jednych z drugimi, jednego sortu na drugi sort”.
Rzecz nawet nie w tym, że – wbrew temu, co próbuje narzucić MON – komunikaty na Twitterze trudno uznać za właściwy sposób ogłaszania opinii publicznej decyzji ministerstwa (nie mówiąc o prawnej stronie takiego postępowania). Problem w tym, że skompromitowany tylekroć młody człowiek znowu bryluje w imieniu resortu i tolerowany jest jako członek gabinetu politycznego ministra.
Nie mówiąc już, że właśnie jeszcze w czasie stanu wojennego to środowisko Antoniego Macierewicza na łamach wydawanego poza cenzurą pisma „Głos” zaproponowało ówczesnej władzy pakt pomiędzy wojskowymi (uznając ich za zdrową w istocie, bo patriotycznie nastawioną i uniezależnioną od partii część aparatu władzy), „Solidarnością” i Kościołem. Pozostałe kręgi opozycji uznały pomysł nie tylko za naiwny (wojsko było jednak głównie elementem represji), ale też obrzydliwy moralnie, jako że nadal w więzieniach przebywało wielu działaczy solidarnościowego podziemia.
Okazuje się w efekcie, że dla Macierewicza i jego faworyzowanych wychowanków funkcjonariusze stanu wojennego mogą być zarówno oprawcami, jak i patriotami – zależnie od bieżących potrzeb.
Pikul o Piotrowiczu: To nie jest wzór patrioty
Podobną manipulację stara się narzucić równie słynny poseł Stanisław Piotrowicz. Kolejny raz powtórzył on – i to w parlamencie RP – że z czasów PRL nie ma sobie nic do zarzucenia, choć pełnił wtedy funkcję prokuratora i ma na koncie nie tylko aktywność w PZPR, ale i oskarżanie opozycji. Ba, kolejny raz znalazł obrońców wśród kolegów z PiS. W ślad za Piotrowiczem przekonują, że odważnie ratował on opozycjonistów przed represjami. Sam Piotrowicz dowodził bez zażenowania: „Ponosiłem większe ryzyko, pomagając tym, którzy roznosili ulotki, niż ci, którzy te ulotki roznosili. Wielu ludzi jest mi wdzięcznych za to, że ich osłaniałem i mocno wspierałem”.
Partia ostentacyjnie wystawia go na najważniejsze fronty: walki z Trybunałem Konstytucyjnym (tu logicznie, bo ma przecież doświadczenie w walce z wolnościami obywatelskimi), ale też forsowania tzw. ustawy deubekizacyjnej (ograniczającej emerytury osobom choćby śladowo związanym z instytucjami władzy PRL).
W końcu jednak miara kłamstwa – i czara obrzydzenia – się przebrała. Antoni Pikul, działacz „Solidarności” z Jasła, którego w 1982 r. oskarżał Piotrowicz, rok temu w lokalnych „Nowinach24” mówił, że nie czuje żalu wobec niego, choć nie podoba mu się dorabianie filozofii do tego, co obecny polityk robił w dawnych czasach. Wspominał, że Piotrowicza spotkał raz, w areszcie, i ten wówczas zachowywał się przyzwoicie „jak na swoją rolę”: „Nie poniżał mnie, tak jak robili to inni śledczy. Mój adwokat przywiózł mi spodnie, o które prosiłem żonę. To było zabronione. Prokurator udał, że tego nie widzi”.
Dziś Pikul kolejny raz zabrał głos, bo nie chce się jednak zgodzić z tym, „by z takiego człowieka [jak Piotrowicz] robić wzór patrioty i tego, który poucza innych, jak mają postępować, żeby to było uczciwe”. „Przecież to jest obrzydliwe” – zauważa. Podkreślił publicznie: „Pan Piotrowicz żadnej pomocy ani mnie, ani innym osobom związanym z solidarnościowym podziemiem w tym czasie nie udzielił. (…) Nie zgadzałem się z tym, co wtedy w Polsce się działo, natomiast pan Piotrowicz był po tej stronie drugiej, po której można było robić karierę, tępiąc takich ludzi jak ja. To była m.in. rola prokuratury ówczesnej”.
Oczywiście, zdarzali się wtedy milicjanci, prokuratorzy (także wojskowi), o sędziach nie wspominając, którzy w miarę możliwości próbowali pomóc represjonowanym. Piotrowicza jednak, jak się okazuje, wśród tych odważnych nie było.
Dlaczego PiS dopuszcza Misiewicza i Piotrowicza do władzy?
Postawę osobników pokroju Misiewicza czy Piotrowicza można łatwo wytłumaczyć parciem na udział we władzy (na jakimkolwiek poziomie) sprzężonym ze służalczością i brakiem jakichkolwiek właściwości moralnych.
Ale czym wytłumaczyć to, że na ich bezczelność w zakłamywaniu historii nie reagują ludzie, którzy przecież dobrze pamiętają czasy PRL-u z perspektywy opozycji właśnie? Ba, co rusz podkreślają swą jednoznacznie negatywną ocenę stanu wojennego i funkcjonariuszy komunistycznego aparatu represji.
Ryśku Terlecki! Jarku Gowinie! To o Was. I o paru innych ludziach PiS też – z prezesem Kaczyńskim na czele.