Rada Języka Polskiego krytycznie o zmianach w podstawie programowej z języka polskiego
Uwagi do projektu zmian w podstawie programowej Rada Języka Polskiego może, a nawet powinna zgłaszać – to wynika z jej statutu. RJP jest najwyższym w Polsce organem powołanym po to, żeby strzec czystości języka polskiego i rozwiewać w tej materii różne wątpliwości. Dba o kulturę języka i regularnie wydaje opinie, z którymi można się liczyć lub nie – ale jej autorytet trudno kwestionować.
Tym razem Rada publikuje uwagi na temat zmian w podstawie programowej z języka polskiego dla klas IV-VIII, jakie planuje zaprowadzić MEN – i są to uwagi miażdżące. Nie chodzi wyłącznie o kwestie merytoryczne, ale też, by tak rzec, logistyczne. Na prekonsultacje resort przeznaczył tydzień. To za mało, żeby projekt wnikliwie ocenić – czytamy w dokumencie. „Drastyczne ograniczenie czasu na konsultacje (tylko pięć dni roboczych) w sprawie, która jest najważniejsza z punktu widzenia reformy nauczania, przeczy idei dialogu i wspólnego (ponad podziałami) dążenia do uzgodnienia tego, co najlepsze dla polskiej szkoły” – proszę zwrócić uwagę na to niby mało znaczące wtrącenie w nawiasie.
Dalej Rada szczegółowo omawia różne niezrozumiałe dla niej punkty dokumentu MEN. Spis uwag RJP jest sygnowany nazwiskiem prezesa RJP prof. Andrzeja Markowskiego, wybitnego polskiego językoznawcy.
Rada Języka Polskiego krytykuje podstawę programową z języka polskiego
W podstawie programowej rażą niespójności, powtórzenia („Pan Tadeusz” w różnych klasach, grzeczność i etykieta – tak samo), nie wiadomo nawet, po jakie źródła dydaktyczne i naukowe MEN sięgnął, kiedy ją konstruował. Wiadomo jednak, że większy nacisk będzie kładło się na to, żeby uczeń „znał, odróżniał, wskazywał i nazywał” – niż na to, żeby rozumiał i wykorzystywał tę wiedzę w praktyce. Uczniowie zawsze narzekają, że muszą przyswajać tyle niepotrzebnych im na co dzień treści – teraz naprawdę będą mieli powody, żeby narzekać. W dokumencie Rady czytamy zresztą: „Wiedza jest bardzo słabo sfunkcjonalizowana, a powinna czemuś służyć. To, że uczeń czegoś na pamięć się nauczy (bo jest to ponad jego możliwości intelektualne), nie jest żadną wiedzą, a tylko zbiorem informacji, nie ma więc wartości poznawczej. O tym, zdaje się, zapomniano”.
A skoro uczeń według MEN ma tylko „znać” i „nazywać”, to nie dziwi, że edukacja będzie przebiegać liniowo, zamiast grać na skojarzeniach. Młodzi Polacy będą się uczyć, jakie fakty po sobie następują, ale nie nauczą się, jak je łączyć. Poznają zasady interpunkcji i składni, ale z osobna. A przecież jedna bez drugiej nie istnieje. Uczeń IV klasy dowie się, jak prawidłowo akcentować, choć nie będzie znał jeszcze trybu przypuszczającego (wyrazy w trybie przypuszczającym akcentuje się najtrudniej). Dopiero w V klasie nauczy się, jak oddzielać temat fleksyjny od końcówki, za to już w VI ma umieć zredagować scenariusz filmowy. Dużo w tym niekonsekwencji. Albo inaczej: mało w tym logiki.
Rada ma kłopoty i z tym, że w podstawie programowej brak informacji o dalszych etapach nauczania. Nie wiadomo, jaki rodzaj egzaminu zakończy szkołę podstawową (wiele wskazuje, że będą to jednak nieszczęsne i wciąż krytykowane testy). Nie wiadomo, czy zmieni się matura. Projekt jest w wielu punktach zbyt ogólnikowy. A ogóły niepokoją – jak np. enigmatyczny zapis o „rozwijaniu wartości języka narodowego”.
Rada wskazuje na jeszcze jedną ważną, symptomatyczną rzecz: brak zróżnicowania i swobody wyboru w szkołach. Nauczanie będzie narzucane, a nie regularnie dostosowywane do potrzeb i umiejętności uczniów. Nauczycielom odbierze się pole do popisu. Wracamy – jak pisze Rada – do „trybu nakazowego”. MEN rozkazuje, reszta ma się dopasować.
Konkluzje Rady Języka Polskiego nie zostawiają na projekcie resortu suchej nitki. Czytamy, że „jest niespójny, nielogiczny, z licznymi błędami, także natury językowej i terminologicznej. Wykazuje niekompetencje zespołu autorskiego, szczególnie jeśli chodzi o metodykę przedmiotową i psychologię rozwojową”.
MEN ma szczęście (w nieszczęściu), bo Rada miała niewiele czasu, żeby wnikliwiej projekt przebadać. Choć dla uczniów to marna pociecha, bo jeśli resort tych uwag w żaden sposób nie uwzględni, to dorosną nam pokolenia wprawdzie „znające się na rzeczy”, ale nieporadne. I wyposażone w narzędzia, których nie będą umiały wykorzystać.