Piotr Duda, szef NSZZ Solidarność, zadeklarował, że związkowcy „nakryją czapkami” politycznych oponentów władzy i „policzą się z nimi na ulicy”. Przypomniały się czasy PRL i groźby użycia „aktywu robotniczego” przeciw „warchołom”. Piotrowi Dudzie wypomniano, że przekształca Solidarność w dawne reżimowe związki.
Solidarność wygrażała pięścią pod nosem każdego rządu. Jeździła na Warszawę, krzyczała, dymiła i turbowała się z policją. Stawała w strajkach, które są przecież przyrodzonym elementem związkowej aktywności. Nigdy jednak tak otwarcie nie groziła opozycji i tak jasno nie deklarowała obrony jednej opcji politycznej – i to, na dodatek, rządu, który i tak ma w swoich rękach wszelkie do obrony instrumenty: ulice już są pełne policji, a nawet wojskowej żandarmerii.
– Deklaracja wsparcia dla jednej grupy politycznej, a mam nadzieję, że tylko deklaracją pozostanie – jest niezgodna z istotą, ideą i duchem związku zawodowego – uważa prof. Marek Szczepański, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego. – Wielokrotnie widziałem manifestacje w Warszawie. Miewały spektakularną oprawę, ale nigdy nie wspierały jakiejś formacji politycznej, tylko interesy pracownicze. Jednak nigdy też w naszej krótkiej historii Solidarność ani żaden inny związek nie był tak blisko rządzących. Gdy do prorządowej deklaracji Dudy euforycznie odniósł się szef Sekretariatu Górnictwa i Energetyki NSZZ Solidarność Kazimierz Grajcarek, zagrzewając swoich członków do udziału w akcjach Solidarności, które mają „zatrzymać marsz skorumpowanych polityków i czerwonej hołoty po władzę”, związkowcy nie protestowali.