Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Obywatel kontra obywatele

Czy Polska stanie się państwem autorytarnym

Protest Obywateli RP podczas styczniowej miesięcznicy smoleńskiej Protest Obywateli RP podczas styczniowej miesięcznicy smoleńskiej Jakub Kamiński / PAP
Trybunał uznał ustawę o zgromadzeniach za zgodną z konstytucją, prezydent podpisał, premier bez zwłoki opublikowała. Od tej pory 10. dnia każdego miesiąca Krakowskie Przedmieście ma należeć już tylko do prezesa Kaczyńskiego.
Kontrmanifestacja Obywateli RP pod Pałacem Prezydenckim, 10.03.2017 r.Mariusz Gaczyński/EAST NEWS Kontrmanifestacja Obywateli RP pod Pałacem Prezydenckim, 10.03.2017 r.
Sędziowie SN uznali, że proponowane prawo w istocie rzeczy ograniczy konstytucyjną wolność obywateli.Wojciech Kryński/Forum Sędziowie SN uznali, że proponowane prawo w istocie rzeczy ograniczy konstytucyjną wolność obywateli.

Jeden obywatel, szef PiS, czuł się zaniepokojony poczynaniami innych obywateli, a mówiąc ściśle Obywateli RP. To oni od ponad roku przeszkadzają Kaczyńskiemu celebrować tzw. smoleńskie miesięcznice. To dziwny spektakl, w którym modlitwy mieszają się z agresywną polityczną retoryką. Na Krakowskim Przedmieściu przed Pałacem Prezydenckim prezes mówi o tych, którzy mają krew na rękach, o łotrach, którzy śmią mu się sprzeciwiać. I powtarza jak mantrę, że prawda o zamachu coraz bliżej.

Obywatele RP to grupa nieformalna, rodzaj ruchu społecznego skupiającego osoby, które kontestują poczynania polityków PiS. Było im za ciasno w gorsecie narzucanym przez Komitet Obrony Demokracji i wybrali własną drogę. 10 lutego 2016 r. po raz pierwszy stanęli niewielką grupką naprzeciw Kaczyńskiego, jego świty i tzw. ludu smoleńskiego. To był protest przeciwko głoszeniu kłamstwa, nazywaniu katastrofy samolotu zamachem i wykorzystywaniu tragedii smoleńskiej do uprawiania partyjnej propagandy. Potem stawali już co miesiąc. Smoleńscy lżyli ich, grozili rękoczynami, ale grupa Obywateli RP nie podejmowała sporu. Nazwali swój protest godnościowym.

10 listopada 2016 r. Obywatele RP zapowiedzieli, że następną kontrmiesięcznicę zorganizują w miejscu tradycyjnie zajmowanym przez orszak prezesa PiS, czyli na froncie Pałacu Prezydenckiego, jeśli władze nie zrezygnują z ekshumacji szczątków tych ofiar katastrofy smoleńskiej, których rodziny nie wyrażają na to zgody. Oczywiście z ekshumacji nie zrezygnowano. Natomiast podjęto błyskawiczne prace nad zmianą prawa o manifestacjach. Poprzednią ustawę o zgromadzeniach publicznych uchwalono w 2015 r. Podpisał ją prezydent Andrzej Duda. Z punktu widzenia prezesa PiS okazała się zbyt liberalna.

Dobrostan niekonstytucyjny

Już pięć dni po listopadowej miesięcznicy do Sejmu wpłynął projekt nowelizacji ustawy podpisany przez 86 posłów PiS. Biuro Analiz Sejmowych Kancelarii Sejmu natychmiast sporządziło opinię z konkluzją: „Materia ujęta w projekcie ustawy nie jest regulowana w przepisach prawa Unii Europejskiej”. A skoro tak, to nie ma przeszkód, aby Sejm podjął prace nad ustawą.

Opinia była sprzeczna z oceną Sądu Najwyższego, do którego zgodnie z procedurą zwróciła się Kancelaria Sejmu z prośbą o uwagi. Oto konkluzja z opinii SN: „Projekt jako całość jest projektem antykonstytucyjnym i sprzecznym z zasadami prawa międzynarodowego”.

Sędziowie wyliczyli osiem artykułów Konstytucji RP, które propozycja posłów narusza. Przede wszystkim wskazali na proponowane przez wnioskodawców wprowadzenie pierwszeństwa dla zgromadzeń cyklicznych (organizowanych w tym samym miejscu co najmniej cztery razy w roku, jeżeli odbywały się w ciągu ostatnich trzech lat). Pojęcie „zgromadzenie cykliczne” nigdy wcześniej w prawie nie istniało. W myśl nowej ustawy to wojewoda (a więc przedstawiciel władzy państwowej) miałby wskazywać, co jest zgromadzeniem cyklicznym, i decydować, które zgromadzenie cykliczne ma pierwszeństwo.

Sędziom nie spodobało się też pierwszeństwo dla zgromadzeń organizowanych przez organy władzy publicznej oraz Kościoły i związki wyznaniowe. Uznali, że proponowane prawo w istocie rzeczy ograniczy konstytucyjną wolność obywateli oraz ich prawo do manifestowania swoich poglądów. Nie ma nic złego w fakcie, że zróżnicowane światopoglądy ścierają się w przestrzeni publicznej. W opinii SN napisano wprost: „Dobrostan sprawujących aktualnie władzę oraz ograniczenie kontrprzekazu w przestrzeni publicznej (…) niewątpliwie nie stanowią aksjologii porządku konstytucyjnego w demokratycznym państwie prawnym. Charakteryzują one natomiast państwa autorytarne”.

Marszałek Sejmu Marek Kuchciński opinią SN w ogóle się nie przejął i już po trzech dniach od wpłynięcia wniosku skierował projekt do pierwszego czytania. Odbyło się 30 listopada. Projekt skierowano do prac w komisji administracji i spraw wewnętrznych. Prace trwały nadzwyczaj krótko i już 1 grudnia odbyło się drugie czytanie, a 2 grudnia trzecie czytanie i głosowanie. Projekt przyjęto głosami 224 posłów. Przeciwko było 196, a wstrzymało się od głosu 14 posłów. Minęły zaledwie trzy dni od chwili, kiedy posłowie dostali projekt do obróbki.

Następnie ustawę przekazano do Senatu, gdzie naniesiono dwie poprawki. Wykreślono punkt mówiący o pierwszeństwie dla zgromadzeń organizowanych przez organy władzy publicznej i związki wyznaniowe („jako zakaz zbyt daleko idący”) oraz zapisano, że ustawa wejdzie w życie 14 dni po jej ogłoszeniu, a nie w trybie natychmiastowym, jak chcieli posłowie PiS.

13 grudnia Sejm przyjął senackie poprawki, a dzień później skierował ustawę do Prezydenta RP. I tu zaskoczenie, bo Andrzej Duda po raz pierwszy w swojej kadencji najpierw przez dwa tygodnie się zastanawiał, a potem wysłał nowe prawo o zgromadzeniach do Trybunału Konstytucyjnego (gdzie rządy przejęła już Julia Przyłębska). „Pan Prezydent ma wątpliwości dotyczące zgromadzeń cyklicznych, braku możliwości zaskarżenia decyzji wojewody oraz obejmowania zakazem zgromadzeń zgłoszonych przed wejściem w życie ustawy, bo prawo nie może działać wstecz” – brzmiał oficjalny komunikat.

Feta za barierkami

Wszystko wskazuje, że nagła determinacja prezydenta była w rzeczywistości elementem pewnej gry. Pokazał, że jest niezależny, ale musiał mieć świadomość, że sprawa jest i tak przesądzona. 16 marca 2017 r. TK odrzucił wątpliwości prezydenta i uznał zaskarżoną ustawę za w pełni konstytucyjną. Czterech sędziów, w tym powołany przez PiS mec. Piotr Pszczółkowski, zgłosiło zdania odrębne.

Werdykt TK jest obarczony wadami prawnymi, co może skutkować, że sądy powszechne będą kwestionować to rozstrzygnięcie. Prof. Andrzej Zoll, były prezes TK, oświadczył, że decyzja Trybunału nie jest orzeczeniem, ale stanowiskiem zajętym przez grupę osób. Miał na myśli niewłaściwy skład sędziowski. W posiedzeniu uczestniczyło trzech sędziów powołanych przez PiS bezprawnie na miejsca już zajęte.

Zgodnie z konstytucją prezydent ma 21 dni na podpisanie każdej ustawy, ale tym razem, chociaż wcześniej z taką troską zgłaszał swoje wątpliwości, już po dwóch dniach – 18 marca – nowe prawo podpisał. Premier Beata Szydło, nie zwlekając ani chwili, tegoż 18 marca opublikowała ustawę w Dzienniku Ustaw. Oznacza to, że prawo wejdzie w życie 1 kwietnia.

Beneficjentem znowelizowanej ustawy jest w gruncie rzeczy przede wszystkim Jarosław Kaczyński. Jego prywatne obchody miesięcznic smoleńskich, współorganizowane przez Kluby Gazety Polskiej, teraz stają się zgromadzeniem cyklicznym z pierwszeństwem nad wszystkimi innymi inicjatywami obywateli, którzy chcieliby manifestować w tym samym miejscu i w tym samym czasie.

Nowe przepisy mówią o odległości minimum 100 m między różnymi zgromadzeniami. 10 kwietnia sytuacja będzie szczególna, bo nagle minister kultury i dziedzictwa narodowego ogłosił, że odbędą się państwowe obchody siódmej rocznicy katastrofy smoleńskiej. Nigdy wcześniej poprzednie rocznice tej tragedii, odbywane na Krakowskim Przedmieściu, nie miały państwowej oprawy. Nawet ta ubiegłoroczna, kiedy PiS już samodzielnie rządził. Dlaczego więc teraz, chociaż rocznica nie jest okrągła, zdecydowano się na państwową fetę? Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie to obawa prezesa przed manifestantami, którzy nie zamierzają bić mu brawa. Obchody państwowe oznaczają, że całe Krakowskie Przedmieście i okolice zostaną wyłączone z funkcjonowania. Pojawią się barierki ochronne, policja i BOR zabezpieczą teren. Ustawowe 100 m może urosnąć wielokrotnie.

Demokracja Nowogrodzka

Ostatnio to już nie KOD, ale właśnie Obywatele RP wyrośli w mniemaniu rządzących na wroga numer jeden zaprowadzanego w kraju nowego porządku. Według naszych informacji prokuratura i policja dostały cichy nakaz, aby traktować akty obywatelskiego nieposłuszeństwa jako przestępstwa, stawiać zarzuty niepokornym i kierować akty oskarżenia do sądów. I tak się dzieje.

Kilka osób, które z plakietkami Obywateli RP w listopadzie i grudniu 2016 r. wkraczały na dziedziniec sejmowy, siadały na ziemi, wyciągały banery z hasłami i biało-czerwone flagi, dostało wezwania na policję. Występują teraz w charakterze podejrzanych z art. 193 kk, dotyczącego naruszenia miru domowego: „kto wdziera się do cudzego domu, mieszkania, lokalu, pomieszczenia albo ogrodzonego terenu (…) podlega karze”. Grozi im nawet do roku więzienia. Przy czym warto wiedzieć, że podejrzani wchodzili na dziedziniec, który nie był wtedy ogrodzony.

Rafał R. Suszek, adiunkt Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego, wezwany na komendę przy ul. Wilczej odmówił składania wyjaśnień, ale wygłosił oświadczenie dołączone potem do akt: „Oświadczam, że moja obecność na dziedzińcu Sejmu była aktem spontanicznego obywatelskiego protestu (…). Protest mój miał charakter godnościowy i bezprzemocowy”. Zarówno on, jak i pozostali rzekomo naruszający mir domowy marszałka Sejmu protestowali przeciwko „haniebnym działaniom i haniebnej propagandzie obecnej władzy”.

Wzywani są też Obywatele RP, którzy 10 marca podczas kontrmiesięcznicy, siadając na jezdni, próbowali zatrzymać ciężarówkę, na której zwolennicy Kaczyńskiego wieźli sprzęt nagłaśniający (do zagłuszania wrogiej pikiety) i banery (do zasłaniania przeciwników). Stawia im się zarzut z art. 52 Kodeksu wykroczeń – dotyczy naruszenia porządku i spokoju publicznego.

Obywateli RP nie udało się zastraszyć. W tej grupie są osoby działające w podziemiu w czasach PRL: m.in. Paweł Kasprzak, Wojciech Kinasiewicz, Tadeusz Jakrzewski, Paweł Wrabec. Wtedy, nie bacząc na konsekwencje, sprzeciwiali się tamtej władzy, teraz z determinacją sprzeciwiają się ekipie „dobrej zmiany”. Ruch społeczny, któremu w sposób nieformalny liderują, przyciąga coraz więcej chętnych, w tym młodych. Kontrmiesięcznica z 10 marca zgromadziła już nie garstkę protestujących, ale tłum liczący ok. 2 tys. osób. Byli liczniejsi niż świta Kaczyńskiego łącznie z tzw. ludem smoleńskim.

Po tamtej demonstracji policjanci zatrzymywali na ulicach spokojnie przechodzące osoby z białymi różami (symbol kontrmiesięcznicy). Spisywali je, tłumacząc, że sprawdzają, czy nie są na liście poszukiwanych przestępców. Domagali się podawania danych nieuwidocznionych w dowodach osobistych, nazwisk panieńskich matek, adresów stałego przebywania, a także numerów telefonów. Wygląda na to, że na czyjeś polecenie tworzona jest lista zwolenników Obywateli RP. W jakim celu?

Kilkunastu uczestnikom pikiety Obywateli RP z 10 marca nieznani sprawcy poprzecinali prawdopodobnie żyletkami kurtki i płaszcze. Podchodzili od tyłu, cięli odzież i znikali. Była to przemyślana akcja sabotażowa. – Zgłosiłem to w Komendzie Stołecznej Policji – mówi jeden z poszkodowanych Marek Jędrzejewski. – Początkowo nie chciano przyjąć mojej skargi, bo rzekomo szkoda była niewielka, poniżej 200 zł.

Ale kiedy upierał się, że to nie o kurtkę chodzi, ale zagrożenie zdrowia i życia, bo użyto ostrego narzędzia, zgłoszenie zapisano. – Nie wiem, kto konkretnie mnie zaatakował, ale mogło to mieć związek z incydentem, kiedy obok przechodziła grupa smoleńska. Obrażali mnie i wymyślali od esbeków, panował harmider. Wtedy łatwo było wykonać ruch żyletką – opowiada Jędrzejewski. Jest rodzonym bratem sędziego Trybunału Konstytucyjnego, wybranego w 2016 r. głosami PiS. – Tak się złożyło. Ja tu, a on tam.

Inna poszkodowana Elżbieta Podleśna, zgłaszając się na policji jako ofiara ataku ostrym narzędziem, narysowała szkic sytuacyjny miejsca, w którym wówczas stała. Zasugerowała, aby jak najszybciej zabezpieczono nagrania z kamer monitoringu, od których na Krakowskim Przedmieściu aż gęsto. Nie wie, czy cokolwiek sprawdzono, bo od czasu zgłoszenia nikt z policji niczego od niej nie chciał.

Można z dystansem traktować ostrzeżenia Sądu Najwyższego o pojawiających się symptomach państwa autorytarnego, ale fakty układają się w logiczny ciąg. Ustawa, która ma uniemożliwiać obywatelom wyrażanie poglądów podczas ulicznych zgromadzeń, ściganie za rzekome przewiny podczas protestów, bagatelizowanie ataków na uczestników pikiety Obywateli RP czy wreszcie zarzut, jaki spotkał mieszkankę Choszczna za wyrażenie krytycznej opinii – tak tłamsi się obywatelski opór przy użyciu niedemokratycznych metod. Ależ my jesteśmy demokratami, dobiega z siedziby PiS przy Nowogrodzkiej. Tyle że to nowa forma demokracji, w państwach demokratycznych nieznana.

Polityka 13.2017 (3104) z dnia 28.03.2017; Polityka; s. 29
Oryginalny tytuł tekstu: "Obywatel kontra obywatele"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną