Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Jazda ze Shrekiem

Pierwszy batalion NATO dotarł do Orzysza. Opancerzonymi strykerami, w trudnych warunkach

Dzieci z kwiatami, udekorowane place, uśmiechnięte dziewczyny witające amerykańskich, brytyjskich i rumuńskich żołnierzy. To jasna strona przerzutu batalionu NATO do Orzysza. Nie jest jedyną, dlatego doceńmy ich poświęcenie.

Jesteśmy w drodze szósty dzień – mówi mi wyraźnie zmęczony, choć od rana uśmiechnięty żołnierz zaraz po tym, jak wszedłem przez rampę do strykera 2. Dywizjonu 2. Regimentu kawalerii. Żołnierz ma niemieckobrzmiące nazwisko, ale przyjazną ksywkę Shrek i będzie moim bliskim, jak się okaże, towarzyszem przez następne kilka godzin. Szybko miałem się przekonać, że „szósty dzień w drodze” to coś jakby przekleństwo. Przychylność dowództwa 2. CAV umożliwiła mi bowiem uczestnictwo w ich konwoju do Orzysza od środka.

.Marek Świerczyński/Polityka.

Małomówni, bo zmęczeni

Ale przynajmniej uprzedzali. – Wiesz, nasi chłopcy mają już trochę dosyć mediów, jadą tak długo, ale powiedziałam im, że nas znasz i będzie OK – ostrzegała przesympatyczna oficer prasowa, studząc mój entuzjazm przed przejażdżką strykerem w czasie historycznego, bo pierwszego takiego rodzaju przejazdu amerykańskiego oddziału do Polski. To nie są ćwiczenia. To misja bojowa. Operacja. – Najdłuższa, na jakiej byłem – zwierza się Shrek, zanim zapadnie w sen. To jego sposób na przetrwanie kolejnego wielogodzinnego przejazdu w zamkniętej puszce. Inni nawet nie otwierają ust. Gestami sygnalizują tylko, że jest OK.

.Marek Świerczyński/Polityka.

Jechali naprawdę długo. Sześć dni w drodze liczyła krótsza z dwóch tras sojuszniczego batalionu, wiodąca przez Niemcy i Polskę. Ci, którzy jechali przez Czechy, spędzili w strykerach siedem dni. To wyczyn sam w sobie. Po godzinie na twardym siodełku zaczyna się myśleć wyłącznie o tym, jak przetrwać kolejne 15 minut do zmiany pozycji. Wóz nie jest ciasny, ale wyładowany bagażem osobistym i służbowym. W każdej wolnej przestrzeni worki, plecaki, torby, butelki z wodą i zimną kawą, broń – bez magazynków.

Dla ludzi zostaje niewiele miejsca. Na szczęście nie jedziemy w pełnej obsadzie. Z jedenastu miejsc w pojeździe zajętych jest pięć. Pod siedzeniami nie ma miejsca, bo zajmuje je bagaż. Nogi muszą być zgięte, wygodne oparcie utrudniają pasy bezpieczeństwa. Muszą być zapięte, bo takie są procedury.

Lodówka na kołach

I jest przewiewnie. Nawet Shrek narzeka: – Kurczę, nie sądziłem, że będzie tak zimno. Ostatnio mieliśmy słońce. Teraz słońca nie ma, na zewnątrz niecałe 10 stopni, a jadący stryker ma otwarte cztery włazy. W środku jak w lodówce. Przed zamarznięciem mnie i Shreka ratuje podoficer, który wyciąga z plecaka gruby pikowany pled w pikselowy kamuflaż. On i dowódca drużyny, porucznik, muszą stać na siedzeniach i śledzić pilotujące kolumnę samochody Żandarmerii Wojskowej. Nawet nie chcę myśleć, jak im jest zimno.

Jedziemy w pierwszym strykerze w kolumnie. Obaj nasi frontmani mają cały czas na uszach słuchawki, co jakiś czas krótko coś mówią do załóg pojazdów z tylu. Co mówią, nie słyszę, niemal ogłuszony hałasem silnika. Zatyczki do uszu zostały w kieszeni innych spodni...

Stryker to bardzo szybki pojazd, ale w terenie. Na drodze szybkiego ruchu, obładowany do maksimum, wyciąga ledwie osiemdziesiątkę. Co sprawia, że 1200-km trasa z Vilseck w Bawarii jest dla żołnierzy upiornie długa. I w sumie dobrze, że na prośbę polskiej strony jest kilka postojów, przynajmniej jakieś urozmaicenie. Shrek mówi jednak, że po tej tygodniowej jeździe, zmaltretowani, będą ze dwa tygodnie wracać do formy. Z uśmiechem wspomina, że jak poprzednio byli w krajach bałtyckich, to strykery jechały... koleją, a żołnierze lecieli samolotem. Orzysz widocznie jest za blisko na mapie, a najbliższe lotnisko za daleko. Poza tym to przemieszczenie bojowe, więc takie, które trzeba „przeżyć na własnej skórze”.

.Marek Świerczyński/Polityka.

Postój bez jedzenia

Jedziemy trasą, która znacznie odbiega – na wschód – od tego, co publikowały służby prasowe US Army Europe. Żadnego pikniku po drodze nie będzie, to już wiemy. Postój ma być gdzieś w połowie drogi między Wesołą a Orzyszem, ale Shrek nie wie dokładnie, gdzie. Stara się przespać trasę. Po jakimś czasie zaczynam rozumieć, dlaczego. Konwój zatrzymuje się tylko tam i tylko wtedy, kiedy ma się zatrzymać. A nie na przykład, kiedy komuś się chce jeść, pić czy coś innego.

Żołnierze są przyzwyczajeni również do takich niewygód. Umieją sobie z nimi radzić. Zresztą na pokładzie strykera mają tzw. suche porcje, które od biedy da się zjeść. Gorzej z piciem i jego naturalnymi konsekwencjami.

.Marek Świerczyński/Polityka.
.Marek Świerczyński/Polityka.
.Marek Świerczyński/Polityka.

Po trzech godzinach jazdy każde zwolnienie strykera, a przypominam, że jedziemy bez oglądu rzeczywistości na zewnątrz, przyjmowane jest z nadzieją. Szczątkowy zasięg GPS pokazuje, że być może postój zdarzy się na terenie użytkowanego przez wojska specjalne poligonu Czerwony Bór między Zambrowem a Łomżą. Zdumieniem jest jednak to, że jedziemy dalej na Białystok, nowo oddanym odcinkiem trasy S8. Postój wypada na parkingu dla TIR-ów, na którym nadal niestety nieczynna jest... toaleta. Żołnierze i kierowcy ciężarówek jakoś sobie radzą, szczegółów czytelnikom oszczędzę. Pytanie, czy ŻW mogła poprowadzić konwój inną trasą, pozostawiam innym mediom. Poszukiwanie mówiącego po angielsku pilota trwało chwilę.

Tankowanie z kanistrów

Osiem strykerów, kilka Humvee i ciężarówek w naszym konwoju to paliwożerne bestie. Żołnierze muszą je dotankować sami. Każdy pojazd przewozi zapas paliwa na przewidywaną trasę, rzecz jasna z uwzględnieniem możliwych nieprzewidzianych okoliczności. W konwoju jest też stryker medyczny na wypadek czegoś gorszego i ciężarówka z lawetą i dźwigiem, mogąca wciągnąć uszkodzonego strykera o masie ponad 16 ton.

.Marek Świerczyński/Polityka.

Ale jest ten moment, kiedy z konieczności żegnam Shreka i jego kolegów. Pokazuję im, gdzie jesteśmy, i łapią się za głowę, że to ledwie połowa trasy z Warszawy do Orzysza. I że zboczyliśmy nieźle na wschód od drogi pokazywanej wcześniej przez US Army Europe. Ale na szczęście jest już bliżej niż dalej i do wieczora na pewno dojadą.

Na miejscu w Orzyszu jest już dowódca wzmocnionego batalionu NATO i jednocześnie dowódca batalionu Pum, ppłk Steven Gventer, który ostatni odcinek trasy pokonał w brytyjskim samochodzie rozpoznawczym. Shrekowi i towarzyszom z pierwszego strykera w „mojej” kolumnie należy się solidny odpoczynek, dużo dobrego jedzenia i snu na porządnym łóżku. Wiadomo, że ośrodek szkolenia poligonowego w Bemowie Piskim wszystko to im da. Misja batalionu NATO zaczyna się 1 kwietnia. I to jest najpoważniejszy prima aprilis od lat.

.Marek Świerczyński/Polityka.
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną