1.
Istniejące opozycyjne partie nie są w stanie odsunąć PiS od władzy; może to zrobić tylko szeroki ruch społeczny, wielka koalicja z nowym charyzmatycznym liderem.
Ten pewnik, od początku mało przekonujący, staje się jeszcze bardziej wątpliwy. Po półtora roku już widać, że demonstracje KOD nie zmieniły rzeczywistości, np. nie obroniły niezależności Trybunału Konstytucyjnego, bo zresztą niby jak mogły tego dokonać; były raczej formą autoterapii po wygranej PiS. Jedyna akcja, która zatrzymała rządzących, to Czarny Protest kobiet w sprawie aborcji. Ale Czarny Protest nie jest partią ani nawet organizacją i w wyborach udziału nie weźmie. Druga i ostatnia skuteczna akcja odbyła się w Sejmie z udziałem opozycji, która zahamowała rugowanie dziennikarzy z parlamentu. Bez zajęcia mównicy plan Kuchcińskiego wszedłby w życie. Może jednak nieprzypadkowo powolny wzrost notowań Platformy, wzbogacony później o „impuls Tuska”, rozpoczął się właśnie w styczniu.
Wyraźny zanik dynamiki KOD spowodował, rzecz jasna obok innych czynników, stopniowy wzrost notowań głównej partii opozycyjnej. A ostatnie zbliżenie się sondażowych wyników PiS i PO wzbudziło w środowisku władzy popłoch o wiele większy niż jakakolwiek wcześniejsza demonstracja. Wrócił stary koszmar Kaczyńskiego. Uważany w obozie władzy za ostatecznie pokonany. Kiedy wcześniej rosło Nowoczesnej, nawet ponad poziom 20 proc., nikt w PiS się tym nie przejmował.