Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Zimna wojna w PiS

Jarosław Kaczyński kontra Antoni Macierewicz

Prezes Jarosław Kaczyński i minister obrony narodowej Antoni Macierewicz podczas obchodów siódmej rocznicy katastrofy smoleńskiej. Prezes Jarosław Kaczyński i minister obrony narodowej Antoni Macierewicz podczas obchodów siódmej rocznicy katastrofy smoleńskiej. Kacper Pempel/Reuters / Forum
Zmuszony do odejścia z PiS Bartłomiej Misiewicz to symbol buty i nepotyzmu obecnej władzy. Ta zawrotna kariera nie byłaby możliwa, gdyby nie protekcja Antoniego Macierewicza. I choć wobec samego ministra nie wyciągnięto konsekwencji, jego pozycja została mocno podważona. Czy upokorzenie szefa MON to początek długiej „wojny na górze”?
W akcję odstrzelenia Misiewicza zaangażowano rządowe media, do Jacka Kurskiego poszła dyspozycja, żeby szykował do „Wiadomości” materiał o nim.Archiwum WP W akcję odstrzelenia Misiewicza zaangażowano rządowe media, do Jacka Kurskiego poszła dyspozycja, żeby szykował do „Wiadomości” materiał o nim.
„Ucho prezesa”, Misiewicz w tanecznym szale, po prawej: Andrzej Duda, zwany tu Adrianem. „Ucho prezesa”, Misiewicz w tanecznym szale, po prawej: Andrzej Duda, zwany tu Adrianem.

Artykuł w wersji audio

Prezes Kaczyński cierpliwie znosił „ekstrawagancje” Antoniego Macierewicza, których uosobieniem był pulchny 27-latek z podwarszawskich Łomianek, bez wyższego wykształcenia i choćby minimalnego doświadczenia współmiernego do przyznanych mu uprawnień (POLITYKA 5). Zawrotna kariera pisowskiego Dyzmy raziła nawet polityków partii rządzącej i w jawny sposób negowała mit „dobrej zmiany”. Okresowo ukrywany, z przytupem powracał po kilku miesiącach i unaoczniał pozycję ministra Macierewicza, którego decyzje wydawały się nie do ruszenia, nawet przez prezesa PiS. – W sprawie z Misiewiczem zaczęły się pojawiać najbardziej karkołomne hipotezy. Jedna z nich mówiła o związkach, takich męsko-męskich, druga o jakichś kwitach, hakach, trzecia – według mnie najbardziej prawdopodobna – że to problem charakteru. To miłość własna Macierewicza powodowała, że za wszelką cenę próbował demonstrować, ile znaczy i że nikomu nie ulega – twierdzi nasz rozmówca z klubu PiS.

Kaczyński kilkukrotnie dawał Macierewiczowi szanse, aby sam rozwiązał sprawę swojego protegowanego, i nie krył przy tym, co sądzi o awansowaniu niedawnego pomocnika aptekarza na tak eksponowane stanowiska w MON. Jednak Macierewicz ostentacyjnie to ignorował. Aż prezes PiS w końcu powiedział: dość. I postanowił pokazać ministrowi obrony jego miejsce w szeregu.

Konferencja, na której Jarosław Kaczyński poinformował o zawieszeniu Misiewicza w prawach członka partii, miała tak naprawdę jednego adresata – szefa MON i jednocześnie wiceprezesa PiS. Nie bez przyczyny prezes wspomniał o swoich statutowych uprawnieniach, które dają mu możliwość podejmowania takich decyzji w okresie między posiedzeniami komitetu politycznego partii. Również skład komisji powołanej do wyjaśnienia sprawy awansów Misiewicza nie pozostawiał złudzeń. Joachim Brudziński, Mariusz Kamiński, Marek Suski i Karol Karski to pretorianie prezesa, „pluton egzekucyjny” – jak mówią niektórzy. Już następnego dnia odstrzelili Misiewicza. To pierwsze ostrzeżenie dla Antoniego Macierewicza.

Prośby

Sprawę trzeba było rozstrzygnąć szybko, bo Wielkanoc za pasem, a władza nie mogła sobie pozwolić, aby przy świątecznym stole suweren dyskutował o ogromnej pensji dla pupila ministra. – To miało być załatwione inaczej, ale się nie udało – mówi poirytowany jeden z najważniejszych polityków PiS. Dodaje, że prezes działa w myśl ewangelicznej zasady: „Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy”, a jak to nie zadziała, to upomnij go przy świadkach, jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. – I tak właśnie prezes najpierw prosił w cztery oczy, potem wysyłał publicznie sygnały ostrzegawcze. A Antoni Macierewicz obiecywał, że zajmie się sprawą, że będzie prezes zadowolony. Aż wreszcie Jarosław zdecydował się na krok ostateczny – relacjonuje polityk PiS.

Ostatni „powrót Misiewicza” nastąpił szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał. W poniedziałek, kiedy pisowcy obchodzili rocznicę katastrofy smoleńskiej, wyszło na jaw, że Misiewicz, wciąż jeszcze pełniący obowiązki szefa gabinetu politycznego szefa MON, został pełnomocnikiem zarządu PGZ do spraw komunikacji. Wiadomo, że skierował go tam resort obrony. We wtorek rano szef komitetu wykonawczego PiS, pierwszy wiceprezes Joachim Brudziński, wziął jeszcze Misiewicza w obronę. „Jakby przeanalizować sukces zdolności wypromowania nazwiska Misiewicza, to Bartłomiej Misiewicz przejdzie do historii europejskiego PR” – mówił w TVN24. I dodawał, że „nie jest zwolennikiem tego, żeby wyrzucić na zbity pysk, wszystko wskazuje na to, że zdolnego, młodego człowieka”.

Ale do wieczora sytuacja zmieniła się diametralnie: „Fakt” ujawnił, że Misiewicz wylądował w PGZ z pensją 50 tys. zł. – Prezes oszalał, wypuścił z ręki marchewkę i został mu tylko kij, którym postanowił pogonić Misiewicza i tym samym kijem schłostać Macierewicza – mówi jeden z polityków PiS. Dodaje, że kto zna Kaczyńskiego, ten wie, że na sprawy zarobkowe jest szczególnie wyczulony, osobiście i wizerunkowo. Jemu samemu niewiele potrzeba, uważa, że sporo zarabia, i potrafi się tym podzielić. Działacz z Nowogrodzkiej opowiada, że Kaczyński kiedyś oddał potrzebującej kobiecie część swojej poselskiej pensji, a innym razem, aby kogoś poratować, wyjął z kieszeni kilkaset złotych. Był zbulwersowany informacjami o pensji młodego protegowanego Macierewicza. I choć podobno nie było to aż 50 tys. zł, to jednak kwota miała być na tyle wysoka, że partia postanowiła jej nie ujawniać. – Prezes wiedział też, że nasz elektorat naprawdę wkurzy się na tę pensję Misiewicza; to był wielki, mierzalny konkret – słychać w PiS. I było to równie ważne jak poczucie Kaczyńskiego, że Macierewicz robi, co chce.

Groźby

Prezes był zdeterminowany, aby załatwić Misiewicza przed świętami. Plan A polegał na tym, że Misiewicz pod naporem komisji sam odda legitymację partyjną. I tak się stało – opowiada polityk bliski prezesowi. Czy był jeszcze plan B? – Tak, jeśli nie odszedłby dobrowolnie, prezes był gotów zarządzić pilne posiedzenie komitetu politycznego, jeszcze przed świętami, i przegłosować wyrzucenie protegowanego Macierewicza.

O ile zgodnie ze statutem prezes PiS sam może zawiesić kogoś w prawach członka partii, to już usunięcie z partii musi przegłosować 34-osobowy komitet polityczny. – To był Wielki Czwartek, ale komitet był już w gotowości, aby zjechać na Nowogrodzką – mówi jeden z jego członków. Kaczyński był spokojny o wynik głosowania, ale chciał załatwić sprawę szybszą ścieżką, miał dość tego spektaklu.

W miniony czwartek o 11 w salce na drugim piętrze w siedzibie PiS, nad gabinetem prezesa, stawił się Misiewicz, a godzinę później – Macierewicz, i to bez zwyczajowego już spóźnienia, co odnotowano w partii. Kaczyńskiemu zależało, aby kamery zarejestrowały Macierewicza, który tłumaczy się przed partyjną komisją. – To było trochę działanie terapeutyczne dla prezesa, miało też wstrząsnąć Macierewiczem i pokazać, że nie jest żadnym nadprezesem – mówi polityk PiS. Choć Kaczyński był w tym czasie na Nowogrodzkiej, nie spotkał się z przesłuchiwanym ministrem. Jeden z najważniejszych polityków PiS zwraca uwagę, że w komisji siedział Mariusz Kamiński, koordynator służb specjalnych: – I właśnie to, co on przyniósł ze sobą na posiedzenie, zaważyło o tym, że Misiewicz zdecydował się oddać legitymację. Nie było to żadne honorowe pożegnanie, tylko odejście ze strachu przed ujawnieniem pewnych nieopisanych przez media faktów. To nic przestępczego, ale proszę mi wierzyć na słowo, że miałby się czego wstydzić.

Szczucie

W akcję odstrzelenia Misiewicza zaangażowano też rządowe media. Jeszcze w środę na Woronicza, do Jacka Kurskiego, poszła dyspozycja, żeby szykował do „Wiadomości” materiał o Misiewiczu. Zaraz po informacji o pomnikach smoleńskich i dobrych wiadomościach gospodarczych widzowie usłyszeli o „twardej decyzji prezesa PiS”, którego cierpliwość się skończyła. Przypomniano słowa Kaczyńskiego o tym, że „do władzy nie idzie się dla pieniędzy”. A jeszcze we wrześniu ub.r. reporterka TVP1 Ewa Bugała zamieszanie wokół Misiewicza opisywała jako „polityczną nagonkę” na człowieka, który mimo młodego wieku ma „istotne doświadczenie”. W czwartek „Wiadomości” cytowały decyzję komisji: „Misiewicz nie ma kwalifikacji do pełnienia funkcji w sferze administracji publicznej, w spółkach Skarbu Państwa czy innych sferach życia publicznego”. – Proszę mi wierzyć, że te ostre sformułowania, w obliczu tego, co ujawniło się podczas posiedzenia naszej komisji, nie są sformułowaniami na wyrost – przekonuje Marek Suski. Jego zdaniem PiS pokazał, że osoby, które mają nawet tak cenionych przez prezesa patronów jak Macierewicz, nie mogą łamać zasad.

Politycy z obozu władzy, z którymi rozmawialiśmy, zastanawiają się nad kolejnym krokiem Macierewicza. Joachim Brudziński podczas dziesięciominutowego briefingu po posiedzeniu komisji aż sześć razy wymienił nazwisko prezesa. Dwa razy powtórzył też, że „premier, prezes Jarosław Kaczyński wykazuje się bezwzględną konsekwencją w eliminowaniu wszelkich patologii”. To wyraźny sygnał, gdzie jest ośrodek władzy w PiS i że czas pobłażliwości prezesa się skończył.

W klubie w Sejmie Macierewicz nie ma swojego zaplecza politycznego. Myślę, że dostał wyraźny sygnał, że prezes jest najważniejszy, a on jest tylko jednym z sześciu wiceprezesów. Nie sądzę, aby podważał decyzje komisji i dalej wstawiał się za Misiewiczem – mówi Robert Telus, poseł, z tego samego okręgu wyborczego co Macierewicz. Przepytywani przez nas politycy partii rządzącej twierdzą, że to było ostatnie ostrzeżenie dla Macierewicza, i jeśli minister się uspokoi, to zachowa stanowisko: – A jeżeli nie, to ręka prezesowi nie zadrży, a Beata z ulgą ogłosi jego dymisję. Jeden z przedstawicieli PiS zdradza, że w gotowości jest przewodniczący sejmowej komisji ds. służb specjalnych: – Marek Opioła siedzi jak na szpilkach, bo jakiś czas temu dostał sygnał, że mógłby zastąpić Macierewicza. Ma dobre relacje z ośrodkiem prezydenckim, mógłby przywrócić normalność i konstytucyjny układ sił między MON a prezydentem.

Zastraszenie

Osoby znające kulisy relacji pomiędzy Antonim Macierewiczem a Andrzejem Dudą są wręcz onieśmielone zmianą postawy prezydenta, który przyzwyczaił wojskowych do tego, że „ciągle jeszcze nie jest zaniepokojony”. Wojskowi od dawna próbowali na wszelkie sposoby zainteresować głowę państwa stanem armii i kadrową masakrą, która się tam odbywa. Co nie było łatwe, bo szef resortu wydał zakaz kontaktów wyższej kadry oficerskiej z prezydentem bez jego wiedzy i zgody.

Kiedy dowódca generalny niejako podstępem zaprosił Dudę na doroczną odprawę w dowództwie, minister Macierewicz uważnie słuchał, który z oficerów zdecydował się zabrać głos i zgłosić krytyczne uwagi. Każdy z trzech śmiałków stracił stanowisko i to w przeciągu zaledwie kilku tygodni. Wśród odważnych znalazł się gen. Tomasz Drewniak, inspektor sił powietrznych. Gen. Drewniak mocno zaangażował się w próbę przyciągnięcia uwagi prezydenta do spraw wojskowych. W połowie zeszłego roku zaproponował, żeby Agata Duda została matką chrzestną nowo dostarczonych samolotów szkolnych Bielik. Uroczystość została zaplanowana na koniec listopada 2016 r. Prezydentowa miała dostać pamiątkową odznakę, prezydent – kombinezon pilota i odbyć pierwszy lot maszyną. Wszystko było w zasadzie dopięte na ostatni guzik. Kilka dni przed uroczystością Drewniak stracił stanowisko. Andrzej Duda nie wykonał żadnego gestu w jego obronie. A odejście generała zniknęło w tłumie innych.

Trudno się dziwić, że po takiej lekcji mało kto z wojskowych chciał ryzykować kontakty ze zwierzchnikiem sił zbrojnych. W efekcie o rezygnacji szefa sztabu generalnego prezydent dowiedział się mniej więcej wtedy, kiedy reszta społeczeństwa, czyli pod koniec zeszłego roku. Antoni Macierewicz oficjalne pismo w tej sprawie miał na biurku już na początku czerwca 2016 r. Odchodzący ze stanowiska dowódcy generalnego gen. Różański pismo ze swoją rezygnacją przygotował w dwóch egzemplarzach. Jeden dla prezydenta, drugi dla ministra. Kiedy w resorcie dowiedzieli się, że Różański będzie próbował osobiście przekazać pismo Dudzie, Bartłomiej Misiewicz interweniował w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, żeby do takiego spotkania nie doszło.

Wraz z kolejnymi odejściami generałów presja na prezydenta rosła. Przełom nastąpił z pierwszym listem, jaki ten wysłał do Macierewicza. 16 marca pismo wyszło z BBN, a już cztery dni później udało się do niego dotrzeć mediom. – Trudno nie zauważyć, że była to zwykła ustawka mająca na celu pokazanie mediom, że Duda się jednak interesuje wojskiem. Dewastacja w armii stała się tematem publicznym – mówi Czesław Mroczek, poseł PO.

Przyparty do muru Macierewicz ruszył do kontrofensywy. W dniu spotkania z prezydentem ułożył swój kalendarz jak wzorcowy szef MON. Rano konferencja prasowa z ogłoszeniem przełomu w przetargu na obronę przed atakiem z powietrza. Później spotkanie ze swoim zagranicznym odpowiednikiem (trafiło na czeskiego ministra). A następnie spotkanie w BBN. – Macierewicz znów ograł prezydenta, bo do BBN niespodziewanie zabrał wszystkich wiceministrów i dowódców rodzajów sił. Ludzi, których sam powołał i których lojalności mógł być pewien. Duda ze swoją skąpą wiedzą na temat wojska musiał się tam czuć nieswojo – mówi jeden z oficerów, który obserwował kulisy przygotowań. Po spotkaniu Macierewicz nie raczył nawet zostać na konferencji prasowej, co trudno odebrać inaczej niż jako jawne lekceważenie.

Odwrócenie

Role odwróciły się jak w kalejdoskopie, kiedy do gry włączył się Jarosław Kaczyński. W dniu spotkania Macierewicz–Duda wyraźnie poparł tego drugiego. Jawna przychylność prezesa dodała prezydentowi skrzydeł. Po zeszłotygodniowej odprawie naczelnej kadry kierowniczej MON i sił zbrojnych to Duda zostawił Macierewicza na pastwę dziennikarzy. Wcześniej powiedział coś, na co oficerowie czekali niemal półtora roku: – Żołnierze nie są politykami. Dymisje składają z przyczyn politycznych politycy. Żołnierze są od dowodzenia armią, są również od zgłaszania swoich sugestii.

Macierewicz uważnie słuchał, potakiwał, unikał wzroku dziennikarzy, a następnie po prostu zbiegł z sali, nie odpowiadając na pytania. Wcześniej jednak zapowiedział utworzenie 200-tys. armii. – Ten minister już nas przyzwyczaił do pustych obietnic i nierealnych pomysłów. Tworzenie Obrony Terytorialnej się ślimaczy, program modernizacji armii jest w powijakach. Pod Antonim Macierewiczem wyraźnie płonie już krzesełko – dodaje Czesław Mroczek. – Minister Macierewicz wysłał pilotów na misję bojową, jednocześnie zmienia inspektorów sił powietrznych jak rękawiczki. GROM walczy z ISIS, a ma już trzeciego dowódcę w ciągu roku. To czyste szaleństwo. Każdy dzień spędzony przez niego w resorcie to zagrożenie dla wojska i bezpieczeństwa kraju – mówi jeden z oficerów, który trafił do rezerwy kadrowej. Widzą to również w PiS, ale tylko Jarosław Kaczyński ma dość siły, żeby rzucić rękawicę ulubieńcowi ojca dyrektora. To nie przypadek, że przed oblicze komisji nie powołano nikogo z Polskiej Grupy Zbrojeniowej, w której formalnie podejmowano decyzje o zatrudnieniu Misiewicza. Stanął za to przed nią minister obrony. Rozpoczęło się grillowanie Macierewicza.

Osadzenie

Demonstrowana przez Macierewicza samowola to przede wszystkim kłopot Beaty Szydło, która nie jest w stanie zdyscyplinować swojego ministra. Od czasu brukselskiej klęski pani premier po Sejmie krążą plotki o jej dymisji. Jak twierdzi nasz rozmówca z obozu władzy, również on słyszał, że wracająca z unijnego szczytu Szydło chciała się podać do dymisji; ktoś jednak uprzedził kierownictwo, wierchuszka PiS urządziła powitalny pokaz na lotnisku i niejako zmusiła ją do przyjęcia narracji, że w Brukseli odniosła sukces. Drugi ze scenariuszy, kolportowany po sejmowych korytarzach, mówi o „głębokiej rekonstrukcji”, która będzie tzw. nowym otwarciem rządu. Taka rekonstrukcja miałaby jednak sens jedynie wówczas, gdyby w pakiecie wyrzucanych ministrów znalazł się Antoni Macierewicz, bo to on, obok Witolda Waszczykowskiego, jest największym wizerunkowym obciążeniem rządzących. Tyle że pozbycie się Macierewicza – jak słyszymy – rozpętałoby wojnę atomową.

Skąd siła ministra obrony, który przecież nie ma w PiS żadnej frakcji ani nawet czegoś, co mogłoby ją przypominać? Macierewicz zbudował sobie zaplecze nie wewnątrz partii, ale dookoła niej. – Antoni jest numerem dwa w PiS, bo w ręku ma swój wierny elektorat – wyborców, nawet można powiedzieć wyznawców. Czyje imię skandują na mityngach? Jarosław, Jarosław… Beata, Beata… I? Ludzie nie krzyczą: Joachim, Joachim, tylko: Antoni, Antoni! On jest dla nich symbolem smoleńskiej walki – mówi Tadeusz Cymański. – Nie sądzę jednak, aby zdecydował się na jakiś radykalny ruch. Musi to wszystko przełknąć. Ma dwie drogi: albo zrobi rachunek sumienia, albo górę weźmie w nim taka cicha, wewnętrzna, gorzka i zła nuta.

Macierewicz legitymizuje smoleński mit – z zamachem jako dopełnieniem martyrologii Lecha Kaczyńskiego. Odsunięcie ministra, równoznaczne z kwestionowaniem jego kompetencji, podważałoby ustalenia pracujących dla niego „ekspertów” od wybuchów termobarycznych, już teraz ignorowane przez europejskich przywódców i sojuszników z NATO. Ale – paradoksalnie – samego Macierewicza mogłoby umocnić. Na bazie „ludu smoleńskiego” mógłby zacząć budować własny ruch. Ma w tym przecież niemałe doświadczenie – jego polityczne CV pełne jest nazw większych i mniejszych partyjek oraz sejmowych kół, do których trafiał lub które zakładał na skutek konfliktów z innymi politykami i prowokowanych przez siebie rozłamów (do partii Kaczyńskiego formalnie wstąpił dopiero w 2012 r.). „Lud” co prawda wielbi też Kaczyńskiego („Jarosław, Polskę zbaw!”), ale nietrudno sobie wyobrazić, jaką narrację suflowałby swoim wyznawcom Macierewicz: ot, źli ludzie, na usługach obcych służb, dawnego WSI, otoczyli prezesa PiS, manipulują nim i robią wszystko, aby prawda o Smoleńsku nie wyszła na jaw.

Do tego Macierewicza wspierają środowiska Radia Maryja oraz „Gazety Polskiej”. Prawicowi publicyści mają zresztą problem z interpretowaniem starcia Kaczyński–Macierewicz, a medialny konflikt między stronnikami szefa MON i prezesa PiS (Fratria, TVP) jest widoczny gołym okiem. Dla przykładu: Piotr Lisiewicz z „GP” atakuje Piotra Skwiecińskiego z portalu wPolityce.pl za sugestię, że szef MON powinien zostać zdymisjonowany. Lisiewicz straszy, że każdy, „kto dziś angażuje się w osłabianie Antoniego Macierewicza, nie ma szans na udział w przyszłej sukcesji po Jarosławie Kaczyńskim. A każdy, kto robi to, zawierając taktyczne sojusze z mainstreamowymi mediami, z czasem będzie musiał zniknąć z obozu niepodległościowego”.

Zamrażanie

Partia Macierewicza – jak przewiduje prof. Antoni Dudek – „byłaby kolejną formacją 2- czy 3-procentową” (wPolityce.pl). Jednak Kaczyński, kosztem spokoju, nie może sobie pozwolić na stratę nawet tych kilku procent poparcia. Sytuacja PiS w 2019 r. będzie inna niż w 2015 – partia będzie musiała bronić władzy, a to trudniejsze niż odsunięcie zużytego prawie dekadą rządzenia ugrupowania. Do tego, jeśli plan Schetyny się powiedzie, naprzeciw stanie szeroki blok antyPiS, łączący środowiska centrowe, konserwatywne i lewicowych satelitów.

Zatrzymanie Macierewicza w rządzie, choć obarczone nie mniejszym ryzykiem niż jego usunięcie, daje jednak Kaczyńskiemu pewną przewagę. Może ograniczać jego „ekstrawagancje”, odsuwać kolejnych protegowanych czy też napuszczać prezydenta, aby jako formalny zwierzchnik sił zbrojnych domagał się od Macierewicza kolejnych wyjaśnień. Prezes może też wzmacniać innych ważnych polityków obozu władzy. Jak to miało miejsce w ubiegłym tygodniu. Po rozprawie z Misiewiczem, w nocy z czwartku na piątek, nominację na prezesa PZU otrzymał Paweł Surówka, kojarzony ze Zbigniewem Ziobrą – choć to wicepremier Morawiecki szykował się do przejęcia wpływów w państwowej ubezpieczalni (wcześniej stanowisko szefa PZU stracił inny człowiek Ziobry, Michał Krupiński). Ten jednak też mógłby próbować wybijać się na niepodległość.

Chwilowe – jak można przypuszczać – umacnianie Ziobry to również szpila wbita w Macierewicza. A Morawiecki dostał rykoszetem. Nie jest tajemnicą, że Ziobro i Macierewicz nie darzą się zaufaniem i rywalizują o kontrolę nad wyjaśnianiem przyczyn katastrofy smoleńskiej – a tym samym o dostęp do ucha (i emocji) prezesa. Niektórzy ponoć nazywają nawet Ziobrę „smoleńskim ateistą”.

Widać więc, że w PiS nastał czas zimnej wojny. Układ wpływów jest bardzo niestabilny, a gra nieskończona. Jeśli Macierewicz nie przełknie upokorzenia, jakim było skazanie na polityczną banicję jego ulubieńca i publiczne podważenie jego pozycji, może zacząć się – gorąca – wojna na górze, z użyciem zapewne już gotowych haków. To mogłoby być zabójcze dla całej formacji. Ale po sprawie Misiewicza, do której przecież nie musiało dojść, widać, że pewnych ambicji, emocji, interesów nikt nie jest w stanie okiełznać.

Polityka 16.2017 (3107) z dnia 18.04.2017; Temat z okładki; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Zimna wojna w PiS"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną