Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Zmiana szefa KOD nie ma znaczenia. Szansa na wielki ruch bezpowrotnie przepadła

Komitet Obrony Demokracji Komitet Obrony Demokracji Jaap Arriens / Flickr CC by 2.0
Lepiej teraz pogłówkować, jak wykorzystać potencjał tych kilkunastu tysięcy ludzi w formach nie tylko organizacyjnych, lecz i szerszych, wspólnotowych.

KOD wybrał sobie nowego szefa. Nie nam, czyli po prostu Polakom zaniepokojonym stanem polskiej demokracji, lecz właśnie sobie. Swoim członkom, strukturom, zarządom, ciałom statutowym itd. itp. Wybrał na zjeździe w Toruniu, zorganizowanym za własne pieniądze i na własny użytek. Zamykając obrady przed niepożądanymi intruzami, aby nie wtykali nosa w nie swoje sprawy. Może więc nie warto poświęcać uwagi temu wydarzeniu?

Darujcie Państwo sarkazm, ale trudno się powstrzymać. Bo zdaje się, że kiedyś miał to być wielki ruch społeczny. Ba, mówiło się nawet o nowej Solidarności! Na plakatach malowano piękne oporniki. Po cóż było zawracać głowę wspólnotową ornamentyką? Trzeba było od razu wyjaśnić, najlepiej wielkimi wołami na puszkach, do których zbierano datki na marszach, że KOD to organizacja zrzeszająca ludzi płacących składki i działających na zasadach przewidzianych w statucie. Byłoby wiadomo, o co w tym chodzi, i nie byłoby teraz aż tylu zawiedzionych.

KOD „tylko dla członków”

Zamknięcie obrad zjazdowych przed nieczłonkami KOD (w praktyce chodziło o dziennikarzy, lecz nie w tym rzecz) samo w sobie może i nie byłoby aż tak gorszące. Trafniejszej puenty do ewolucji tego ruchu nie sposób jednak dopisać. Pewnie głupio teraz przypominać, ale on zrodził się z entuzjazmu, z bezinteresownej troski o dobro wspólne.

Zwykli ludzie nagle poczuli, że tradycyjne partie nie poradzą sobie z pasztetem „dobrej zmiany” i potrzeba innej formy zbiorowej ekspresji. Ruchu możliwie szerokiego, oddolnego, otwartego na oścież dla każdego, kto utożsamia się z ogólnie postawionymi celami. Tymczasem wyłoniło się coś dokładnie odwrotnego. Kadrówka powielająca wszystkie znane patologie z życia partii.

Od jesieni żal było patrzeć, jak sensowni skądinąd ludzie wytracali energię na wzajemne podgryzanie się, spiskowanie, budowanie kibolskich grup wsparcia dla „swoich”, głupie akcje internetowe z jeszcze głupszymi hasztagami. Faktury Kijowskiego to oczywiście bardzo ważna, reprezentatywna i poglądowa, ale tylko część obrazu organizacji, która od dawna zajmuje się wyłącznie sobą. I tego właśnie nie da się usprawiedliwić. Bo akurat takiemu ruchowi nie wolno zajmować się sobą.

Słychać było nieraz, że nie jest tak źle. Że awantura o Kijowskiego zasłania prawdziwy obraz. Że na dole jest wielu fantastycznych „koderów”, którzy robią kapitalne rzeczy. Ale można było tylko wierzyć na słowo. Od pewnego czasu wszystko w KOD zrobiło się bowiem „tylko dla członków”. Debaty przed zjazdami regionalnymi, dyskusje na pozamykanych platformach internetowych, teraz zjazd ogólnopolski (nawet partie z rzadka zamykają obrady). Nie członkom musiały wystarczyć pyskówki w mediach albo grafomańskie odezwy Kijowskiego na Facebooku.

Tłumaczono, że tak musi być, bo zjazd, bo wybory przewodniczącego, bo tylko do czerwca. A potem zrobi się nowe otwarcie, że ho, ho. Tyle że czas mija szybko i dzieje się w Polsce wiele. Przez te pół roku, kiedy KOD zrobił się „tylko dla członków”, nieco się pozmieniały hierarchie życia publicznego. Zwłaszcza po stronie opozycji, gdzie wyłonił się silny lider i nie ma już zapotrzebowania na niezależnego arbitra.

Pojawili się również nowi i ciekawi aktorzy, którzy wypełnili uliczną przestrzeń pozostawioną przez KOD. A przede wszystkim ulotniło się przekonanie, że potrzeba nam czegoś na kształt komitetu centralnego obrony demokracji, co by gromadziło pod swoimi skrzydłami cały niepartyjny „antypis”. Bo i faktycznie chyba nie ma takiej potrzeby, lepiej sprawdzają się inicjatywy działające niezależnie od siebie, w niesformalizowanej sieci, lekkie i ruchliwe.

Nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem

Zmiana na stanowisku lidera KOD dziś nie ma więc takiego znaczenia, jakie miałaby jeszcze pół roku temu. Szansa na wielki wspólnotowy ruch bezpowrotnie już przepadła. Lecz utopie w ogóle rzadko się spełniają, nie ma więc sensu płakać nad rozlanym mlekiem.

Lepiej pogłówkować, jak wykorzystać potencjał tych kilkunastu tysięcy ludzi w formach nie tylko organizacyjnych, lecz i szerszych, wspólnotowych. Bo to mimo wszystko nadal jest ogromna wartość – pod warunkiem, że ktoś wleje w ten ruch nową substancję, odpowiednio go ukierunkuje, uwolni energię, wskaże nowe formy działania (ostatnimi czasy poza kandydowaniem w wyborach nic innego panom działaczom jakoś do głowy nie przychodziło).

Im więcej mnożyło się ostatnio wątpliwości wokół Mateusza Kijowskiego, tym bardziej rosła jego megalomania. Nawet ludzie dotąd mu życzliwi chyba już mieli tego dosyć, a toksyczne relacje w kierownictwie ruchu tak czy inaczej należało przeciąć. O nowym liderze Krzysztofie Łozińskim – poza tym, że zacną ma biografię – trudno jednak cokolwiek powiedzieć.

Był kandydatem awaryjnym, podobno nie palił się do startu i nie obiecywał cudów. Z pierwszych wypowiedzi po wyborze wynika zresztą, że sam nie bardzo jeszcze wie, co dalej robić. I tak to już zwykle bywa, że gdy sprawy idą źle, to mądrych brakuje. Dobrze byłoby więc zacząć od szerokiego otwarcia okien. Świeże powietrze pomaga myśleć.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną