Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Pora otrzeźwieć

W ogólności przemówienie Mr. Trumpa nie zawierało żadnych merytorycznych rewelacji.

Mr. Trump wywołał euforię u większości Polaków. Trudno się temu dziwić, bo gdy przywódca najpotężniejszego państwa na świecie poświęca trzy czwarte swego przemówienia pochwale historii kraju, w którym gości, łatwo o rzeczywisty zawrót głowy u tych, którzy są przekonani, że dzieje ich przodków nie są wystarczająco doceniane.

Wszelako porównywanie tego, co działo się na pl. Krasińskich 6 lipca, ze Zjazdem Gnieźnieńskim, jest zdecydowaną przesadą. Przeczytałem w internecie wpis: „Jak niegdyś Cieślik [chodzi o mecz Polska-ZSRR w 1957 r.], dziś Trump strzelił zwycięskiego gola ruskim!” – wyjątkowo głupi, aczkolwiek pochodzący od kogoś ze stopniem doktora nauk technicznych.

Mr. Trump niedługo po wizycie w Warszawie wydawał się pozostawać w dobrej komitywie z p. Putinem i bez wiedzy, o czym i jak obaj ci prezydenci rozmawiali, lepiej nie spekulować, kto komu strzela zwycięskie bramki, a w szczególności jak realistyczne są amerykańskie gwarancje dla bezpieczeństwa wschodniej rubieży UE i zapewnienie Amerykanów, że wywiążą się z ostatnio sławnego art. 5 traktatu NATO.

To, co najbardziej zapamiętałem z przemówienia Mr. Trumpa, to jego zdecydowana zapowiedź, że Europa musi zwiększyć wydatki zbrojeniowe w ramach NATO, a to znaczy, że USA je zmniejszą lub, co na jedno wychodzi, ustabilizują na dotychczasowym poziomie, przynajmniej z punktu widzenia ich zaangażowania w europejskie potrzeby militarne. To oczywiście bardzo dobrze, iż kupimy Patrioty czy inne militaria w Stanach Zjednoczonych i otrzymamy skroplony gaz łupkowy z tego kraju. Jednak broń przyczyniającą się do bezpieczeństwa Polski gdzieś trzeba kupić, natomiast gaz otrzymywany z USA jest na razie droższy o 80 proc. od rosyjskiego, więc nie ma powodów do nadmiernego zachwytu. Trzeba przyjąć do wiadomości, że Amerykanie zamierzają prowadzić z nami normalne rokowania handlowe i są dalecy od odgrywania roli dobrego wuja Sama. Trudno mieć do nich o to pretensje.

Bez konkretów, bez rewelacji

W ogólności przemówienie Mr. Trumpa nie zawierało żadnych merytorycznych rewelacji. A co z ukłonami wobec historii Polski? Przypuszczam, że gdyby zapytać Mr. Trumpa jakiś miesiąc wcześniej o przytoczone przez niego fakty z historii Polski, nie bardzo wiedziałby, o co chodzi. Nie ma raczej wątpliwości, że stosowne fragmenty zostały sformułowane przez organizatorów wizyty lub przynajmniej z nimi skonsultowane. Tromtadracja polityków (z każdej strony polskiej sceny politycznej) na temat promocji Polski i jej dziejów z powodu transmisji wystąpienia Mr. Trumpa przez wiele stacji telewizyjnych jest komicznie naiwna. Większość telewidzów już zapewne zapomniała o słowach amerykańskiego przywódcy na temat walk o Aleje Jerozolimskie w 1944 r. i obecnie bardziej pasjonuje się Tour de France lub sytuacją w Hamburgu w trakcie spotkania grupy G20.

Polscy politycy powinni bardziej martwić się tym, że nas tam nie ma, niż pysznić się kilkunastogodzinną wizytą Mr. Trumpa. Wprawdzie zaczął on swoje wystąpienie od wskazania, że Ameryka kocha Polskę i Polaków (na pewno amerykańską Polonię, która zaważyła na tym, że został prezydentem USA), ale niewykluczone, że sprawa zniesienia wiz dla Polaków jest istotniejszym świadectwem stosunku Mr. Trumpa do Polski niż jego honory oddawane historii naszego kraju.

Jeden z memów krążących po internecie w ostatnich dniach głosi: „Rządy PiS są tak super, że nikt już z Polski nie chce wyjechać. Dlatego wizy zostają”. Ten żart dość dobrze oddaje to, że wizyta Mr. Trumpa została wyreżyserowana na użytek dobrej zmiany. Miejsce zostało wybrane tak, aby Mr. Trump przemawiał na tle pomnika Powstania Warszawskiego. Zorganizowano przy okazji szczyt Trójmorza (lub Międzymorza, ciągle nie wiadomo, która nazwa jest właściwa), tak aby Mr. Trump mógł zaglądnąć na to spotkanie. Wprawdzie trudno to nazwać uczestnictwem ze strony prezydenta USA, ale nie wypadało mu nie wspomnieć, że Trójmorze (vel Międzymorze) istnieje i jest ważne.

Gdyby było rzeczywiście czymś politycznie znaczącym, Mr. Trump pewnie wystąpiłby na zebraniu przywódców „od morza do morza”. Faktycznie nie wiadomo, czy Wielomorze ma na celu budowę dróg czy też integrację sporej części Europy.

Kto i dlaczego zorganizował wydarzenie na pl. Krasińskich?

Uczestnicy zgromadzenia na pl. Krasińskich dzielili się wyraźnie na warszawiaków przybyłych z własnej woli i tych, którzy zostali dowiezieni z różnych stron kraju przez autokary zorganizowane z ramienia dobrej zmiany. Z tych drugich zorganizowano specjalną grupę klakierską wykrzykującą „Donald Trump” na znaki dawane przez specjalnie desygnowanych wodzirejów. Raz się chyba zagapili i sam Mr. Trump dał znak, że oczekuje skandowania swego imienia i nazwiska, co dało pożądany efekt.

Kancelaria Prezydenta miała kłopot z zaproszeniem polityków opozycji. Zdecydowała się na dziwaczną formułę, że wydarzenie na pl. Krasińskich organizuje ambasada amerykańska i ona zaprasza gości, oczywiście spoza grona partii rządzącej, bo jej przedstawiciele zaprosili się sami. Niektórzy twierdzą, że to poniżające dla osób zaproszonych przez dyplomatów amerykańskich, ale moim zdaniem bardziej uwłaszczające godności państwa polskiego. Bo oto było tak, że ambasada obcego państwa organizuje oficjalne wydarzenie polityczne z udziałem głowy państwa gospodarza, w centralnym punkcie jego stolicy suwerennego państwa i na tle wyjątkowo ważnego narodowego symbolu. Taki jest efekt żenującej małostkowości p. Dudy i jego sztabu, zwłaszcza p. Szczerskiego.

Mr. Trump zrobił jednak przykrą niespodziankę faktycznym organizatorom jego wizyty w Polsce. Pozdrowił p. Wałęsę i wymienił jego nazwisko. Sprawiło to, że rozległy się gwizdy, zapewne z sektora klakierów zorganizowanych przez PiS. Były one słyszalne wcześniej, gdy opozycja pojawiła się na pl. Krasińskich. Okazało się, że dyrygentem była p. Pawłowicz, wybitna gracja PiS. Przypuśćmy, że zaofiarowałem szacownemu p. X swój dom, aby mógł zorganizować uroczystość w tym pomieszczeniu. Ponieważ nie chciałem sam zaprosić pewnych osób, które powinny znaleźć się na imprezie, zaproponowałem, aby jego przedstawiciel wystosował zaproszenia. Dodałem, że przyjdą także jacyś moi znajomi. Wszelako gdy goście zaproszeni przez sekretarza p. X zjawili się w moim domu, moi znajomi zaczęli gwizdać. Pan X wygłosił przemówienie, w którym pozdrowił p. Y, osobę powszechnie znaną, acz kontrowersyjną. Wtedy także rozległy się gwizdy.

Trudno byłoby nie stwierdzić, że moim znajomym zabrakło zwyczajnej kindersztuby. Przypominam, że formalnym organizatorem była ambasada USA w Warszawie. Opozycja, w szczególności p. Wałęsa, byli jej gośćmi, podobnie jak Mr. Trump. Gwizdy na pl. Krasińskich dość dobrze ilustrują kulturę fanów, czegoś, co eufemistyczne nazywane jest dobrą zmianą.

Równi, równiejsi i gorszy sort

Teoretycznie można by oczekiwać, że politycy PiS krytycznie skomentują styl bycia swoich zwolenników. O ile wiem, nic takiego się nie wydarzyło. Pan Szymański, wiceminister spraw zagranicznych, odniósł się do tej kwestii w następujący sposób. Na uwagę dziennikarza, że takie zachowanie nie powinno mieć miejsca, p. Szymański zauważył, że spora cześć społeczeństwa negatywnie ocenia opozycję i p. Wałęsę, a ci, którzy podzielają te oceny, mają prawo do ich publicznego wyrażania.

Zgadzam się z p. Szymańskim, aczkolwiek sądzę, że w pewnych sytuacjach trzeba samoograniczać wyładowywanie emocji. Przyjmijmy jednak, że nie należy limitować wyrażania ocen. Ciekawe, czy p. Szymański przyznaje takowe prawo także protestującym przeciwko imprezom organizowanym przez PiS? Ci, którzy gwiżdżą na miesięcznicach smoleńskich, są nazywani zdrajcami, gorszym sortem, nienawistnikami, złodziejami, propagatorami rozlewu krwi itd. przez przedstawicieli formacji, do której należy p. Szymański, a może nawet przez niego samego. Jeśli ktoś zauważy, że protesty przeciwko miesięcznicom są nielegalne w świetle prawa o zgromadzeniach, odpowiem, że gwizdy w trakcie przemówienia prezydenta USA są jego znieważaniem, a więc także naruszeniem prawa.

I znowu okazuje się, że są równi (wszyscy) i równiejsi (niektórzy, np. p. Szymański i jego partyjni koledzy) oraz wolni (wszyscy) i wolniejsi (niektórzy, np. p. Szymański i jego partyjni koledzy). 10 lipca te różnice zapewne zostaną udokumentowane, niewykluczone, że przy pomocy wynoszenia za hajdawery, jak to obrazowo ujmuje p. Brudziński, a na pewno przy akompaniamencie zawołania, że jesteśmy coraz bliżsi prawdy, m.in. z powodu zapewnień Mr. Trumpa, że weźmie pod uwagę prośby strony polskiej o pomoc w śledztwie smoleńskim, zwłaszcza odzyskaniu wraku Tu-154M. Mr. Trump ma spore szanse, aby zadośćuczynić tym petycjom, ponieważ ma pod swoją aktualną jurysdykcją p. Berczyńskiego, wybitnego znawcę problemu smoleńskiego.

A przed wizytą Trumpa?

I jeszcze kilka słów o dwóch wydarzeniach politycznych poprzedzających wizytę Mr. Trumpa. Kongres PiS i Konferencja PO nie przyniosły niespodzianek. Ta druga impreza składała się z narzekań i zapowiedzi, że trzeba doprowadzić do tego, aby nie było powodów do tych pierwszych. Referaty na Kongresie PiS były swoistym połączeniem treści ongiś serwowanych przez Gomułkę i Gierka. Z jednej strony wszystkiemu winna opozycja i UE, zwłaszcza Niemcy, które ciągle nie chcą wypłacić należnych Polsce reparacji wojennych, ale z drugiej strony: nic to (jak mawiał mały rycerz), bo i tak czeka nas świetlana przyszłość (Polska będzie rosła w siłę, a ludziom będzie żyło się coraz dostatniej). Zapewnią to m.in. lekcje estetyki w szkołach, odbudowa zamków kazimierzowskich i budowa Centralnego Portu Lotniczego.

Co do tej ostatniej inwestycji – mam nieodparte wrażenie, że jej główną racją jest kwestia nazwania owego planowanego lotniska czyimś imieniem, a nie jakikolwiek interes społeczny, np. komunikacyjny. Dwa pierwsze pomysły są kabaretowe i nawet nie warto ich komentować. Natomiast domaganie się reparacji jest rzeczą ryzykowną, gdyż przewrotny Germanin może zauważyć, że skoro postanowienia i zobowiązania rządów komunistycznych nie muszą być honorowane, to warto renegocjować zachodnie granice Polski.

Naprawdę warto otrzeźwieć, o ile to jeszcze możliwe w przypadku aplikantów dobrej zmiany. Program 500+ zaczął się sypać, spodziewane pożytki demograficzne z tego konceptu okazały się złudne, a bezrobocie wzrosło wśród absolwentów szkół wyższych. I to są rzeczywiste problemy, których nie zrównoważą kuplety Mr. Trumpa, nowa polityka historyczna, wprowadzenie estetyki do szkół czy restauracja zamków kazimierzowskich.

Reklama
Reklama