Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Siedem złudzeń antypisu

„No nie, tego PiS już nie może zrobić”. Siedem złudzeń antypisu

Prezydent Duda stara się wyjść z kompromisowymi propozycjami, chętnie wspieranymi przez formację Kukiz’15, zdecydowanie odcinającą się od totalnej, ulicznej i zagranicznej opozycji. Prezydent Duda stara się wyjść z kompromisowymi propozycjami, chętnie wspieranymi przez formację Kukiz’15, zdecydowanie odcinającą się od totalnej, ulicznej i zagranicznej opozycji. Adam Chełstowski / Forum
Im bardziej radykalnie PiS likwiduje demokratyczny system, tym ma większe sondażowe poparcie. Władza wie, jak walczyć ze swoimi wrogami, ale antypisowska opozycja nie zgadza się co do tego, jak wygrać z PiS. Jak mogło dojść do takiego posypania się antypisu? Mają na to wpływ złudzenia, z których kilka najważniejszych poniżej przedstawiamy.
Notowania antypisowej opozycji są wyraźnie powiązane z aktywnością obywateli na ulicach. Powiązane rzecz jasna negatywnie.Wojciech Matusik/Forum Notowania antypisowej opozycji są wyraźnie powiązane z aktywnością obywateli na ulicach. Powiązane rzecz jasna negatywnie.
PiS stale dostaje od dużej części społeczeństwa kolejną szansę, której towarzyszy nadzieja, że tym razem się zatrzyma i uspokoi.Mateusz Włodarczyk/Forum PiS stale dostaje od dużej części społeczeństwa kolejną szansę, której towarzyszy nadzieja, że tym razem się zatrzyma i uspokoi.
Polska polityka – przewalcowana przez turbo-PiS – jest teraz, i będzie coraz bardziej, w innym miejscu. Stare instrumenty, hasła, chwyty przestają działać.Igor Morski/Polityka Polska polityka – przewalcowana przez turbo-PiS – jest teraz, i będzie coraz bardziej, w innym miejscu. Stare instrumenty, hasła, chwyty przestają działać.

Artykuł w wersji audio

1. Zauroczenie prezydentem Dudą

Niby było oczywiste, że same weta prezydenta nie mają znaczenia, jeśli nie pójdą za nimi zgodne z konstytucją i z zasadami trójpodziału władzy nowe projekty. Że dopiero prezydencka wersja ustaw sądowych pokaże, czy w geście Dudy chodziło o coś więcej niż tylko o rozgrywkę w obozie władzy i o ambicjonalny spór z ministrem Ziobrą. Ale już w lipcu, od razu po wetach, duża część antypisu wpadła w euforię, prezydent stał się bohaterem, niemal przywódcą opozycji. Zapanowała opinia, że ta znowu tylko awanturowała się w Sejmie, ale „nic nie zrobiła”, dała się „ograć Kaczyńskiemu”, a prezydent jednym eleganckim ruchem załatwił PiS. To wciąż ta sama opowieść, niebiorąca w tym przypadku pod uwagę prostej okoliczności, że głowa państwa dysponuje wetem, a opozycja – parlamentarną mniejszością.

Projekty Dudy okazały się nieudolnym, niekonstytucyjnym bublem, rozpaczliwą próbą wyjścia z twarzą w sytuacji faktycznej kapitulacji przed Jarosławem Kaczyńskim. Ale procesy polityczne już się potoczyły. Notowania Dudy od lipca poszybowały w górę, PiS również, a opozycji spadły. O ile, jak pokazują szczegółowe badania opinii, PiS pozyskał nowych sympatyków z grona wcześniej biernych politycznie, o tyle związek zwyżki prezydenta i spadków opozycji wydaje się bezpośredni. Spora część antypisu zapewne uwierzyła, że prezydent stał się skuteczną gwarancją zapobiegania szaleństwom PiS. Że w takim razie już nie trzeba zmuszać się do popierania niecharyzmatycznego Schetyny i niepoważnego Petru. Propozycje Dudy po dwóch miesiącach były lodowatym prysznicem, ale z zauroczenia niełatwo, także psychologicznie, się wyrwać, bo już się w Dudę zainwestowało, uwierzyło, że – jak niedawno powiedział w wywiadzie Bartłomiej Sienkiewicz – trzeba grać na prezydenta. Pytanie, po co?

Ten specyficzny, niefrasobliwy zmienny zapał, jaki ogarnia duże grupy społeczeństwa (ale bynajmniej nie wytrawnych wyborców PiS, którzy trzymają się swojej partii), łatwość odwracania sympatii, poszukiwanie czegokolwiek, aby móc się nie zgodzić na „walkę dwóch plemion”, powoduje, że jedno z tych plemion się rozsypuje, a drugie się umacnia i rządzi coraz twardszą ręką. Wiara w to, że Duda mógłby być prezydentem ponad podziałami, nie ma najmniejszego oparcia w jego działaniach, wypowiedziach, charakterze. Kiedy Duda mówi, że ma takie same cele jak PiS, to znaczy to dokładnie to, co znaczy. Nie ma konstytucyjnych metod wprowadzania niekonstytucyjnych celów. Może za to ziścić się najbardziej wyrafinowany plan manipulacji: PiS to będzie władza, Duda z Kukizem to ma być nowa opozycja, a „totalniacy” to jakaś marginalna ekstrema, prawie jak ONR.

Określenie „totalna opozycja”, używane bez przerwy przez PiS, najwyraźniej nabrało pejoratywnego, odpychającego znaczenia także dla części antypisu. Przeciwieństwem ma być „konstruktywna” postawa prezydenta Dudy, który stara się wyjść z kompromisowymi propozycjami, chętnie wspieranymi przez konstruktywną formację Kukiz’15, zdecydowanie odcinającą się od totalnej, ulicznej i zagranicznej opozycji. Dzięki temu nowemu układowi PiS-Duda-Kukiz-ekstrema stale przesuwa się mainstream. Początkowa dyskusja, czy w ogóle politycy mogą wybierać sędziów do KRS i SN, zmieniła się w debatę o większości 3/5 (PiS plus Kukiz) oraz o tym, czy w przypadku nieporozumień lepiej, aby wskazywał ich minister Ziobro czy prezydent, ewentualnie Senat. I o to w tym chodzi. Jeśli nawet spór Duda-Kaczyński nie jest zaplanowaną ustawką, to przynosi efekt ustawki, bo korzystają na nim obie pisowskie strony, a traci opozycja.

Patrząc na sondażowe oceny Dudy, widać, że duża część antypisu dała się nabrać na figurę „prezydenta ponad podziałami”, powróciła poczciwa w swojej naiwności wyborcza formuła z 2015 r. o Dudzie, który „daje nadzieję”. Frontalnie walcząca z PiS parlamentarna opozycja przegrywa, lekko tylko i niekonsekwentnie dystansujący się od Kaczyńskiego Duda zaś mocno zyskuje. Sprawa sądów się rozmywa, protesty oklapły.

Jeszcze trochę i to Duda z Kukizem zostaną tak wyczekiwanymi polskimi Macronami. O takiej sytuacji otwarcie pisze Rafał Ziemkiewicz w „Do Rzeczy”: „O co zatem gra się toczy? O przejęcie przez obóz rządzący całego tortu społecznych emocji. W chwili gdy prezydent zasilony przez Kukiza (…) zaczyna wypełniać obowiązki opozycji – »opozycja totalna« traci rację istnienia i skazana jest na marginalizację”. Sondaże po wetach dokładnie pokazują tę wysoce pożądaną przez pisowski obóz polityczną tendencję. Znowu wielu zdawałoby się przeciwników PiS zachowało się dokładnie tak, jak od nich władza oczekiwała.

2. Wiara w niepolityczną walkę z PiS

Notowania antypisowej opozycji są wyraźnie powiązane z aktywnością obywateli na ulicach. Powiązane rzecz jasna negatywnie. Im więcej ludzi bierze udział w demonstracjach, tym sondaże są dla partii opozycyjnych gorsze. Kiedy popularny był KOD, zwłaszcza Platforma szorowała po dnie. Kiedy ten ruch wpadł w kryzys, partia Schetyny odbiła się i w maju, podbudowana reelekcją Tuska, w kilku badaniach doskoczyła do PiS. Od maja ani Platforma się nie zmieniła, ani Schetyna, Tusk jest tam, gdzie był, a PiS w kwestii demontażu demokratycznego systemu sporo dorzucił do pieca.

Jednak notowania PO poleciały w dół. Bo w lipcu ludzie znowu wyszli na ulice protestować – tym razem przeciwko „reformie” sądów. Ponownie zrodziło się złudzenie, że z PiS mogą wygrać demonstracje i łańcuchy świateł przy dźwiękach fortepianu. Jednak ani KOD, ani inne organizacje stojące za protestami nie są notowane w sondażach. Nie jest więc tak, że maleje Platformie, ale zauważalnie rośnie innym formacjom opozycyjnym. To poparcie się rozpływa i zawiesza w niejasnym oczekiwaniu na coś. Zwłaszcza młodsi wyborcy demonstrują zbrzydzenie partiami, politykę postrzegają inaczej, trochę jako zadaniowy ciąg eventów. Byłoby to nawet interesujące jako przejaw nowych trendów, gdyby nie fakt, że po drugiej stronie stoi kwintesencja najbardziej rygorystycznej partyjności, czyli PiS. I pokazuje zabójczą skuteczność.

Demonstracje, protesty, eventy i koncerty nie biorą udziału w wyborach. Sprawa zaostrzenia prawa aborcyjnego, raz odsunięta, niebawem znowu wróci do Sejmu i będzie wracać, dopóki większość ma w nim PiS. Wzruszające wyciągnięcie ręki do demonstrantów przez prezydenta w sprawie sądów skończy się całkowitym przejęciem sądownictwa przez formację Kaczyńskiego. Protesty nic nie pomogły w kwestii Trybunału Konstytucyjnego czy likwidacji gimnazjów. Są potrzebne, pokazują społeczną mobilizację, ale nie na kontrze do politycznej, partyjnej reprezentacji opozycji. Władza czasami się na chwilę cofa, po to aby za chwilę powrócić ze zdwojoną siłą. Dlatego kolejna iluzja, że PiS ma jednak wbudowane jakieś „bezpieczniki demokracji”, że jest zdolny do „demokratycznej autokorekty”, jest absurdalna – to władza chce, aby tak myślano.

3. Czekanie na nową siłę

Nowa siła opozycyjna może się pojawić, ale nie ma żadnej pewności, że tak będzie ani że przeskoczy ona żelazny dotąd pułap poparcia dla nowych formacji, czyli 10 proc. Opozycji do pokonania PiS potrzeba zaś ponad 45 proc. W samym oczekiwaniu na nową, fantastyczną formację marzeń, z charyzmatycznym, uwodzącym liderem nie ma niczego nieracjonalnego. Ma ono jednak swoje skutki, zwłaszcza jeśli się łączy z odrzucaniem tych sił opozycyjnych, które są. Zresztą personalia to jedno, a drugie to problem, skąd ma przyjść ta rewolucyjna siła, z jakich środowisk i z jakich grup społecznych?

Za to długotrwałe marne wyniki sondażowe opozycji wzmacniają władzę, pokazują jej bezalternatywność, skłaniają do konformizmu, prób wejścia w rządzący układ, a przynajmniej biernego pogodzenia się z nią (widać to już po rozmaitych akcesach do „dobrej zmiany”). W efekcie powiększają jej przewagę i ten mechanizm sam się napędza.

4. No nie, tego PiS już nie może zrobić

To złudzenie towarzyszące polityce PiS od początku. Nie mieszczą się po prostu w głowie kolejne bezprawia władzy, ogarnianie przez nią swoją kolonizatorską polityką coraz to nowych obszarów państwa (ostatnio choćby PISF), kolejnych dziedzin życia społecznego. Wciąż trwa złudzenie, że PiS zatrzyma się przed radykalnym złamaniem konstytucji, przed przeprowadzeniem kolejnych „reform”, przed ostrzeżeniami Brukseli i demonstracjami obywateli. Granica tego, co niemożliwe, stale się jednak przesuwa, a Jarosław Kaczyński lojalnie mówi o celach swojego ataku z pewnym wyprzedzeniem. A jednak opozycja jest stale zaskakiwana i musi podciągać tabory, kiedy PiS już rozpoczyna kolejną bitwę. A PiS stale dostaje od dużej części społeczeństwa kolejną szansę, której towarzyszy nadzieja, że tym razem się zatrzyma i uspokoi. Żeby nie był tak zły, jak mógłby być. I jeśli się nagle trochę cofnie, wzbudza niemal entuzjazm, a poparcie wzrasta. Ten dziwaczny mechanizm psychospołeczny, jakaś odmiana syndromu sztokholmskiego, to dla opozycji bardzo poważny problem.

5. Co się niby takiego złego dzieje?

Taki pogląd jest oczywiście bliski elektoratowi PiS, ale przecież występuje także w grupach i środowiskach indyferentnych politycznie oraz w dużej części społeczeństwa. Takiej, która nie kontaktuje się, przynajmniej rzadko, z wysokim diapazonem wartości, nazwijmy je, konstytucyjnych i demokratyczno-liberalnych. Odległość do tego diapazonu w życiu codziennym zdaje się kosmiczna, a z bardziej przyziemnymi wyzwaniami i oczekiwaniami PiS ma lepszy i bardziej realny kontakt niż opozycja. Zwłaszcza że podobnie myśli Kościół w swoim parafialnym wydaniu.

Ponadto wciąż większość ludzi pozostaje poza bezpośrednim zasięgiem i skutkami zmian systemowych dzisiejszej władzy. Przynajmniej na razie, jako że jeszcze nie zadziałały masowo kumulujące się efekty choćby „reformy” edukacji czy służby zdrowia. Na razie, można to usłyszeć od wielu ludzi, nic tak naprawdę złego się nie dzieje, na oko wszystko wygląda mniej więcej jak do tej pory, a dodatkowo rozdają 500 plus.

6. Przecież reformy są konieczne

Faktem jest, że wielokierunkowa, bo przecież nie tylko ze strony PiS, krytyka III RP dała i taki rezultat, że dość powszechnie panuje pogląd, że Polskę trzeba zmieniać, reformować, trzeba odrzucić fatalne dziedzictwo. Ogólne wezwanie działa, choć oczywiście kandydaci na reformatorów różnią się od siebie i różnie identyfikują miejsca potrzebujące gruntownych zmian. Niemniej to PiS jest głównym politycznym beneficjentem tych zawołań, ta partia powszechnie kojarzy się z wezwaniami do reform. Jak je rozumie, jak je chce wprowadzać, przeciwko czemu i komu, to co innego; codziennie zresztą widać te idee przemieniające się w antydemokratyczną praktykę.

To tak konkretnie, ale na poziomie działania psychologii politycznej PiS kojarzy się z pracą dla zmian, trafną identyfikacją słabości życia społecznego i państwa. Można usłyszeć, że im się przynajmniej chce. Propaganda władzy, na którą składają się media publiczne, ale również PR rządu, daje całą paletę argumentów, przykładów, przekazów dnia. I przekonuje, że cała reszta, czyli likwidacja liberalnej demokracji, to tylko drobna niedogodność konieczna, aby „naprawa państwa” była skuteczna. I nawet część teoretycznego antypisu zaczyna w to wierzyć, choć się sama do tego nie przyznaje.

7. Spokojnie, głowa wroga sama przypłynie

Ale nie tylko wyborcy antypisu mają złudzenia. Ma je także sama partyjna opozycja. Kiedy jej politycy mówią, że polski Macron to mrzonki, że niczego poza nimi do wyborów nie będzie, nie powstanie żadna licząca się alternatywa, to najprawdopodobniej mają rację. Tylko nie oznacza to jeszcze ich sukcesu. Bo mimo tak gorącego sporu w Polsce, jak widać, jeśli coś nie zachwyca, to nie zachwyci. Nie ma sposobu na przymuszenie kogoś do głosowania na formację, która się nie podoba, odstręcza i śmieszy. Nawet jeśli po drugiej stronie jest PiS. Można się irytować na niedojrzałość elektoratu, braki logiczne, niekonsekwencję, nieodpowiedzialność, ignorancję, ale to żywioł, któremu nic się nie nakaże, a trzeba go żmudnie pozyskiwać.

Nawet jeśli PiS w 2015 r. nabrał centrowych wyborców na swoją łagodność, to przez dwa lata rządów już niczego nie udaje, a mimo to nie tylko nie traci, ale zyskuje. Politycy partii rządzącej niczego nie ukrywają: że potrzebują sądów, także dlatego, aby przeprowadzić dekoncentrację mediów, że będą zmieniać ordynację, aby zapewnić sobie „skuteczną większość”. Mało kogo to już obchodzi. To pokazuje zasadniczą zmianę sytuacji.

Opozycja często z pobłażliwością podchodzi do zarzutu, że nie przedstawia „wielkiej idei”, że jest niewyrazista i niepociągająca. Spokojnie, słyszymy, każda władza się zużywa, to i PiS się zużyje. Polityka zaś polega na konsekwentnym budowaniu organizacji, struktur, personalnego zaplecza, lokalnych sojuszy i układów. Najpierw trzeba się zająć wyborami samorządowymi, potem europejskimi, na końcu parlamentarnymi. Każde z nich wymagają innego podejścia, innych koalicji i programów. Przyjdzie czas na hasła, idee, pokazanie ludzi. Nie możemy się za szybko odsłonić, wyprzedać pomysłów, to długi marsz. I choć za takim podejściem przemawiają doświadczenia i praktyka, widać w tym jednak jakąś iluzję – przygotowania do wojny, która już była. A bardzo prawdopodobne, że polska polityka – przewalcowana przez turbo-PiS – jest teraz, i będzie coraz bardziej, w innym miejscu. Stare instrumenty, hasła, chwyty przestają działać. Kiedy była premier Ewa Kopacz mówi kolejny raz, że w Polsce trwa dzisiaj walka wolności z fanatyzmem, to słychać wręcz odpowiedź – i co z tego?

Opozycja raczej nie obędzie się bez stworzenia nowej „wielkiej idei”, wspólnego mianownika wszystkich zbliżających się wyborów, i to przedstawionej nie za dwa lata, ale za dwa miesiące. Pozostaje program „demokracji dla ludzi”, pilnującej pryncypiów trójpodziału władzy, ale szeroko otwartej na różne ideowe i ekonomiczne propozycje – rodzaj przyjaznego liberalizmu. Czyli usunąć autorytaryzm, zostawić obywatelom wolność decyzji, ale zarazem zainstalować sprawne, aktywne, a kiedy trzeba i twarde państwo. Nie powtarzać bez przerwy, że się nie da, że nas nie stać, że zawali się budżet. Partie „obrońców budżetu” i tak przegrają z rozdawcami, a w gratisie wszyscy dostaną (już dostają) suwerenną satrapię. Trudno na przykład zrozumieć, dlaczego Platforma nie przedstawi jakiegoś prostego w odbiorze projektu prosocjalnej ustawy, z którą PiS będzie miał wielki problem i trudno będzie mu uzasadnić jej odrzucenie. I przypominać o tym na każdym posiedzeniu Sejmu, gdyby marszałek projekt zachomikował. Zamiast tego jest tylko krytyka, która już nie działa.

Publicysta „Sieci Prawdy” Konrad Kołodziejski w obszernej polemice z naszym niedawnym tekstem „500 plus demokracja” stwierdził, że opozycja potrzebuje przejąć nie część, ale „niemal całość” programu PiS, aby podjąć skuteczną rywalizację z prawicą, tyle że po co na nią głosować, skoro jest oryginał? Jeśli Kołodziejski za „niemal całość” uważa także to, co PiS zrobił z Trybunałem Konstytucyjnym, mediami, prokuraturą, armią, służbami specjalnymi, kulturą, puszczą, relacjami z Unią Europejską i Niemcami, a chce zrobić z sądami, organizacjami pozarządowymi, mediami prywatnymi, to jednak opozycja nie musi tego naśladować.

PiS nie przedstawił dowodu, że to wszystko było konieczne, aby dać 500 plus. To raczej socjal był znieczuleniem dla operacji zmiany systemu. Jest zatem wciąż duża przestrzeń do zagospodarowania bez likwidowania demokratycznego ustroju. Tylko trzeba grać w grę dzisiejszą, a nie wczorajszą. Fakt, że reguły nowej gry ustalił PiS, nie znaczy, że musi w nią wygrywać.

Polityka 41.2017 (3131) z dnia 10.10.2017; Temat z okładki; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Siedem złudzeń antypisu"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną