Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Dzieleni i rządzeni

Co zrobić z sukcesami PiS?

Warszawa, protest w obronie niezawisłości sądów. Warszawa, protest w obronie niezawisłości sądów. Kacper Pempel/Reuters / Forum
Po dwóch latach rządów ekipy Kaczyńskiego często słychać pytanie: co zrobić z sukcesami PiS? Ta kwestia zaczyna coraz bardziej dzielić dotychczasowych przeciwników władzy.
Pogarsza się sytuacja całej opozycji, która nie przekonała wielkich grup społecznych do idei integralnego antypisu.Krystian Maj/Forum Pogarsza się sytuacja całej opozycji, która nie przekonała wielkich grup społecznych do idei integralnego antypisu.
Skuteczność rządowej propagandy, trafiającej także do wielu wykształconych osób, jest nową, zaskakującą jakością.Adam Chełstowski/Forum Skuteczność rządowej propagandy, trafiającej także do wielu wykształconych osób, jest nową, zaskakującą jakością.

Partia rządząca ogłasza ostateczne zwycięstwo i spycha opozycję na margines; wcześniej obrzydziła ją w oczach elektoratu. Główne emocje mają być między Kaczyńskim a Dudą, zgodnie z zasadą sformułowaną kiedyś przez politologa Marka Migalskiego: gdzie dwóch się bije, tam obaj zyskują. Tyle że pierwotnie dotyczyła ona Kaczyńskiego i Tuska. Teraz to rządzący mają przyciągać uwagę i jawić się jako jedyni ważni gracze. Ten efekt wzmacniają przekazy władzy, że spełnia obietnice, o coś jej chodzi, gospodarka kwitnie (choć głównie dzięki światowej koniunkturze, a nie jakimś konkretnym decyzjom rządu), ludzie są zadowoleni, socjal przywrócił rodzinom godność. Hasła wymyślone przez marketingowców z Nowogrodzkiej weszły do powszechnego obiegu, także po przeciwnej stronie politycznego konfliktu.

A ta przeciwna strona zupełnie się rozhermetyzowała. Dr Jacek Kucharczyk, szef Instytutu Spraw Publicznych, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” słusznie zwrócił uwagę, że choć prorządowa część przekazu TVP na antypis nie działa, to skuteczna okazała się druga składowa tej propagandy – nakierowana na ośmieszanie partii opozycyjnych, podważanie jej legitymacji, kompetencji liderów, nawet sensu istnienia. Swoje znaczenie ma również pogubienie się polityków opozycji i brak nośnych pomysłów, zaskoczenie bezwzględnością prawicowego obozu. Mimo wszystko skuteczność rządowej propagandy, trafiającej także do wielu wykształconych osób, jest nową, zaskakującą jakością.

Choć logika podpowiada, że każdy przeciwnik władzy powinien głosować na jej politycznych przeciwników, to właśnie, na nieszczęście opozycji, ta logika przestała działać. Ryszard Bugaj, kiedyś mający złudzenia co do PiS, a dzisiaj zdecydowany przeciwnik tej partii, powiedział w wywiadzie dla TVN24, że ludzie nie chcą głosować na Platformę Obywatelską, ponieważ przy całej niechęci do PiS nie życzą sobie powrotu do tego, co było wcześniej. Nagle te osiem lat rządów PO, do spółki z ludowcami, wydaje się czarną dziurą, czasem afer, przekrętów i gospodarczego upadku, po którym przyszedł zbawienny PiS. Nowe polskie kalendarium to od Ziobry do Ziobry. Tak jak gdyby wszyscy powszechnie przyznali, że lata 2007–15 to była katastrofa, więcej, że cała historia Polski po 1989 r. to absolutna klęska.

Dwie odmiany „niepisu”

Triumf Kaczyńskiego jest tu kompletny – w dezawuowaniu Platformy i III RP sekundują mu na prawicy, a jeszcze chyba goręcej na lewicy. Jakakolwiek obrona tej przeszłości, próba wyważenia ocen, spotyka się z agresywnym szyderstwem. Ubocznym efektem tej tendencji jest osłabienie krytycyzmu wobec dzisiaj rządzących, jakoby chroniących nas przed recydywą niesprawiedliwości i krzywd minionej Polski.

Jeśli główny konflikt polityczny wciąż teoretycznie przebiega między PiS a niepisem, to ważniejszy z punktu widzenia opozycyjnej strony robi się inny podział: na antypis integralny i nieintegralny. Rozchodzenie się tych dwóch trendów odbiera opozycji energię, rozwadnia opór i znacznie zwiększa prawdopodobieństwo reelekcji PiS.

Integralny niepis (ściślej biorąc, właściwy antypis) zakłada, że niespełnianie przez PiS standardów zachodniej liberalnej demokracji jest decydującym kryterium oceny tej formacji i bez przywrócenia tych ustrojowych zasad nie ma mowy o docenieniu zasług i sukcesów PiS; te wartości są niewymienialne. Czyli jeśli na pozycjach od 1 do 10, gdzie znajdują się takie wartości, jak konstytucja, praworządność, niezależne sądy, prawa obywatelskie, relacje z Unią Europejską itp., są minusy, to nie zrekompensują ich żadne plusy na pozycjach od 10 w dół.

To jest hierarchia ważona. Wynika ona z przekonania, że aby toczyła się uczciwa polityczna gra, muszą najpierw istnieć jej reguły; aby odbywała się prawdziwa, nieskrępowana debata, niezbędne są instytucje, które ją umożliwiają; że niewielki będzie zysk z najszybciej odbywanego procesu, jeżeli sędziowie nie będą niezawiśli od polityków. Czyli najpierw procedury, niezależność i równowaga władz, ustrojowa ochrona mniejszości przed większością, punkty, przed którymi każda władza musi się zatrzymać i których nie zlikwiduje zwykłą przewagą w parlamencie – bez tego minimum nie ma maksimum. Stąd wynika integralna postawa.

Nieintegralny niepis (bo już chyba nie antypis) polega natomiast na segmentowym, oddzielnym postrzeganiu działań obecnej władzy. Owszem, na odcinku praworządności czy Unii PiS ma problemy i rozmaite przewiny, ale na wielu innych odcinkach odnosi sukcesy, które należy niezależnie oceniać. Czyli za Trybunał Konstytucyjny minus, za sądy minus, za Europę minus, minus za prześladowanie opozycji, ale za Morawieckiego plus, za 500 plus – duży plus, za emerytury, rosnące płace, spadające bezrobocie, przywrócone posterunki policji – także po plusie, w sumie bilans PiS wychodzi na zero, a w zasadzie na plus.

To drugie ujęcie nie wyróżnia już tak stanowczo znaczenia kwestii ustrojowych i praworządności na tle innych sfer funkcjonowania państwa – to tylko jedne z elementów ogólnej oceny, może ważne, ale samodzielnie nie decydujące. Bo właściwie kto zadekretował, że Trybunał jest ważniejszy niż zasiłek rodzinny, a przejęcie mediów publicznych od malejącego bezrobocia? To też – jak słychać – kwestia oceny, opinii, a te mogą być różne.

Nieintegralna ocena PiS może się niektórym wydawać bardziej pragmatyczna i jakoś sprawiedliwsza, ale zarazem jest de facto przyzwoleniem na demontowanie państwa prawa, skoro antydemokratyczne działania można jakoś zbilansować z innymi, minusy zrównoważyć plusami. Przy „nieintegralnym” patrzeniu na PiS nie wiadomo właściwie, gdzie leży nieprzekraczalna granica. Coraz częściej słychać, że dopóki PiS nie odwoła wolnych wyborów, nie ma co rozpętywać histerii. Oznacza to jednak przyjęcie pisowskiej definicji demokracji. I ryzyko, że później może być już za późno na reakcję.

Wolność pokoleniowa

Przywiązywanie decydującej wagi do kardynalnych spraw konstytucyjno-ustrojowych i wolności obywatelskich oraz stawianie ich przed kwestiami ekonomicznymi i socjalnymi, jawi się dla wielu jako opcja ideologiczna – do dyskusji i sporu. Podnosi to zwłaszcza lewica, która szczególnie domaga się prawa do chwalenia PiS za działania propracownicze. Pojawia się przy tym refleksja, że wolność ma wymiar pokoleniowy, że generacja przełomu dokonanego w 1989 r. postrzega ją we własnych kategoriach jako wyzwolenie od komunizmu, dyktatury, braku demokracji. A teraz chodzi o inną wolność – do umów o pracę, do taniego kredytu. Widać, że doświadczenie historyczne jest nieprzekazywalne; każde pokolenie musi doświadczyć opresji i autorytarnej atmosfery osobiście, zanim w nią uwierzy czy ją boleśnie odczuje.

W tej sytuacji nawet ostra krytyka ekscesów systemowych PiS nie przeszkadza nieintegralnemu niepisowi w oddzielnym docenianiu i rozważaniu innych propozycji partii Kaczyńskiego. Z tak określonego grona pochodzą tzw. symetryści, czyli ci, którzy politykę PiS zrównują z politykami innych partii, nie widzą w niej nadzwyczajnego antydemokratycznego wymiaru. Także krytycy partii opozycyjnych, którym nie mogą wybaczyć, często bardziej niż PiS, grzechów przeszłych i dzisiejszych. Również ci, którzy ostatnio zaufali prezydentowi Dudzie i wciąż pokładają w nim nadzieje. Jeśli część twardego elektoratu PiS odsunęła się od Dudy po jego wetach i dalszym „kręceniu”, a poparcie dla prezydenta i tak znacząco wzrosło, to musiało do jego sympatyków dołączyć wielu niepisowców. I nie przeszkadza im zapewne to, że Jarosław Kaczyński, jak i zacytowany przez niego prezydent, określają konflikt o sądownictwo jako „drobny spór w rodzinie”. Należy rozumieć, że nowi sympatycy Dudy, łącznie z Kukiz’15, poczuli się członkami tej rodziny.

Faza kodowska, faza lipcowa

O ile w pierwszym okresie po 2015 r., w czasie bojów o Trybunał Konstytucyjny, dominował integralny antypis, to od kilku miesięcy zaczyna zyskiwać przewagę ta druga tendencja, nieintegralna. Z kilku powodów – dobra sytuacja gospodarcza, powszechne uznanie dla 500 plus, większa ściągalność podatków, warszawska afera reprywatyzacyjna i medialne sukcesy komisji weryfikacyjnej, rozwijająca się propagandowo afera Amber Gold itd. Także weta prezydenta i spór na prawicy dały złudzenie, że obóz rządzący nie jest tak zwarty, jakby się wydawało, a więc demokracja nie jest zagrożona. Wartości konstytuujące fundamentalne zasady państwa prawnego, demokracji liberalnej, jak gdyby wysferzyły się, znudziły swoją powtarzalną mantrą, straciły świeżość, gdy tymczasem codziennie coś się dzieje. A to wchodzi nowa ustawa, a to wybucha kolejna afera, a to rekonstrukcja rządu. Powstaje wrażenie, że państwo działa jak zwykle.

Zerwanie z integralnym antypisem przynosi części dawnych wyborców opozycji wyraźną ulgę. Czują się bardziej obiektywni i otwarci, oderwani od „wojny plemion dzielącej Polaków”. Odżyło hasło, znane z poprzednich rządów Kaczyńskiego sprzed 10 laty, o „nieprzyłączaniu się do nagonki na PiS”. Kiedy jeden z polityków Platformy zaliczył ostatnio organizatorów „Łańcuchów światła” do przeciwników władzy, ci ostro zaprotestowali na swoim Facebooku, pisząc, że nie są żadnym antypisem. Może z tego wynikać, że protest młodych przeciwko ustawom sądowym był właśnie wycinkowy. Wiele wskazuje na to, że o ile kodowska faza protestów była jeszcze integralna, to ta lipcowa – już nie. Ale tę tendencję widać też u polityków opozycji. Barbara Nowacka, jedna z liderek ruchów kobiecych zmagających się z pomysłami PiS na zaostrzenie prawa aborcyjnego, powiedziała ostatnio: „celem polityki nie jest odsunięcie konkretnej partii od władzy”.

Na tym tle pogarsza się sytuacja całej opozycji, która nie przekonała wielkich grup społecznych do idei integralnego antypisu. Zarysowuje się więc coraz wyraźniej tendencja do poszukiwania dla opozycji drogi na przecięciu się z propozycjami PiS, a nie na całkowitej kontrze. Do wyboru są następujące (zakładając rzecz jasna pewne uproszczenia) kombinacje wartości: niepraworządność plus socjal (to jest PiS), niepraworządność plus brak socjalu (tak PiS postrzega osiem lat rządów Platformy i próbuje ten przekaz narzucać), praworządność plus brak socjalu (z grubsza Platforma przez lata i dzisiejsza Nowoczesna) oraz praworządność plus socjal – i ta ostatnia opcja jest w zasadzie wolna i do zastosowania. Wydaje się, że ten kierunek, zwłaszcza dla PO, ewentualnie jakiejś nowej formacji, zyskuje coraz większe zainteresowanie. Hasła same się narzucają: sprawne państwo – wolne społeczeństwo, 500 plus demokracja itp.

Pewne elementy takiego myślenia było widać w propozycjach Platformy na ostatniej konwencji w Łodzi, choć nie do końca, gdyż pojawił się tam wątek decentralizacji państwa, zapewne z powodów taktycznych, jako sposób na wybory samorządowe, kiedy władzę centralną sprawuje PiS. Jednak koncepcja ta jako ogólna strategia PO może być ryzykowna, bo ludzie wyraźnie polubili sprawcze państwo.

Ponadto, mimo przedstawienia wielu szczegółowych rozwiązań, zabrakło efektownego wspólnego mianownika, nie towarzyszyła temu nowa ideowa narracja. A centrowe, umiarkowane, mieszczańskie partie, jeśli nie mają atrakcyjnej opowieści, która zbiera wątki w całość, słabo się dzisiaj przebijają – przykłady tego można dostrzec w USA i w Europie.

Coraz bardziej widać, że kwestie ustrojowe mogą być docenione i popierane przez większość wyborców, ale jako pewien luksusowy naddatek, tylko wtedy, kiedy inne czynniki opiekuńczego państwa będą działać. Dla zdeklarowanych wyborców PiS tzw. praworządność i pozycja Polski w Europie nie mają znaczenia albo postrzegają je oni inaczej niż to jest w liberalnej demokracji. Dla pozostałych liberalna praworządność i proeuropejskość wciąż mają wagę, ale najwyraźniej same w sobie nie dźwigają poparcia dla wolnościowego systemu. Wymagają socjalnej stymulacji i elementów „posybilistycznego” państwa. Na przykład niezależny Trybunał Konstytucyjny – tak, ale też kary dla złodziei warszawskich kamienic. Swobody gospodarcze – tak, wyłudzenia podatku VAT – nie. Niezależne sądownictwo owszem, wieloletnie procesy – nie. Chcą ludzie odchodzić wcześniej na emerytury, niech odchodzą, jeśli godzą się na biedniejsze życie, ich wybór. Nie chcą posyłać sześciolatków, niech nie posyłają itd.

Kosmici całkiem sympatyczni

Nastał czas, kiedy przewaga systemu liberalnej demokracji nad innymi przestała być – przynajmniej dla wielu grup społecznych – oczywista. Ten system musi na nowo odzyskać zaufanie: jako liberalny, a zarazem sprawny, miękki, kiedy można, a twardy jak stal, kiedy to konieczne. Pozwalający na wiele w dużej sferze wolnej, ale bezwzględny w wąskiej strefie zabronionej. Zadaniem opozycji jest przerwanie ciągu myślowego, że tylko PiS ma patent na skuteczne państwo i że jeśli ceną tej skuteczności jest miękka dyktatura, to widocznie trzeba się na to godzić. Wymaga to od opozycji poza wszystkim jeszcze większej aktywności, wyszukiwania słabych punktów władzy, a od całego niepisu – indywidualnego sprzeciwu i nieulegania perswazji czy opresji rządzących.

Jeszcze w 2016 r. wydawało się stronie opozycyjnej, że PiS to eksces, awaria systemu, jacyś kosmici, którzy w wyniku podstępu i manipulacji najechali zieloną wyspę; trzeba ich tylko przepędzić, pozamiatać i przywrócić porządek. Na koniec 2017 r. sytuacja wygląda inaczej. Kosmici się osiedlili, przywieźli wiele prezentów, brutalność i kurioza im się wybacza, bo tak już mają, ale w sumie da się z nimi żyć. Antypis, stawiając na ustrojową pryncypialność, poniósł porażkę, bo natura ludzka rzadko jest pryncypialna i integralna. Trzeba odpowiadać na potrzeby wahającego się politycznego środka, ale zarazem zauważać coraz mocniejszy dysonans, jaki powstaje w polskiej polityce. Władza, która wielu ludziom wydaje się nie do zniesienia, do odrzucenia w całości, innym coraz bardziej odpowiada.

Nastał zatem dla opozycyjnego niepisu czas wymagający dużej elastyczności, bo elektorat jest niespójny, pełen sprzeczności i niekonsekwencji. PiS zastosował wszystkie chwyty, aby mieć swobodę w rozbijaniu liberalnej demokracji. To niebezpieczna sytuacja.

Napięcie wynikające z poczucia bezsilności i bezradności wobec rządzących, którzy demokrację postrzegają jako prawo do wszechwładzy większości, arogancji, bezkarności, poniżania opozycji, może w końcu doprowadzić do form protestu, których dotąd w Polsce nie było.

Polityka 44.2017 (3134) z dnia 30.10.2017; Polityka; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Dzieleni i rządzeni"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną