Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Ludzie Błaszczaka przejęli MON, choć brak im kompetencji

Mariusz Błaszczak Mariusz Błaszczak MON / Flickr CC by 2.0
Kluczowe teki dostali zaufani Mariusza Błaszczaka z MSWiA, z małymi kompetencjami w sprawach wojska. Do MON trafił nawet najszybciej awansowany generał w historii służb mundurowych.

Skala zmian kadrowych jest taka, że można by ją określić jako „czystkę po Macierewiczu”. Z wyjątkiem jednego – Tomasza Szatkowskiego – stanowiska wiceministrów stracili wszyscy najważniejsi współpracownicy Antoniego Macierewicza, a na ich miejsca Mariusz Błaszczak ściągnął z kolei swoich ludzi z poprzedniego resortu. To nic, że do tej pory nie mieli doświadczenia w kwestiach obronnych – grunt, że mają pełne zaufanie ministra. Większość z nowo powołanych to przy okazji doświadczeni urzędnicy, co może wskazywać, że ich rolą będzie właśnie zrobienie w MON porządku.

Tylko na razie nie wiadomo, jaki ma być ten nowy porządek. Znajomość funkcjonowania ministerstw i doświadczenie urzędnicze pomagają zorientować się w organizacji, strukturach i pragmatyce funkcjonowania resortu – ale zagadnień merytorycznych nowi wiceministrowie będą musieli się szybko nauczyć.

Sebastian Chwałek, który po Bartoszu Kownackim przejmie modernizację wojska, w MSWiA ostatnio zajmował się... repatriacją, poza tym miał bardzo obszerne biurko, sprawując nadzór nad wojewodami, współpracując z samorządami, zajmując się mniejszościami wyznaniowymi, narodowymi, a nawet resortową służbą zdrowia. Stąd i w MON będzie miał pieczę nad zdrowiem. Jego biogram nie wskazuje jednak, by miał jakiekolwiek doświadczenie w zamówieniach publicznych czy negocjacjach z zagranicznymi dostawcami uzbrojenia. Nie wiadomo, czy wie dokładnie, czym są wyrzutnie Homar. Przypomnijmy, że nie wiedział tego i jego poprzednik: „To rodzaj armat…” – odpowiadał Bartosz Kownacki na pytanie dziennikarki, jeszcze zanim został wiceministrem, ale gdy już terminował w sejmowej komisji obrony.

Sebastian Chwałek nie jest posłem, wiedzę będzie musiał zdobywać w rozmowach ze współpracownikami. Kownackiemu zabrało mniej więcej pół roku, zanim zaczął się orientować. Czy zapowiedziane na ten rok wielkie kontrakty – na system Wisła, wspomniane wyrzutnie rakietowe Homar czy wybór dostawcy okrętów podwodnych Orka – będą musiały poczekać? Na razie MON nic na ten temat nie mówi.

Błyskawiczny awans i brak rozeznania

Nieco bliżej znanych sobie spraw będzie drugi sekretarz stanu Tomasz Zdzikot. To również prawnik, ale dodatkowo długoletni samorządowiec, związany z warszawskim PiS. Pracował w ratuszu za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego w stolicy, był bliskim doradcą wiceprezydenta Sławomira Skrzypka. W MSWiA zajmował się ostatnio paszportami, dowodami osobistymi, meldunkami i cyfryzacją dokumentów, co daje mu dobry punkt wyjścia do nadzorowania teleinformatyki i cyberbezpieczeństwa po Bartłomieju Grabskim. Samorządowe doświadczenie pomoże mu też dbać o rozsianą w terenie infrastrukturę wojskową, krytykowaną ostatnio w raporcie NIK. Ale podobnie jak Chwałek Zdzikot nie miał wcześniej do czynienia z wojskiem jako takim, tym bardziej z uczelniami wojskowymi – a właśnie te ma również nadzorować, co wcześniej robił młody naukowiec Dominik Smyrgała.

Z mundurem najbliżej związany był powołany na podsekretarza stanu Marek Łapiński. Tyle że mundur ten nie był wojskowy, a funkcjonariusza Straży Granicznej, a ostatnia faza kariery pana generała Łapińskiego to niechlubny ewenement. Jeszcze w 2015 roku był mundurowym emerytem w stopniu majora. Potem ojczyzna wezwała go na stanowisko komendanta głównego pograniczników, na którym dramatycznie odstawał rangą od swoich podwładnych.

W maju zeszłego roku otrzymał więc nominację na stopień generała brygady Straży Granicznej. Ten błyskawiczny awans, z pominięciem normalnego czasu zajmowania związanych ze stopniami stanowisk, szeroko opisywały media, wytykając jako przykład łamania profesjonalizmu służby. Teraz przyspieszony generał Łapiński dostał w MON posadę, do której – jak się wydaje – nawet jego bogata kariera nie miała szansy go przygotować. Marek Łapiński ukończył bowiem szkołę podchorążych rezerwy (uzyskując stopień kaprala podchorążego), był funkcjonariuszem UOP, kontrolerem w NIK, dyrektorem w ministerstwie, wreszcie komendantem głównym Straży Granicznej. Nie był jednak oficerem po kursach dowódczo-sztabowych ani nawet cywilnym naukowcem od bezpieczeństwa.

A teraz zajmować się ma... strategią obronną. Portfolio to przejmie od Szatkowskiego, który zostaje w resorcie i ma się formalnie zajmować sprawami zagranicznymi. Można się spodziewać, że nieformalnie wspierać będzie nowych wiceministrów w zakresie modernizacji – przynajmniej jeśli chodzi o rozmowy z Amerykanami – czy właśnie wdrażania Strategicznego Przeglądu Obronnego, o ile dokument jego autorstwa utrzyma priorytet.

Kobieta, która nie obroniła „Teleranka”

Mariusz Błaszczak ściągnął do MON jeszcze inne zaufane osoby. Postacią o kluczowym znaczeniu dla „demacierewizacji” instytucji MON – o ile taki proces istotnie został wdrożony – będzie nowy dyrektor generalny, Andrzej Jarema. To bardzo doświadczony urzędnik, absolwent Krajowej Szkoły Administracji Publicznej z końca lat 90., który zajmował wiele dyrektorskich stanowisk i wie, gdzie mogą się kryć pułapki. Jeśli Błaszczak chce formalnej rekonstrukcji MON, na co może wskazywać inny niż do tej pory przydział wiceministerialnych teczek, to Jarema będzie egzekutorem zmian. Przy okazji przejrzy zlecenia, dotacje, zamówienia publiczne, likwidując fiansowanie zatwierdzone przez poprzedniego ministra – o ile dostanie takie polecenie. Przygotowując umowy ministerstwa z organizacjami proobronnymi, będzie miał wpływ np. na zarządzanie programem finansowania strzelnic w powiatach czy udostępnianiem broni automatycznej do ćwiczeń.

Zmiany czekają też najbliższe organizacyjno-komunikacyjne zaplecze ministra obrony. Mariusz Błaszczak ściągnął na szefową Centrum Operacyjnego byłą dyrektor departamentu komunikacji społecznej z MSWiA Agnieszkę Glapiak. Z wykształcenia to dziennikarka, pracowała wiele lat w TVP, ale karierę dzieliła między telewizję a... rząd. Do CIR – Centrum Informacyjnego Rządu – trafiła jeszcze za Jerzego Buzka, za namową ówczesnego rzecznika Tomasza Tywonka (kto go jeszcze pamięta?). Za rządów lewicy pauzowała, ale do CIR wróciła – już na dyrektorskie stanowisko – u Kazimierza Marcinkiewicza. Po utracie władzy przez PiS przeszła do ciągle utrzymywanej we wpływach prawicy TVP. Tam jej konto obciążyło opisywane w prasie zdjęcie z anteny „Teleranka”, przywróconego dopiero przez Jacka Kurskiego – choć ona sama twierdzi, że walczyła o pozostawienie programu u dyrektora telewizyjnej Jedynki, wówczas Wojciecha Hoflika. Glapiak zna media, ma w nich osobiste kontakty, wie, jak działa duże ministerstwo – na wstępie ma więc wszelkie atuty, by polepszyć komunikację MON, dysponującego bodaj największym aparatem informacyjnym w całym rządzie.

MON zaczął od wpadki

Ale to właśnie komunikacyjna wpadka naznaczy początek urzędowania Mariusza Błaszczaka na Klonowej. O ruchach kadrowych w resorcie – bacznie obserowanym nie tylko w Polsce – nie było oficjalnie nic wiadomo przez ponad dwie doby. Od kiedy w piątek po południu ze strony MON zniknęły nazwiska wiceministrów, a nawet szefa Sztabu Generalnego, na komunikat o zmianach trzeba było czekać do poniedziałku. W tym czasie media społecznościowe i tradycyjne huczały od domysłów, plotek i scenariuszy, a informację o odwołaniu dotychczasowych wiceministrów jako pierwszy potwierdził... były minister Antoni Macierewicz. Mariusz Błaszczak milczał, milczeli jego ludzie, co nie jest dobrą prognozą, gdy chodzi o otwartość i przejrzystość.

Ale za wcześnie, by przesądzać, że nic się nie polepszy. Każda nowa ekipa, zwłaszcza przychodząca po tak „intensywnym” okresie, jakim były rządy Antoniego Macierewicza w MON, musi mieć czas na zagospodarowanie i identyfikację głównych problemów. Jeśli istotnie ludzie Błaszczaka mają za zadanie posprzątać w MON, muszą najpierw zrobić jego audyt. Zapewne o tym nie powiedzą, bo brzmiałoby to nie najlepiej dwa lata po słynnym audycie Macierewicza, ale rozsądek nakazuje przejrzenie stanu prac, zaniedbań i palących kwestii, zanim przystąpi się do działania. Modernizacja, reforma dowodzenia, relokacja jednostek, czwarta dywizja, dokończenie lub zmiana formuły WOT – tematów jest aż nadto. A na horyzoncie szczyt NATO, europejskie decyzje wzmacniające obronność w Unii, wielkie ćwiczenia i nie wiadomo, co zafunduje otoczenie zewnętrzne.

Błaszczak przesiada się z resortu skierowanego głównie do wewnątrz kraju na taki, który poza MSZ najbardziej rozglądać się musi dookoła i prowadzić swoistą dyplomację strategiczną. Punkt wyjścia ma dobry, bo zmiana rządu w Warszawie to widoczna „odwilż” i nowe otwarcie wobec partnerów w Unii, NATO i na świecie. Zmianę w MON sojusznicy – w tym ci najważniejsi – przyjęli wręcz z ulgą, więc i na tym polu nowemu ministrowi powinno być łatwiej. Oby to wykorzystał.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama