Na Twitterze niejaki @HelvisPriestley opublikował wpis [pisownia oryg. – red.]: „Po rozmowie o Dzienniku TVP, sąsiad radny z PiS mi pokazał SMS-a bo nie wierzyłem mu. Dostali prikaz z Nowogrodzkiej by wypowiadając się o @rozathun w jakichkolwiek mediach wypowiadali całe jej nazwisko z niemieckim tytułem »Gräfin von Thun und Hohenstein«”. Niektórzy wprawdzie twierdzą, że to fejk, ale faktem jest, że moje nazwisko coraz częściej wypowiadane jest w całej swojej dumnej długości i obfitości, a ze względu na ostatnie błyskotliwe wypowiedzi jednego z 14 wiceprzewodniczących Parlamentu Europejskiego okazji do tego jest bez liku. Do wypowiedzi Ryszarda Czarneckiego na mój temat nie będę się tu odnosić, bo jest ona ohydna. Zajmą się nią sądy, a na razie w PE Konferencja Przewodniczących – ciało składające się z szefów grup politycznych (odpowiednikiem w Sejmie są kluby) oraz przewodniczącego Parlamentu Europejskiego.
Wielu się niepokoi, inni nie kryją radości, że szefowie grup odłożyli decyzję. Więc słowo wyjaśnienia. Żeby odwołać wiceprzewodniczącego z funkcji, trzeba na posiedzeniu Konferencji Przewodniczących zdecydować o przekazaniu tej sprawy pod głosowanie na sesji. Zanim posłowie zagłosują, przewodniczący powinien porozmawiać ze stronami. I tak: posiedzenie odbyło się – zgodnie z kalendarzem – 18 stycznia, ostatniego dnia sesji w Strasburgu; zatem głosowania nad odwołaniem wiceprzewodniczącego do porządku obrad wpisać już się nie dało. Natomiast następne posiedzenie przewodniczących grup zaplanowane jest na 1 lutego, a sesja zaczyna się 5 lutego. I nie należy zakładać, że ktoś tu coś zamiecie pod dywan, bo wzburzenie zachowaniem Czarneckiego jest w europarlamencie bardzo wyraźne, a i poza nim rośnie zainteresowanie reakcją Antonio Tajaniego, przewodniczącego PE.