Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Dyskusja o dwóch słowach na literę „n”

Marsz Niepodległości w Warszawie Marsz Niepodległości w Warszawie Adam Stępień / Agencja Gazeta
Jeden poruszany w dyskusjach wątek dotyczy tego, czy narodowcy są neonazistami czy nawet nazistami, a inny tego, kto (jaka partia) jest odpowiedzialny za wzrost nastrojów nacjonalistycznych.

Kwestia (neo)nazizmu i narodowców rozgrzała polityczną atmosferę w Polsce w ostatnich dniach. Fakty są dobrze znane. W kwietniu 2017 roku grupa Duma i Nowoczesność (dalej DiN) czciła 128. urodziny Adolfa Hitlera, a potem m.in. wieszała na szubienicach wizerunki niektórych polskich eurodeputowanych. Narodowcy nie od dziś skandują hasła typu „Polska dla Polaków” czy „Polska cała tylko biała”.

Jeden poruszany wątek dotyczy tego, czy narodowcy są neonazistami czy nawet nazistami, a inny tego, kto (jaka partia) jest odpowiedzialny za niejaki wzrost nastrojów nacjonalistycznych. Dyskusja koncentruje się wokół semantyki, tj. znaczenia dwóch słów zaczynających się na literę „n”, lub/i polega na typowej politycznej nawalance. Inne sprawy są zdecydowanie na uboczu.

Neonaziści i narodowcy w Polsce

Łatwo zauważyć, że terminy „neonaziści” i „narodowcy” odnoszą się do różnych tradycji. Obecni narodowcy (w Polsce, bo o nią chodzi) nawiązują do przedwojennych ruchów, głównie młodzieżowych (np. Obóz Wielkiej Polski czy ONR). Programy tych ruchów były różne, jedni domagali się Polski od morza do morza, inni państwa narodowego, tj. bez mniejszości narodowych, w szczególności Ukraińców i Żydów. Byli mniej lub bardziej radykalni, jedni proponowali numerus clausus dla Żydów, inni „tylko” getto ławkowe, a jeszcze inni pałowali swych żydowskich kolegów.

Trudno byłoby ich nazwać nazistami, bo ci drudzy działali w innym kraju. Nazista to członek Narodowo-Socjalistycznej Partii Niemiec lub ktoś identyfikujący się z jej programem. Niektóre postulaty polskich narodowców były zbieżne z tymi, które głosili naziści. To jednak za mało, aby twierdzić, że każdy niegdysiejszy narodowiec był nazistą. Oba ruchy podpadają pod szerszą kategorię, mianowicie nacjonalizmu, ale pod warunkiem, że to ostatnie pojęcie zdefiniuje się w miarę precyzyjnie, bo przecież nacjonalizm niejedno ma imię.

Popularyzacja nazizmu

Przenosząc to na dzisiejszy kontekst, nie ma powodów, aby twierdzić, że obecni polscy narodowcy są neonazistami, ale to nie znaczy, że poglądy stowarzyszenia DiN nie są w pewnych punktach zbieżne z hasłami narodowców. Ponadto popularyzacja nazizmu, a tym jest świętowanie urodzin Hitlera, stanowi przestępstwo, natomiast postulaty narodowców podlegają rozmaitym interpretacjom. Czyni to np. p. Żaryn, senator i profesor historii, argumentując, że narodowcy dają wyraz swojemu rozumieniu Polski. Wprawdzie słusznie protestuje przeciwko określaniu narodowców jako nazistów, ale najwyraźniej nie rozumie, że czym innym są nazwy, a czy innym poglądy i zachowania ludzi.

Mimo różnic między DiN i narodowcami nie ma wątpliwości, że opinie obu tych ruchów mają część wspólną. Pan Żaryn tłumaczy, że narodowcy siedzieli w obozach koncentracyjnych, a więc nie byli nazistami. To prawda, np. Jan Mosdorf, lider przedwojennego ONR, został osadzony w Auschwitz i tam pomagał, komu mógł, bez względu na narodowość, także Żydom, których wcześniej zwalczał. To jednak nie ma żadnego znaczenia dla oceny antysemityzmu narodowców w międzywojniu czy niektórych haseł ich obecnych kontynuatorów. Sugerowałbym, aby mniej posługiwać się nazwami niosącymi różne treści retoryczne, a bardziej zwracać uwagę na poglądy.

Pan Timmermans oświadczył w PE, że 60 tys. faszystów, neonazistów i zwolenników supremacji białej rasy maszerowało w Warszawie z okazji polskiego Święta Niepodległości. Ta retoryka jest naganna, ale – powtarzam – rzecz nie w słowach, ale w proklamacjach na banerach. Pan Błaszczak nie dostrzegł żadnych niestosownych haseł, pan Jakubiak (Kukiz’15) też nie, bo był gdzieś w środku i nie widział, co niesiono na początku demonstracji. Obaj panowie najwyraźniej nie słyszeli, kto organizował marsz i jakie hasła zamierzano na nich prezentować.

Pan Żaryn tłumaczy, że najważniejsze było hasło „My chcemy Boga”. To jednak także zależy, kto je dzierżył: czy ten, kto równocześnie twierdzi, że Janusz Waluś (zabójca czarnoskórego lidera komunistów w RPA) jest więźniem sumienia i solidaryzuje się jasnogórskimi paulinami patronującymi ekscesom kiboli w pobliżu ich klasztoru, czy ten, kto po prostu twierdzi, że katolicyzm jest bardzo ważny dla Polski. Notabene p. Żaryn, senator, profesor i niewątpliwy katolik, stwierdził, że Waluś (skazany na dożywocie) już swoje odsiedział i powinien wyjść na wolność.

„Szczytne” idee Dumy i Nowoczesności

Pan Wildstein (Dawid) sprawę postawił tak: „Stowarzyszenie Duma i Nowoczesność to naziści. A teraz kalendarium. 2011 – naziści zarejestrowani. Rządzi PO, 2014 – naziści zostają uznani za organizację pożytku publicznego. Rządzi PO, 2014 – rząd zapowiada walkę z nazistami. Rządzi PiS, czyli PO wspierało nazizm, a PiS z nim walczy”. Ktoś go zapytał: „A jaki jest wpływ rządu na rejestrację stowarzyszenia i nadanie mu statusu OPP?”. „Stosuję logikę »GW« i TVN. Skoro grzech zaniechania i braku reakcji jest de facto współudziałem to…”.

Pan Wildstein nie raczył dokończyć, a szkoda. Sprawa ma się tak. Stowarzyszenia są rejestrowane przez sądy na podstawie statutu. Gdyby p. Wildstein zadał sobie trud przeczytania statutu Dumy i Nowoczesności, to, zakładając, że ma przeciętną kompetencję językową, musiałby dojść do wniosku, że są tam wyłącznie szczytne cele, np. pielęgnowanie wartości narodowych, działania charytatywne i na rzecz edukacji, obronności państwa itp. Z tych powodów stowarzyszenie DiN zostało uznane za instytucję pożytku publicznego. PO nie miało z tym nic wspólnego, natomiast ówczesny rząd nie miał żadnych powodów, aby uznać DiP za nazistów.

Niczego, więc nie zaniechał, chyba że p. Wildstein ma jakieś dane świadczące o tym, że członkowie założyciele DiN propagowali nazizm przed 2016 rokiem. Wygląda na to, że p. Wildstein myli sytuację sądów w 2011 roku i zreformowaną w duchu dobrej zmiany. A stwierdzenie, że w 2011 roku naziści zostali zarejestrowani, a w 2014 roku uznani za organizację pożytku publicznego jest wyjątkowo marnym chwytem retorycznym, świadczącym o tym, że logika elementarna jest obca p. Wildsteinowi.

Jego stanowisko chyba spodobało się p. Dudzie (prezydentowi), gdyż powtórzył (bez komentarza, zacytowany wpis na Twitterze). Kropkę nad i postawił p. Brudziński (już jako nowy szef MSWiA) w Sejmie: „Oskarżacie polski rząd o flirtowanie z nacjonalistami. Jeśli to jest flirt, to wy mieliście romans. Romans, którego owocem jest Duma i Nowoczesność”.

Sugeruję, aby p. Wolski (prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich) i p. Pietrzak, wielki twórca (słowa p. Kurskiego z TVP), stworzyli jakiś porywający utwór wokalny na kanwie romantycznych słów p. Brudzińskiego, ale koniecznie ze słowami, żeby Polska była Polską.

W ramach dyskusji po wyemitowaniu reportażu o DiN opublikowano materiały o tym, jak p. Ziobro w asystencji p. Cymańskiego (znanego demokraty) śpiewał wspólnie z p. Rybakiem na konwencji Solidarnej Polski czy uściski tego drugiego z p. Kukizem. Chociaż trudno przypuszczać, że pp. Cymański, Kukiz i Ziobro nie znali poglądów p. Rybaka, to wskazane serdeczności nie mogą być traktowane jako sugerujące, że obaj politycy podzielają wszystkie zapatrywania dzielnego podpalacza kukły Żyda. Kręgi prawicowe zaraz podjęły temat i odnalazły zdjęcia czy filmiki, na których są pp. Rybak i Tusk. Tyle tylko, że na jednym w ogóle nie rozmawiają, a na filmiku p. Rybak zadaje p. Tuskowi jakieś pytanie. To jednak wystarcza niektórym komentatorom do stwierdzeń, że drugi popiera pierwszego.

Na oficjalnej stronie MSWiA jest (może już jej nie ma) informacja o zbiórce pieniędzy na rzecz J. Walusia. Ministerstwo tłumaczy, że tak musi być, bo przepisy zostały zliberalizowane za czasów PO, a więc nie ma rady, bo jak ktoś zgłosi zbiórkę, trzeba ją upublicznić.

Nieprawda, MSWiA ma możliwość odmowy stosownej informacji, ale chyba p. Błaszczak też uznał Walusia za więźnia sumienia, a p. Brudziński kontynuuje to dzieło. Panowie Karnowscy rozpowszechniają informacje, że DiP to celowa prowokacja wymierzona w Polskę i jej wizerunek. Pan Winnicki (lider narodowców, wszedł do Sejmu z listy Kukiz’15, ale obecnie jest posłem niezrzeszonym): „Notabene ciekawe, że dziennikarze TVN tak łatwo zinfiltrowali tę grupę. Wyglądało to jak ustawka i jeden wielki teatrzyk”. Teraz już wszystko jasne i dokładnie wiadomo, kto odpowiada za DiN i za nim stoi. To międzynarodowi prowokatorzy wszelkiej maści i ich rodzime sługusy (podobni szmalcownikom, jak powiedziałby p. Czarnecki, ksywa „Obatel”).

Autorzy reportażu o DiN zostali ostro zgromieni. Zaczął p. Żaryn, zarzucając im, że nie złożyli donosu obywatelskiego o popełnieniu przestępstwa. Wszelako pan senator zapomniał, że donos obywatelski dotyczy tylko spraw karno-skarbowych i pomylił donos z doniesieniem (zawiadomieniem) o przestępstwie.

Dziękują, ale z zastrzeżeniami

Taki sam zarzut (acz bez użycia słowa „donos”) sformułowało Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich oraz p. Zieliński, wiceminister MSWiA. Ten ostatni rzekł nawet, że dziennikarze mieli obowiązek powiadomić organy ścigania zaraz po zarejestrowaniu zdarzenia (kwiecień 2017), a nie teraz. Pan Zieliński chyba źle znosi paradowanie pod parasolem niesionym przez funkcjonariusza MO, ponieważ jeśli rzeczony obowiązek istnieje, to nie wygasa. Pan Brudziński, nowy szef resortu spraw wewnętrznych, przekazał Sejmowi stosowną informację w 25 stycznia. I on ponowił zarzut powstrzymania się od zawiadomienia o przestępstwie, aczkolwiek wyraził uznanie dla twórców reportażu i podziękował dziennikarzom za reportaż.

Pan Morawiecki (premier) był jedynym przedstawicielem obozu rządzącego, który podziękował autorom materiału bez żadnych zastrzeżeń, Trzeba zauważyć, że jeśli uznać świętowanie urodzin Hitlera za przestępstwo, to zachodzi (art. 304 kpk) społeczny, a nie prawny obowiązek zawiadomienia. Ponadto trzeba pamiętać, że, niektóry prawnicy argumentują, że dziennikarze nie mają obowiązku ujawniać wyników tzw. śledztwa dziennikarskiego, przynajmniej w przypadku art. 304.

Mętne wywody Brudzińskiego

Pan Brudziński we wspomnianym wystąpieniu sejmowym przejawił dość ambiwalentne stanowisko wobec ruchów, których nazwy zaczynają się na „n”. Zapowiedział, że rząd będzie zdecydowanie walczył z pochwalaniem „niemieckiego nazizmu i sowieckiego komunizmu”. Retorycznie zapytał: „Co jest groźniejsze z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa: paru idiotów w krzakach [z wafelkowym tortem] czy ataki na biura parlamentarzystów [głównie partii rządzącej, ale nie tylko] oraz bicie i szarpanie ludzi czy uniemożliwianie legalnych demonstracji?”.

Panu Brudzińskiemu należą się gratulacje za wyostrzony wzrok („głównie, ale nie tylko”). Czy chodziło mu także o „uniemożliwianie legalnych demonstracji” narodowców? Mętne wywody p. Brudzińskiego i miksowanie wielu całkowicie odmiennych rzeczy w jedną całość każą mieć niejakie wątpliwości co do „zera tolerancji” dla przejawów nacjonalizmu w obecnej Polsce.

To prawda, że p. Duda (prezydent) niejeden raz potępił radykalne hasła narodowców, ale jego domniemana solidarność z tezami p. Wildsteina sugeruje, że niekiedy owe kondemnacje schodzą na plan dalszy w obliczu międzypartyjnych potyczek. Pani Mazurek jest wprawdzie przeciw przemocy, ale rozumie ataki (w Radomiu) narodowców na ich przeciwników, a inny przedstawiciel dobrej zmiany (nie podaję nazwiska, bo nie jestem pewien) uznał wieszanie portretów eurodeputowanych za wyrażanie poglądów politycznych. Jest zresztą publiczną tajemnicą, że policja i prokuratura są dość pobłażliwe dla nacjonalistów, bardziej niż np. dla Obywateli RP. Jest zresztą rzeczą zadziwiającą, że stosowne organy państwowe musiały czekać na raport dziennikarzy, aby zająć się DiN.

Ostatnio ujawniono porażające skandowanie narodowców z ONR w czasie jednej z demonstracji (w 2016 roku), mianowicie: „A na drzewach zamiast liści będą wisieć syjoniści”. Nie kryli się po krzakach z wafelkowymi tortami, ale jawnie maszerowali ulicami Białegostoku. Prokuratura umorzyła postępowanie, twierdząc, że śpiewano o komunistach, nie o syjonistach. Owszem, o komunistach także, ale na nagraniu słychać wyraźnie to, co wyżej zacytowałem. Do pewnego stopnia skandowane hasło przypomina sławne „Syjoniści do Syjamu”, pokazywane w czasie przemówienia Gomułki 19 marca 1968 roku. Przypuszczam, że dzielni chłopcy w czarnych strojach, poetycko zestawiający liście z syjonistami, wiedzą o tych drugich tyle, ile dzierżyciele płachty z informacją o tym, kto ma wynosić się do Syjamu.

Nawiasem mówiąc, propaganda twórczo podsumowana przez p. Brudzińskiego w Sejmie jest bardzo podobna do tej sprzed 50 lat (akurat mamy takąż rocznicę marca 1968). Ta dawniejsza miała dramatyczne skutki dla 15–20 tys. ludzi. Ta obecna towarzyszy coraz częstszymi aktami przemocy wobec obcych. I to, a nie dociekania semantyczne czy polityczne przepychanki, stanowi rzeczywisty problem. Czujne oczy i uszy pp. Błaszczaka i Brudzińskiego na razie nie zarejestrowały nic nadzwyczajnego. Najwyraźniej widzą i słyszą selektywnie – to, co chcą.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama