Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Wojewoda zamyka ulice wokół ambasady Izraela. Groźny precedens?

Kordon policji pod ambasadą Izraela w Polsce Kordon policji pod ambasadą Izraela w Polsce Lech Zych / Polityka
Mimo blokady ulic i decyzji środowisk narodowych o odwołaniu pikiety „Stop antypolonizmowi” kilkadziesiąt osób zebrało się, żeby zamanifestować swoje poglądy.

We wtorek ok. godziny 17 przed budynkiem ambasady Izraela miała odbyć się wspólna manifestacja środowisk nacjonalistycznych (Młodzieży Wszechpolskiej, Obozu Narodowo-Radykalnego, Ruchu Narodowego) pod hasłem „Stop antypolonizmowi”. Kontrmanifestację zapowiedziały środowiska antyfaszystowskie. Rosnące napięcie dobrze obrazowały słowa wojewody mazowieckiego Zdzisława Sipiery: „To nie będzie demonstracja trzech, pięciu osób, które sobie staną z jakimś transparencikiem. To może być bardzo poważna demonstracja różnych środowisk”.

Na szczęście skończyło się na tym pierwszym. Na rogu ulicy Filtrowej i Krzywickiego spotkało się kilkadziesiąt osób. Wśród nich przedstawiciele Obywateli RP, antyfaszyści, ludzie w biało-czerwonych opaskach, media wyraźnie podzielone na dwa obozy i trochę gapiów. Ktoś trzymał transparent z napisem „Stop antypolonizmowi i kłamstwom”, ktoś inny z cytatem „Jeśli stoję przed wyborem: naród czy prawda, naród czy wolność, wybieram prawdę i wolność” z Tomasa Venclovy. Pani Krystyna, starsza mieszkanka Mokotowa, opowiada, że przyszła, bo chciała zamanifestować polskość, po czym płynnie przechodzi do opisu podróży tramwajem. Kilku łysych mężczyzn (choć w czapkach), zapytanych, po co tu są, mówią, że szukają fryzjera.

Media narodowe pozwalały zaprezentować swój talent oratorski zmęczonym emerytom, a między antyfaszystami i Obywatelami RP wywiązała się rozmowa o Jedwabnem, ale prawdę mówiąc, to w ogóle o historii Polski. Aż można było zapomnieć, dlaczego właściwie wszyscy się tu zebrali.

Narodowcy odwołują manifestację

Środowiska narodowe zdecydowały się odwołać manifestację, argumentując, że „nie są przeciwnikami państwa polskiego”. Uległy presji władzy. Ale czy zachowałyby się tak samo w 2014 roku, gdy rządziła Platforma Obywatelska? W środowy wieczór udało się uniknąć kompletnego blamażu i zdjęć rozszalałego, oświetlanego przez stadionowe race tłumu. Oczywiście można było w ogóle nie nowelizować ustawy o IPN. Nie wprowadzać kontrowersyjnych zapisów albo zrobić to w innej formie.

W tej sytuacji trochę dziwi komentarz, którego Rzecznik Praw Obywatelskich udzielił „Gazecie Wyborczej”. „Nie można od razu zakładać, że coś się może stać, i na tej podstawie podejmować rozstrzygnięć administracyjnych, które wypaczają ideę wolności zgromadzeń” – mówił Adam Bodnar.

Tymczasem wojewoda korzystał z tych samych uprawnień, które pozwalają mu choćby na zamykanie sektorów stadionu po odpowiednim zaopiniowaniu przez policję. Posługując się innym przykładem: gdybyśmy mieli informację, że w tłumie eksploduje bomba, to czy powinniśmy działać dopiero post factum? Taka bomba mogła wczoraj wybuchnąć.

Poprawiające się do niedawna relacje polsko-izraelskie teraz są krańcowo napięte i naprawdę niewiele brakuje, by doszło do dyplomatycznego paraliżu. Bodnar dodaje, że to groźny precedens, że możemy sobie wyobrazić, jak podczas „manifestacji zwolenników poszerzenia granic dostępu do aborcji wyłączamy okolice ul. Wiejskiej”, ale wtedy Czarny Protest odbędzie się na placu Zamkowym, Piłsudskiego lub przed Pałacem Prezydenckim. A jeśli władza zdecydowałaby się na takie gierki, to następnego dnia będzie miała na ulicach dziesiątki tysięcy demonstrantów, tak jak podczas lipcowej walki o sądy.

Czym innym jest trzymanie w ryzach groźnych ekstremistów, a czym innym walka z największym oddolnym ruchem, jaki powstał po 1989 roku.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama