Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

W jedwabnych rękawiczkach

Prof. Mikołejko o indywidualnych polskich zasługach, winach i zbiorowej ślepocie

Prof. Zbigniew Mikołejko Prof. Zbigniew Mikołejko Jakub Ostałowski
Z prof. Zbigniewem Mikołejko o indywidualnych polskich zasługach, winach i zbiorowej ślepocie.
Budowa tymczasowego muru getta, przecinającego ulicę Świętokrzyską w Warszawie, marzec 1940 r.Wikipedia Budowa tymczasowego muru getta, przecinającego ulicę Świętokrzyską w Warszawie, marzec 1940 r.
Kładka łącząca dwa obszary warszawskiego getta nad ulicą Chłodną, 1942 r.Bundesarchiv/Wikipedia Kładka łącząca dwa obszary warszawskiego getta nad ulicą Chłodną, 1942 r.

Artykuł w wersji audio

Katarzyna Czarnecka: – „Kto publicznie i wbrew faktom przypisuje narodowi polskiemu lub państwu polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez Trzecią Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie lub za inne przestępstwa stanowiące zbrodnię przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega karze grzywny lub karze pozbawienia wolności do lat trzech”. Jest o co kruszyć kopie?
Zbigniew Mikołejko: – O dwa bardzo niepewne słowa. W tym zapisie zakłada się, że w przypadku Polaków nie mamy do czynienia z rzeczywistymi sprawcami lub współudziałowcami zbrodni. Czyli, że nawet kiedy są odpowiedzialni, to nie są odpowiedzialni. Klasyczną ilustracją tego myślenia jest Jedwabne – usiłuje się szermować formułą, że do spalenia Żydów w stodole doszło pod niemiecką presją i przymusem. Owszem, są relacje mówiące o obecności nazistów, ale nie o przymusie.

W niektórych miejscowościach, w których doszło do pogromów, Niemców nie było.
Właśnie. Rzecz w tym, że w szczelinach straszliwej wojny otwiera się najgorsze diabelstwo w wielu, czasem – wydawałoby się – normalnych i przyzwoitych ludziach. Niemcy tworzyli, mówiąc nieładnie, ramy modalne – pozwalając niektórych ludzi zabijać. Dawali nie tyle nakaz, ile przyzwolenie. Jednak nic nie tłumaczy tego, że wszystko to odbywało się w takim karnawale zbrodni.

Drugie niepokojące w zapisie ustawy określenie to współodpowiedzialność. Jak to rozumieć? Na wieloetnicznym, wielokulturowym wschodzie wielkie ideologie napuściły na siebie ludzi żyjących dotąd w jakim takim ładzie i poszanowaniu. Polacy mordowali Litwinów, Litwini Polaków, z Ukraińcami też nie było radośnie, a gdzieś tam na horyzoncie zawsze byli Żydzi jako potencjalne ofiary, a przynajmniej jako kłopot. Czym było szmalcownictwo, wydawanie za pieniądze? Czym cała masa donosów – które przywołuje choćby prof. Barbara Engelking w książce „Szanowny panie gistapo”? Denuncjowano Żydów i domniemanych Żydów, ale także Polaków: że ktoś ukrywa radio, pędzi bimber itd. Wydawano ludzi na śmierć lub do obozów koncentracyjnych, mordowano, tropiono. Na polecenie Niemców i bez niego. Dla kilograma cukru, czasem dla samej rozkoszy gwałtu czy zabijania.

Dowodzą tego tysiące historii mieszających się przecież z tymi drugimi, mówiącymi o pomocy. Ot, przyszedł jakiś oddział do wsi, zabił ukrywającą się żydowską rodzinę, ale dzieci przetrwały pod podłogą i chłopscy sąsiedzi je do końca wojny ukrywali.

Zarówno odwaga, jak i skrajna nieprzyzwoitość są anomaliami społecznymi.
Owszem, w stanie bezpieczeństwa i spokoju. W czasie zagłady czy wojny totalnej przekształcają się w regułę, panują nad tym, co uznaje się za normalne bycie. Ludzie są zdolni do czynów niewiarygodnie heroicznych. Ochrony bardziej prześladowanych mimo groźby śmierci. Albo odkręcania płyty z niemieckim napisem na pomniku Kopernika. Czy ten drugi przypadek to heroizm nieopłacalny? Może, ale takie akty symboliczne budują odwagę innych. One kończą się często ofiarą z siebie, ale są konieczne, żeby innych ogarnęło dobro i poczucie wspólnoty. Z drugiej strony szaleje anomalia w postaci czarnej: zło, tchórzostwo, podłość, radykalna obojętność. Zawsze warunkiem przetrwania człowieka był stopień jego agresywności, a wojna uruchamia mechanizmy przetrwania w stopniu najwyższym.

Ta dwoistość to model w historii Polski, który się odnawia od powstania styczniowego, kiedy jedni chłopi zabijali powstańców i zabierali im buty, a drudzy ich przechowywali, karmili, ubierali, a często sami szli walczyć. Wtedy powołano zresztą oddział tzw. żandarmów wieszających, który pacyfikował wsie sprzyjające Rosjanom. W czasie drugiej wojny Armia Krajowa wydawała wyroki na szmalcowników i ścigała Polaków dopuszczających się niegodziwości i zbrodni.

I to samo AK omal nie zabiło Marka Edelmana.
Tak, bo do podziemia szli ludzie najróżniejsi. A z drugiej strony sam gen. Stefan Grot-Rowecki, dowódca AK, musiał w pewnym momencie zmienić konspiracyjne mieszkanie, bo został wzięty przez szmalcownika za Żyda.

Czy tymi zwykłymi mechanizmami ewolucyjnymi Polacy nie mogliby się wytłumaczyć ze swojego postępowania, zamiast mu zaprzeczać?
A kto chce się przyznać do tego, że zachował gadzi mózg, który popycha go ku złu?

I ku obojętności?
Ona była najgorsza. Zabierała Żydom wszelką nadzieję. Mój dziadek Antoni został schwytany przez żandarmerię niemiecką, jak przerzucał jedzenie swoim żydowskim sąsiadom, i potwornie skatowany, uratowany cudem, czuję się więc uprawniony do powiedzenia, że nie można było jeździć na karuzeli obok płonącego getta. Ale jak to zakwalifikować? Co powiedzieć o obojętności? Czy o tym ma mówić tylko poeta? Ustawa nie przewiduje miejsca dla tego rodzaju moralnego osądu. A on jest kwestią nie tylko tamtego czasu, lecz także teraźniejszości. Ci bowiem, którzy byli obojętni albo wrodzy wtedy, przekazali swoją postawę synom i wnukom.

Z powodu wstydu, poczucia winy czy hardości?
Nie da się tego oddzielić. Wstyd za własne czyny staje się często źródłem wrogości, uruchamia się klasyczny mechanizm przeniesienia swojej winy na ofiary. W Jedwabnem kazano Żydom nosić na plecach rozbity pomnik Lenina i skandować: za nas wojna, przez nas wojna! Do tego dochodzi strach, który wyraża się w postawach autorytarnych. Dlatego boję się ostrych, twardych kategorii nieuwzględniających złożoności wojennej, jednoznacznego wypowiadania się o sprawach zagłady i odpowiedzialności za nią.

Dlaczego wielu Polaków tego akurat się nie boi? Widzą tylko biel, a nie dostrzegają czerni i szarości?
Tak jak Norman Finkelstein, amerykański historyk i politolog żydowskiego pochodzenia, stwierdził, że istnieje przedsiębiorstwo Holocaust, można powiedzieć, że istnieje przedsiębiorstwo Polska. Żadne z nich nie obejmuje wszystkich Żydów ani wszystkich Polaków, ale są ogromne środowiska, które na swój sposób hodują swój byt na byciu ofiarą. Czystą, nieskalaną. Żeby oddać sprawiedliwość: nieczęsto słychać o żydowskich policjantach z Gęsiówki, żydowskich szpiclach grasujących wśród swoich, o bardzo dwuznacznych postawach Żydów selekcjonujących współwięźniów, którzy jechali do obozów koncentracyjnych. Może dlatego, że oni też stali się w końcu ofiarami. A może dlatego, że do dramatu drugiej wojny światowej należy to, że nie da się do końca określić: tu był wróg, tu przyjaciel, tu okupant, tu jego ofiara. Nazizm, ale też totalitaryzm sowiecki, stalinowski zwłaszcza, puściły w ruch przemienność ról życiowych i egzystencjalnych.

Ten mit ofiarniczy, mesjański, rujnuje nas, nie pozwala, żebyśmy stali się dojrzałym, odpowiedzialnym narodem, jednak my z tego czerpiemy moc. Przedsiębiorstwo Polska sprawia także, że chcemy na poczuciu bycia ofiarą zyskiwać także w wymiarze materialnym, choćby domagając się od Niemców reparacji wojennych. Tylko że jeśli tak, naród żydowski powinien mieć prawo do odszkodowań za mienie zagrabione przez Polaków.

Ale tego lepiej nie mówić głośno?
Nie, bo tylko my byliśmy ofiarami. A że wielu Polaków jadło z talerzy żydowskich czy niemieckich na Ziemiach Odzyskanych...

...i polskich – są świadectwa mówiące, że kiedy Żoliborz stał opustoszały po powstaniu warszawskim, chłopi z okolicznych wsi udali się na łowy...
...podobnie jak w latach 70. w związku z wyjazdami ludzi z Warmii i Mazur do Niemiec. A polski Kościół przejął kościoły protestantów, cerkwie Ukraińców czy Łemków. Skala udziału w grabieży wojennej i powojennej była niespotykana. A z drugiej strony były grabieże niemieckie – przejmowanie i niszczenie polskiego mienia, polskiej kultury. Ukraińcy, Białorusini czy Litwini też brali polskie dobytki jak własne. W gruncie rzeczy wszystkie narody w Europie Środkowej i Wschodniej mogą mieć do siebie nawzajem pretensje. To była nieludzka ziemia dłużej, niż pokazują to daty wojennego czasu.

Mówiąc wyłącznie o bohaterstwie Polaków, walczymy ponoć o godność. Ale czy godność naprawdę może oznaczać negację tego, co było złe?
Nie można być godnym, jeśli się nie żyje w prawdzie, choćby tragicznej i bolesnej. W Polsce nie mieliśmy do czynienia z nawróceniem moralnym. To powoduje, że zamiast prawdziwej godności wyłania się łże-godność, która usiłuje ustanowić się wbrew faktom. I nie pozwala na wyjęcie ani jednej cegiełki, bo ma świadomość, że przez taką minimalną ingerencję może się zawalić cały ten fałszywy gmach, podejrzana świątynia. Pomnik, na którym już nikt nie stoi, jak śpiewał Okudżawa.

Czy nam nie powinno być łatwo? Przy powracającej triumfalnie figurze Polaka katolika ze wszystkimi przymiotami...
Ale one nie są tu użyte w charakterze przymiotów religijnych. Są tylko znakami tożsamości plemiennej, narodowej czy kulturowej, bo przecież w sensie praktyki wiary Polacy nie są w większości katolikami. Ostatnie badania Instytutu Statystyk Kościelnych pokazują, że do kościoła w niedzielę chodzi zaledwie 36,7 proc. ludzi. Ponadto 95–96 proc. badanych deklaruje katolicyzm, a ochrzczonych zostało 88 proc. Poza tym równanie Polak–katolik pochodzi z drugiej połowy XIX w., a więc jest świeżej daty. Podobnie jak nacjonalizm, tożsamość narodowa jako zasadniczy zwornik jakiejś wspólnoty zapanowała w ludzkich umysłach na przełomie XVIII–XIX w. Zrodziła się na fali europejskich romantyzmów i m.in. filozofii Hegla, który powiedział, że naród zorganizowany w państwo jest boską ideą istniejącą na ziemi.

Ze świecą więc szukać polskiego katolika, który byłby w stanie postąpić tak jak Zofia Kossak-Szczucka.

„Kto milczy w obliczu mordu – staje się wspólnikiem mordercy. Kto nie potępia – ten przyzwala – pisała w swoim „Proteście!” w sierpniu 1942 r., kiedy w getcie warszawskim trwała Wielka Akcja Przesiedleńcza. – Nie mamy możności czynnie przeciwdziałać mordercom niemieckim, nie możemy nic poradzić, nikogo uratować – lecz protestujemy z głębi serc przejętych litością, oburzeniem i grozą. Protestu tego domaga się od nas Bóg, Bóg, który nie pozwolił zabijać. (...) PROTESTUJEMY równocześnie jako Polacy. (...) Wiem również, jak trujący bywa posiew zbrodni. Przymusowe uczestnictwo narodu polskiego w krwawym widowisku spełniającym się na ziemiach polskich, może snadno wyhodować zobojętnienie na krzywdę, sadyzm i ponad wszystko groźne przekonanie, że wolno mordować bliźnich bezkarnie. Kto tego nie rozumie, kto dumną, wolną przyszłość Polski śmiałby łączyć z nikczemną radością z nieszczęścia BLIŹNIEGO – nie jest przeto ani katolikiem, ani Polakiem!”.
Kossak-Szczucka, będąc założycielką Frontu Odrodzenia Polski, mając poglądy antysemickie, miała też w sercu prawdziwą wiarę. Ale my w Polsce nie mamy do czynienia z chrześcijanami, tylko z ludźmi, którzy się przyznają do chrześcijaństwa, choć w praktyce, w duchowości, w moralności są bardzo od tego w swej radykalnej większości oddaleni.

Człowiek prawdziwie wierzący wiedziałby, że może skorzystać z narzędzi pozwalających mimo win zachować godność, w znaczeniu szlachetność, a nawet świętość, jeśli się dokonało nawrócenia. Na przykład św. Paweł: brał udział w kamienowaniu św. Szczepana, prześladował chrześcijan, ale się nawrócił. Chrześcijaństwo dopuszcza, że człowiek ma w sobie zło, jest skażony grzechem i winą, ale jednocześnie może pojawić się w nim zrozumienie własnej winy, powiedzenia o tym w sposób jasny i jawny, i zmiana sposobu bycia.

Polski statystyczny katolik często nie ma pojęcia o własnej religii, nie przeżywa swojej wiary na tyle głęboko, żeby uważać, że ona do czegoś zobowiązuje. A już zwłaszcza do określonych postaw moralnych.

I nie widzi, że to uczyniłoby z Polaków prawdziwie wielki naród?
Nie widzi. Jesteśmy chrześcijanami z litery, z imienia, a nie z ducha. Św. Paweł mówił, że duch ożywia, a litera zabija. Tak jak pisał Krasicki: „Dewotce służebnica w czymsiś przewiniła/Właśnie natenczas kiedy pacierze kończyła./Obróciwszy się przeto z gniewem do dziewczyny/Mówiąc właśnie te słowa: »…i odpuść nam winy/Jako my odpuszczamy«, biła bez litości./Uchowaj, Panie Boże, takiej pobożności!”. Mamy do czynienia nie z religią, ale z dewocją – pewną formą zewnętrzną tożsamości wspólnotowej, plemiennej, budowanej pod presją i stanowiącej rodzaj presji, takiej najłatwiejszej, która nie wymaga żadnych wyrzeczeń ani metanoi, czyli wewnętrznej przemiany.

A co z „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”? Tego też się nie pamięta?
Ja pamiętam. Ale pamiętam także, że reakcja zwykłych ludzi niekoniecznie była prokościelna. Kiedy padły te słowa, żyły jeszcze miliony, które bezpośrednio doświadczyły wojny. Niemcy zachowywały się niezbyt przyzwoicie. NRD nie dokonała oczyszczenia, uznając, że jest szlachetną częścią narodu niemieckiego. Na przykład dowódcą marynarki wojennej był tam człowiek, który z pancernika „Schleswig-Holstein” ostrzeliwał Westerplatte. W RFN, choć tam proces denazyfikacji wymuszony przez aliantów był znacznie szerszy, ważne funkcje w życiu publicznym pełnili faszystowscy bonzowie. Żaden naród zanurzony w tę wojnę nie oczyścił się z różnych swoich odpowiedzialności. Francja także się nie rozliczyła, chociaż wykonano ileś wyroków śmierci na kolaborantach, zwolniono setki tysięcy ludzi pracujących w strukturach rządu Vichy.

Jest anegdota, która pokazuje pewną złożoność. Zbierał się międzynarodowy komitet antyfaszystowski, jego członkiem był Szymon Szurmiej, dyrektor Teatru Żydowskiego. Uchwalono, że ma powstać pomnik ofiar Holocaustu i ktoś zaproponował, żeby stanął w Polsce. Francuska pisarka Simone de Beauvoir zaprotestowała: W tym antysemickim kraju? Na co Szurmiej powiedział, że może lepiej we Francji w miasteczku Vichy. Simone de Beauvoir porwała torebkę i wyszła, trzaskając drzwiami. Cóż, w ruchu oporu we Francji byli komuniści, socjaliści, gaulliści, masa imigrantów, Polaków, Hiszpanów, białych Rosjan czy Żydów. Natomiast francuski mieszczuch, intelektualista, artysta, często był z Niemcami w doskonałej komitywie. Więc to odczyszczenie czy brak odczyszczenia dotyczy wszystkich.

Na początku XXI w. w Niemczech były robione badania na temat świadomości tego, co zrobili naziści. Wyłonił się z nich taki obraz: w zasadzie w żadnej rodzinie nie było faszysty, nikt żadnego faszysty nie znał i wszystko zrobił Adolf Hitler. Można przyjąć, że Niemcy wciąż boją się konsekwencji.
Uruchamia się w takich sytuacjach proces przełamywania dysonansu poznawczego. Polega to na tym, że człowiek zawsze stara się zracjonalizować swoje działania. Pokazać, że one są rozumne, odpowiedzialne i dobre. A jeśli jest przeciwnie, to używa różnych technik, żeby tego nie widzieć. Na przykład wyparcia, negacji, niewiedzy, nieświadomości. Nie na darmo mamy mechanizm wyznaczania kozłów ofiarnych. Hitler i Stalin, czołowi XX-wieczni oprawcy, stali się też takimi kozłami. Wiadomo, że pierwszy nie odkręcał kurka w komorach gazowych, a drugi nie strzelał oficerom w tył głowy. Są jednak użyteczni, bo można na nich przelać winy. Przecież bez udziału szarego człowieka zło nie miałoby takich możliwości, więc szary człowiek, który miał w nim udział, się broni.

Mechanizmy zaprzeczania są, jak widać, uniwersalne. Ale Polacy mają w swoim doświadczeniu historycznym, jak zresztą wiele narodów Europy Środkowo-Wschodniej, bycie gorszymi. Poczucie godności, ważności, wielkości, nieskalania musi się więc pojawić, bo ma charakter kompensacyjny. Jeśli natomiast np. Anglicy mówią o swoich zbrodniach z czasów imperialnych, to takim samym głosem jak o swoich triumfach.

Prezydent Aleksander Kwaśniewski przepraszał za Jedwabne. Do dziś wielu ma mu to za złe.
Rafał Markowski, hierarcha Kościoła katolickiego odpowiedzialny za dialog polsko-żydowski, który modlił się w Jedwabnem za odpuszczenie naszych win, został nazwany fałszywym biskupem, Żydem. Tak to wygląda. To jest pęknięcie między świadomością elit a świadomością ludu, który chce o sobie myśleć, że jest bezgrzeszny. Ci, którzy mówią, jak było i jak jest naprawdę, często są piętnowani. Wynoszeni pod niebiosa są ci, którzy powiedzą ludowi: jesteście wspaniałym, pięknym narodem, jesteście czyści i święci.

Dlaczego trzeba było to powiedzieć tuż przed Międzynarodowym Dniem Pamięci o Ofiarach Holocaustu?
Myślę, że to przypadek wynikający z głupoty, ale też typowy dla braku wrażliwości będącej efektem umasowienia edukacji pozornej, która nie przymusza do zdobywania wiedzy i do myślenia.

Czasy komunizmu pod tym względem były chyba gorsze.
Powojenna dominacja sowiecka nie pozwoliła na rozrachunek, nawet człowieka z sobą samym. Zostaliśmy ze swoimi winami i grzechami, ze swoim złem. Ale niezależnie od ograniczoności, nędzy ekonomicznej i cywilizacyjnej milionów ludzi oraz represyjności systemu edukacji, polski komunizm zbudował system oświaty, w którym uczniom stawiało się poważne wymagania. Mam kolegów z mojego miasteczka, którzy z różnych względów skończyli naukę na szkole średniej. Ich wiedza, świadomość, znajomość gramatyki, chęć czytania książek, chęć chodzenia do teatru nie jest wcale mniejsza niż w przypadku ludzi po wyższych studiach z tego samego pokolenia z dużych miast. To zostało w nich zaszczepione. Niestety, po 1989 r. zamiast skorzystać z pewnych mechanizmów, poszerzyć je, spopularyzować, rozwodniono system budowania świadomości zbiorowej.

Dlatego w życiu społecznym obowiązuje dziś metoda kelnerska. Za komuny, kiedy klient próbował przywołać kelnera, który uparcie nie zwracał na niego uwagi, słyszał: kolega podejdzie. To kolega stawał się odpowiedzialny i w razie czego winny. Dla Polaka takim kolegą jest Niemiec, Rosjanin, Ukrainiec. I Żyd oczywiście. Zawsze.

rozmawiała Katarzyna Czarnecka

***

Prof. Zbigniew Mikołejko jest filozofem i historykiem religii, kierownikiem Zakładu Badań nad Religią w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk.

Polityka 6.2018 (3147) z dnia 06.02.2018; Temat tygodnia; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "W jedwabnych rękawiczkach"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną