Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Jednemu z najspokojniejszych Obywateli RP grożą 3 lata więzienia

Pawel Kacprzak (po lewej) oraz Tadeusz Jakrzewski podczas pikiety przed Pałacem Prezydenckim Pawel Kacprzak (po lewej) oraz Tadeusz Jakrzewski podczas pikiety przed Pałacem Prezydenckim Kuba Atys / Agencja Gazeta
Zarzuty dla Tadeusza Jakrzewskiego brzmią absurdalnie i świadczą o tym, że sama obecność obywateli na kontrmanifestacjach jest dla obecnej władzy bardzo niepokojąca.

Proces dotyczy stosowania przemocy i groźby wobec policjanta. Zbrodnia oskarżonego Tadeusza Jakrzewskiego polegała, według aktu oskarżenia, na wypowiedzianych słowach: „Jak mnie jeszcze raz dotkniesz, dostaniesz w ucho”.

Oskarżony wyjaśniał sądowi, że coś tam powiedział, ale „spokojnie i tak jakbym odganiał się od muchy, trudno to nazwać groźbą”. Dodatkowo miał naruszyć nietykalność cielesną funkcjonariusza, bo jego dłoń zetknęła się z dłonią policjanta. Wszystko to miało miejsce 10 maja 2017 roku na Krakowskim Przedmieściu podczas tzw. miesięcznicy smoleńskiej. Oskarżony brał udział w kontrmiesięcznicy, czyli w tradycyjnym proteście przeciwko szerzeniu kłamstwa o katastrofie w Smoleńsku i zawłaszczaniu centralnego miejsca Warszawy na prywatne, chociaż nazwane zgromadzeniami cyklicznymi, imprezy poparcia dla Jarosława Kaczyńskiego.

Jakrzewski oskarżony o naruszenie nietykalności policjanta

Tadeusz Jakrzewski to, według powszechnej opinii osób, które go znają, człowiek pozbawiony genu agresji. W czasach PRL działał w opozycji. Teraz po wieloletnim pobycie we Włoszech wrócił i uznał, że przeciwko łamaniu prawa przez rządy PiS trzeba protestować na ulicy. Zawsze niesłychanie stonowany i nigdy niepodnoszący głosu. I oto ten niespotykanie spokojny człowiek siedzi na ławie oskarżonych zagrożony karą więzienia. W środę 25 kwietnia odbyła się kolejna rozprawa. Zeznania składało trzech świadków.

Jako pierwszy stanął za barierką dla świadków Cezary Jurkiewicz, od 2010 roku organizator miesięcznic smoleńskich, a od dwóch lat prezes osławionej Polskiej Fundacji Narodowej, która ma promować Polskę, ale zasłynęła kosztowną kampanią dyskredytowania przy pomocy billboardów sądów i sędziów. Można podejrzewać, że stołek prezesa tej instytucji przypadł Jurkiewiczowi, z wykształcenia teologowi, w nagrodę za wierną służbę podczas miesięcznic smoleńskich. Funkcję organizatora tych uroczystości Jurkiewicz pełnił (w kwietniu odbyła się, jak ogłosił Jarosław Kaczyński, ostatnia) dziesiątego dnia każdego miesiąca w godzinach 14–22.

Strach przed pstryknięciem w ucho

Feralnego 10 maja 2017 roku Cezary Jurkiewicz zauważył Tadeusza Jakrzewskiego. „Poznałem go w marcu 2016 roku. Mając wielokrotne doświadczenia z prób zakłócania marszu, poprosiłem policję o interwencję” – zeznał. „Dlaczego? Czy zachowywał się agresywnie?” – spytała sędzia. „Nie, ale sama obecność oskarżonego była niepokojąca” – oświadczył świadek.

Policja natychmiast zastosowała się do prośby świadka Jurkiewicza. Jakrzewskiego otoczyło kilkudziesięciu policjantów (co widać na filmach nagranych tego dnia). Moment zatrzymania utrwalił też kamerą policyjną Bartosz M. – 25-letni funkcjonariusz. Ponieważ kręcił i kręcił, to, jak zeznał, nie zapamiętał, na czym polegała interwencja wobec oskarżonego. Ale zauważył, że ten zaczął stawiać bierny opór. Usiadł na ziemi. A potem „mężczyzna złapał policjanta K. za dłoń, czym sugerował, że może chcieć ją wykręcić”.

Następny świadek, policjant Sebastian K., stwierdził jednak, że to nie oskarżony złapał dłoń policjanta, ale policjant chwycił rękę Jakrzewskiego, aby ten się nie oddalił. Była taka obawa, bo po zabraniu przez funkcjonariuszy dowodu osobistego Jakrzewskiego ten oznajmił, że w takim razie zaraz sobie pójdzie. Mimo tej deklaracji, według słów świadka, mężczyzna „nie zachowywał się agresywnie, po prostu stał”. Policjanci zastosowali wobec niego technikę transportową. Na czym to polegało? Czterech funkcjonariuszy chwyciło go, każdy za jedną kończynę, i wyniosło poza zgromadzenie. Tam skuto go kajdankami od tyłu i radiowozem zawieziono na komendę.

Sąd próbował ustalić, czy świadek, w końcu uczestnik interwencji wobec Tadeusza Jakrzewskiego, zapamiętał słowa przez niego wypowiedziane. „Ja tego nie słyszałem – wyznał świadek. – Ale Patryk K. powiedział mi potem, że usłyszał coś o pstryknięciu w ucho”.

Patryk K. to funkcjonariusz, który stojąc w gronie kilkudziesięciu policjantów otaczających samotnego Jakrzewskiego, stosującego, jako się rzekło, bierny opór, do tego stopnia przeraził się słów o pstryknięciu w ucho, że dzisiaj ma status pokrzywdzonego.

Mają prawo protestować

Sąd wyznaczył termin kolejnej rozprawy na 5 lipca. Przeciwko uczestnikom kontrmiesięcznic toczy się przynajmniej kilkanaście podobnych spraw. Większość z kodeksu wykroczeń (zakłócanie legalnego zgromadzenia cyklicznego poprzez próby stawania i siadania na trasie przemarszu smoleńskiego lub okrzyki, np. skandowanie „Lech Wałęsa”), ale dwie – przeciwko Jakrzewskiemu i osobno przeciwko Władysławowi Frasyniukowi – w oparciu o kodeks karny.

Warto czasem wybrać się na te rozprawy do sądu w charakterze publiczności, aby na własne uszy się przekonać, jak absurdalnie brzmią zarzuty i z jaką determinacją oskarżyciele próbują przekonywać sądy, że sama obecność obywateli jest na tyle niepokojąca, że trzeba stosować, zgodnie z policyjnym nazewnictwem, techniki transportowe, szarpać ludzi i skuwać ich kajdankami, a potem stawiać przed sądem w charakterze obwinionych lub, jak w opisanym wyżej przypadku, oskarżonych. Kilka spraw sądy już umorzyły, uznając, że obywatele mają konstytucyjne prawo do protestów, a ich czyny nie są społecznie szkodliwe.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną