Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Ponowoczesna

Czy to już koniec Nowoczesnej?

Lubnauer i Schetyna podczas Marszu Wolności. Lubnauer i Schetyna podczas Marszu Wolności. Grzegorz Krzyżewski/Fotonews / Newspix.pl
Z Ryszardem Petru jest trochę jak z biznesmenem, któremu nie wypaliła sprzedaż dętek, więc bierze się za produkcję gumek recepturek. Tylko czy w polityce też tak łatwo można się przebranżowić? I czy Nowoczesna przetrwa odejście swojego założyciela?
Ryszard Petru w błyskawicznym tempie zbudował partię, wprowadził ją do Sejmu, pomnożył sondażowy wynik i nawet obwołał się liderem opozycji. Ale jeszcze szybciej to wszystko roztrwonił.Michał Dyjuk/Forum Ryszard Petru w błyskawicznym tempie zbudował partię, wprowadził ją do Sejmu, pomnożył sondażowy wynik i nawet obwołał się liderem opozycji. Ale jeszcze szybciej to wszystko roztrwonił.

Były odpinane przed kamerami partyjne znaczki, łamane legitymacje, teatralne gesty i napięcie podsycane przez kilka dni. Niewątpliwie kolejna fala odejść z Nowoczesnej była najbardziej medialna, ale i symboliczna – w końcu pokład opuścił były szef i twórca partii. A wraz z nim dwie posłanki: Joanna Scheuring-Wielgus i Joanna Schmidt, prywatnie partnerka Petru. Wszystko to w istocie było jednak kwestią czasu, bo o odejściu byłego przewodniczącego, i jego zaufanych, na korytarzach sejmowych mówiło się od blisko pół roku – mało kto wierzył, że po przegranych wewnątrzpartyjnych wyborach uda mu się odnaleźć w N i współpracować z Katarzyną Lubnauer. A powołanie własnego stowarzyszenia PLan Petru tylko umacniało to przekonanie. Były lider Nowoczesnej, choć wszedł do zarządu partii, coraz częściej występował w roli recenzenta polityki nowych władz; lubił podkreślać, że on „zrobiłby to inaczej”, szybko też zaczął mocno dystansować się wobec porozumienia z Platformą, choć sam do niego dążył i w partyjnej kampanii przekonywał członków N, że w przeciwieństwie do Lubnauer potrafi dogadać się ze Schetyną. Ale potem wszystko się odwróciło. I mimo że nowa szefowa N na początku urzędowania faktycznie na każdym kroku podkreślała, że jej partia różni się od PO, a w ramach opozycji należy nie tyle współpracować, ile „współkonkurować”, polityczna rzeczywistość szybko przemodelowała jej podejście.

Marsz Wolności

Partię Lubnauer przetrąciło głosowanie w sprawie projektu Ratujmy Kobiety, które pokazało, że klub N nie jest tak liberalny światopoglądowo, jak twierdziła przewodnicząca. Do tego nie nastąpiło wyczekiwane odbicie w sondażach, co więcej – Nowoczesna zaczęła dołować w okolicach wyborczego progu. Zmusiło to nowe władze do pogłębienia relacji z PO i zawarcia taktycznego sojuszu. Lubanuer i Schetynie udało się przełamać początkową nieufność; zaczęli się spotykać, rozmawiać, planować. Poznali się lepiej i przekonali, że mogą pewne rzeczy między sobą ustalać bez obaw, że zaraz dowiedzą się o tym media – co w przypadku współpracy z Petru nie było ponoć tak oczywiste. – Grzegorz niczym mnie nie zaskakuje, uprzedzamy się o swoich ruchach, dzielimy zadaniami. Raz ja rozmawiam z jego szefem regionu, innym razem on proponuje, że pojedzie, załatwi sprawę w terenie – mówi Katarzyna Lubnauer. – Jestem dojrzała, odpowiedzialna, więc potrafię się czasem cofnąć, jeżeli wiem, że w ten sposób jestem w stanie przekonać do czegoś Schetynę.

Jak tłumaczy: – Doszliśmy do porozumienia, że nasza koalicja to sytuacja win-win, że obie partie na niej zyskują. Mamy premię za współpracę, możemy zaproponować szerszą ofertę. PO trzyma się bardziej konserwatywnej kotwicy, a Nowoczesna dba o wartości liberalne: proponuje związki partnerskie, liberalizację prawa antyaborcyjnego czy rozdział Kościoła od państwa.

Symbolem tej współpracy w ramach Koalicji Obywatelskiej miał być sobotni Marsz Wolności – chodziło o pokazanie, że PO i N idą wspólnie przeciwko PiS, że to czas kompromisów, a nie ambicjonalnych rozgrywek, bo nadrzędnym celem jest odsunięcie od władzy partii Kaczyńskiego i odbudowa fundamentów demokracji. Wydaje się, że również dla Ryszarda Petru, Joanny Schmidt i Joanny Scheuring-Wielgus to priorytet, tym bardziej dziwi moment, który wybrali na ogłoszenie swojej decyzji: w przededniu marszu opozycji i w trakcie angażującego uwagę opinii publicznej protestu osób niepełnosprawnych i ich rodziców.

Widać, że górę wzięły emocje i urażone ambicje. Byli już partyjni koledzy tłumaczą, że dał tu o sobie znać egocentryzm Ryszarda Petru, chęć „skradnięcia show”, ale i „dopieczenia” Katarzynie Lubnauer – tak by uwaga mediów została przekierowana na problemy Nowoczesnej, a o marszu mówiono nie w kontekście porozumienia i współpracy, ale konsumowania przez Platformę resztek Nowoczesnej. Niektórzy dodają jeszcze, że Petru musiał zademonstrować lojalność wobec posłanek, które dwa dni wcześniej rzuciły partyjną legitymacją – i nie mógł z tym zwlekać także z uwagi na sytuację osobistą.

W ich przypadku zagrały zaś głównie emocje. Pierwsza wyłamała się Joanna Scheuring-Wielgus. Impulsem miała być decyzja prezydium klubu, że to nie ona, ale partyjne koleżanki będą zabierać głos w sprawie pisowskiego projektu wsparcia osób niepełnosprawnych. A to przecież Scheuring-Wielgus wprowadziła rodziny osób niepełnosprawnych do Sejmu i zaangażowała się w ich protest. Ale szefowa partii tłumaczy, że nikt nikomu niczego nie zabraniał – stanowisko klubu przedstawiała Kornelia Wróblewska, bo od dwóch lat pilotuje projekt ustawy dotyczącej osób niepełnosprawnych. I gdyby tylko Scheuring-Wielgus wcześniej zgłosiła taką chęć, można byłoby podzielić przysługujące klubowi 5 minut na sejmowej mównicy na wypowiedzi obu posłanek.

Zapewne był to więc tylko pretekst, bo zarówno Scheuring-Wielgus, jak i Joanna Schmidt od dłuższego czasu skarżyły się, że są w partii marginalizowane, nie powierza się im żadnych ustaw i nie bierze pod uwagę ich głosu. Już wcześniej zresztą wysłały sygnały, że nie są specjalnie przywiązane do partyjnego emblematu – obie okresowo zawiesiły swoje członkostwo w N po pamiętnym głosowaniu nad projektem liberalizującym ustawę antyaborcyjną. Jedna z osób, które w ubiegłym roku opuściły szeregi N i przeszły do PO, uważa, że cała ta sytuacja uwidoczniła brak doświadczenia politycznego Lubnauer i nieumiejętność rozładowywania wewnątrzpartyjnych napięć. – Bo co Schetyna robi ze swoimi krytykami? Znajduje im zajęcie! A nie zwalcza albo daje czas na knucie – mówi.

Z drugiej strony sytuacja Lubnauer była inna – miała w klubie założyciela partii, któremu odebrała przywództwo, jego partnerkę i bliską współpracowniczkę. Dużo rozgoryczenia, pretensji i niespełnionych aspiracji. To „wychodziło do mediów”. Przewodnicząca N starała się puszczać mimo uszu kąśliwe uwagi Petru, stwierdzenia, że jej szefostwo jest „eksperymentem”, i zapowiedzi, że były lider będzie ją oceniał i rozliczał. Tolerowała to, że jeździ po kraju ze swoim PLanem Petru – niby pod szyldem N, ale de facto pracując na własne nazwisko; że próbuje utrącić szefową klubu Kamilę Gasiuk-Pihowicz; że podważa jej autorytet. Jeśliby go wyrzuciła, w partii podniósłby się bunt. Mogła tylko czekać, aż sam odejdzie. Bo na dłuższą metę ten stan był nie do utrzymania i nie do wytrzymania.

Wiele osób mówi, że Petru zrobił krzywdę Nowoczesnej tym odejściem, ale myślę, że w tej sytuacji, w jakiej partia była od kilku miesięcy, to on akurat jej pomógł. Bo trwanie w takim sporze między byłym a obecnym liderem groziło tym, że po prostu się wykrwawimy. To był stały konflikt o to, kto ma rację, kto ma lepszą koncepcję itd. I ambicjonalny, i emocjonalny, ale raczej nie programowy – mówi Jerzy Meysztowicz, swego czasu stronnik Petru.

Kolejnych odejść na razie ma nie być. Spekulowano co prawda, że N opuści również Krzysztof Mieszkowski, ale Lubnauer tego nie przewiduje: – Krzysztof rzeczywiście mówił, że nie akceptuje Kamili na stanowisku szefowej klubu, chciałby też, żeby Ryszard został z nami, ale sam nie odchodzi, bo dla niego wartością jest Koalicja Obywatelska i Nowoczesna. Jest bardzo odpowiedzialnym człowiekiem.

Polityczny sprinter

W tej sytuacji może jednak dojść do przetasowań we władzach N. Niektórzy nasi rozmówcy sugerują, że mimo ubiegłotygodniowego wotum zaufania dla Kamili Gasiuk-Pihowicz nastąpi zmiana szefa klubu, bo Pihowicz jest pracowita, ale i impulsywna. W tle pojawia się nazwisko Adama Szłapki, sekretarza generalnego zarówno Nowoczesnej Petru, jak i Nowoczesnej Lubnauer. Pytana o to przewodnicząca N przyznaje: – Potrafię sobie wyobrazić sytuację, że Kamila angażuje się w inny projekt, np. startuje w eurowyborach, wchodzi do PE, i w naturalny sposób następuje zmiana szefa. Ale na pewno nikt z nas nie zrobi tego wbrew niej. Sprawdza się i ma moje pełne wsparcie.

Z kolei wychodźcy nie zamierzają na razie tworzyć koła poselskiego, a z inicjatywą partyjną czekają do rozstrzygnięcia wyborów samorządowych. To wówczas Petru chce ruszyć ze swoim kolejnym projektem politycznym, tym razem „liberalno-społecznym”. Widzi w nim miejsce dla Barbary Nowackiej i Roberta Biedronia. Tyle że ci akurat dystansują się od założyciela Nowoczesnej. – Mamy pięć miesięcy, żeby wspólnie przygotować poważną ofertę programową, w szerokiej formule – mówi Petru. – Ale mówienie o ostatecznym kształcie projektu przed zakończeniem rozmów byłoby niepoważne. Zdradza jednak: – W nowym projekcie liderów musi być kilku. System oparty tylko na jednym nie zadziała.

Petru twierdzi, że jego decyzja jest przemyślana i przegadana, że robił badania, ma poparcie i ludzi, którzy chcą zainwestować w jego inicjatywę. – Ludzie utożsamiają się z głosem, który oddali. Nasz bazowy elektorat to przedsiębiorcy, ludzie dobrze wykształceni, najbardziej majętni. Oni w 2015 r. oddali głos na partię Ryszarda Petru – podkreśla. Pytany, czy poparcie w takim elektoracie siłą rzeczy nie wyklucza współpracy z lewicą, mówi: – Ktoś musi zarobić, żeby ktoś mógł wydać. I dodaje: – Nie ma możliwości wygrania wyborów bez dostrzeżenia problemów osób najbardziej potrzebujących. Z umiarkowaną lewicą można się porozumieć. To wariant wybrany przez Macrona – mówi Petru.

Tyle że przedstawiciele tej strony politycznej sceny widzą, że to próba zbudowania się na nazwiskach popularnych polityków. Na ugrupowanie Nowackiej i Biedronia czeka przecież spora część wyborców o liberalno-lewicowych poglądach. I być może wkrótce się doczeka, bo – jak twierdzi jeden z lewicowców uczestniczący w ich rozmowach – są już pewne ustalenia. W planach tych nie ma jednak miejsca na Ryszarda Petru i jego PLan. – On do tego projektu pasuje jak pięść do nosa. Dobrze mu życzymy, ale poglądów bankowca nie da się pogodzić z naszymi. Rozumiem, że potrzebuje odbicia, ale na Nowackiej i Biedroniu to mu się nie uda, wyborcy po prostu w to nie uwierzą. Według naszego rozmówcy, w tym projekcie mogłaby za to odnaleźć się Joanna Scheuring-Wielgus, która ma dobre relacje z Biedroniem i angażuje się w walkę o prawa kobiet.

Sam Petru, pytany o to, czy nie boi się, że ta jego polityczna przeszłość będzie ciążyć, jest optymistą: – Nie, wręcz odwrotnie. Każdy przedsiębiorca rozumie moją decyzję. Niektórzy sugerują, że jeśli jego plan nie wypali, ofiarą może stać się Władysław Kosiniak-Kamysz, któremu były lider N rozmontuje klub, wyciągając z niego przedstawicieli Unii Europejskich Demokratów. W PSL w to jednak nie wierzą i przekonują, że tzw. edki „mają u nich dobrze”.

Plany Petru nie są do końca jasne również dla polityków PO. Sławomir Neumann podczas Marszu Wolności – w którym Petru zresztą uczestniczył, choć nie występował na scenie – tłumaczył: – Rozmawiałem z całą trójką. Oni wyszli z Nowoczesnej, ale nie opuścili Koalicji Obywatelskiej. Zadeklarowali, że w wyborach samorządowych będą popierać kandydatów KO. Jednak Petru w rozmowie z POLITYKĄ mówi, że nie zostaje w żadnej koalicji, bo to absurd.

Tradycyjnie po odejściu trójki posłów pojawiły się komentarze o końcu Nowoczesnej: przypomina się o partyjnych długach i wieszczy, że PO wchłonie N. Co do tego nie mają też złudzeń partyjni emigranci. Tyle że Platformie to się nie opłaca. Będzie podawała tlen Nowoczesnej, ponieważ posiadanie liberalnej partii w koalicyjnym odwodzie procentuje – co najlepiej pokazują ostatnie sondaże, w których obie partie zyskują na porozumieniu i razem mają więcej niż zsumowane jako oddzielne byty.

Ryszard Petru jest politycznym sprinterem. W błyskawicznym tempie zbudował partię, wprowadził ją do Sejmu, pomnożył sondażowy wynik i nawet obwołał się liderem opozycji. Ale jeszcze szybciej to wszystko roztrwonił. Nie wróży to dobrze jego politycznym planom. Bo rynkowe reguły nie przekładają się tak prosto na politykę. Można ogłosić bankructwo jednego partyjnego projektu, ale o wyborczy kredyt zaufania przy kolejnym będzie już znacznie trudniej.

Polityka 20.2018 (3160) z dnia 15.05.2018; Polityka; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Ponowoczesna"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną