Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

PiS chce sobie dodać europosłów, zmieniając ordynację

Do tej pory Polska była podzielona na 13 okręgów. Do tej pory Polska była podzielona na 13 okręgów. European Parliament / Flickr CC by 2.0
Proponowane przez posłów partii Jarosława Kaczyńskiego nowe zasady mogą wyeliminować z podziału mandatów średnie i małe partie. Ich miejsca w Parlamencie Europejskim przejąłby PiS.

Korzystając z rozpoczynających się właśnie wakacji i towarzyszącego im ogólnego rozprężenia w polityce (mundial!), posłowie PiS złożyli w piątek w Sejmie projekt zmian w ordynacji do Parlamentu Europejskiego. Mieli zapewne nadzieję, że prawie nikt tego nie zauważy, a jak już zauważy, to nie zrozumie, bo kwestia teoretycznie brzmi dość skomplikowanie.

Chodzi o władzę i pieniądze

W praktyce rzecz jest dosyć prosta. Chodzi o to, jak przy niezmienionym poparciu załatwić sobie więcej mandatów w Parlamencie Europejskim. A te mandaty to nie tylko większa siła polityczna, ale też spore pieniądze, bo europarlamentarzyści są opłacani dużo wyżej niż posłowie (zwłaszcza w wyniku obniżek uposażeń w ramach zarządzonej przez Jarosława Kaczyńskiego ofensywy skromności po ujawnieniu afery z premiami dla ministrów).

Europoseł zarabia bowiem ponad 7,6 tys. euro (ok. 33 tys. zł) samego uposażenia, nie licząc diet czy dofinansowania biur poselskich, podczas gdy poseł w Polsce dostaje 7,9 tys., ale złotych, czyli ponad cztery razy mniej. Posłowie do Parlamentu Europejskiego oddają zresztą sporą część zarobków swoim partiom.

Na czym ma polegać zmiana?

Do tej pory Polska była podzielona na 13 okręgów, ale 51 przypadających naszemu krajowi mandatów rozdzielało się w skali kraju. To znaczy, że głosy przelicza się w całej Polsce i na tej podstawie przypisuje poszczególnym partiom, a dopiero potem przydziela konkretnym kandydatom z okręgów. Powodowało to, że liczba posłów z poszczególnych okręgów była zmienna, za to zapewniało dużą reprezentatywność polityczną. Inaczej mówiąc, do Strasburga jechali nie tylko przedstawiciele największych partii, ale też mniejszych.

PiS proponuje, żeby kraj podzielić na nowo na okręgi, z których wybierać będziemy co najmniej trzech posłów i rozdzielać głosy już na poziomie okręgów. W skrajnym wypadku oznaczałoby to 17 okręgów po trzech posłów. W takim modelu szanse na miejsca w Parlamencie Europejskim miałyby tylko dwie partie, PiS i PO. Pozostałym nie starczyłoby poparcia, żeby wziąć udział w podziale mandatów.

PiS chce też pozostawić przy przeliczeniu głosów na mandaty tzw. metodę d′'Hondta, premiującą największe ugrupowanie, którym zupełnie przypadkowo jest dzisiaj PiS.

Czytaj także: Znamy termin wyborów do europarlamentu. Dlaczego to ważne?

Co z tego wynika?

Przymiarkę do takiego modelu zrobił łódzki politolog Maciej Onasz. Przyjął jako podstawę wyniki ostatniego sondażu CBOS: PiS (43 proc.), PO (17), Kukiz ′15 (8), Nowoczesna (5). Przy obecnym systemie podziału mandatów PiS ma szanse na 31, PO – 11, Kukiz – pięć, Nowoczesna – trzy. Zakładając 17 okręgów po trzech europosłów, otrzymamy: PiS – 40 mandatów (o osiem więcej!), PO – 11 (bez zmian), reszta nie dostaje nic.

Nowy system może doprowadzić do wyeliminowania z Parlamentu Europejskiego średnich i mniejszych partii, w tym także np. SLD, które w innych badaniach niż CBOS ma nawet do 10 proc. poparcia. Żeby pokazać to wyraźniej: 43 proc. poparcia dałoby PiS 78 proc. mandatów! A 40 proc. poparcia partii spoza PO-PiS oznaczałoby 0 (słownie: zero!) miejsc w parlamencie.

Takie manipulacje są nie do przyjęcia z kilku powodów. Po pierwsze, do wyborów europejskich pozostało już mniej niż rok. Wprowadzanie zasadniczych zmian w ordynacji w tak małym dystansie czasowym od głosowania budzi uzasadnione obawy, że chodzi o przykrawanie prawa do bieżących sondaży. A to łamanie abecadła demokracji.

Czytaj także: Jaki system wyborczy byłby dla Polaków najlepszy?

Nie ma miejsca dla małych

Po drugie, małe okręgi i jednocześnie metoda d′Hondta oczywiście nie są sprzeczne z prawem. Jednak powinno się je stosować (jak już) prędzej w ordynacjach do parlamentów krajowych. Zmniejszają bowiem reprezentatywność parlamentu, ale za to dają partii, która wygra wybory, komfortową większość, a w efekcie łatwiejsze wyłonienie rządu i sprawowanie władzy, co też jest wartością.

Jednak w Parlamencie Europejskim chodzi przede wszystkim o to, by reprezentować jak najwięcej różnych opcji politycznych z różnych krajów. Z tego powodu państwa Unii wprowadzają nawet specjalne, łagodniejsze reguły stosowane w eurowyborach. Na przykład w Niemczech próg wyborczy w głosowaniu na posłów Bundestagu to 5 proc., a w eurowyborach tego progu nie mają w ogóle (najpierw obniżyli go do 3 proc., a potem Federalny Trybunał Konstytucyjny w ogóle go zlikwidował). W Polsce 5-proc. progi obowiązują i do Sejmu, i do europarlamentu.

Zmiany proponowane przez PiS idą w przeciwnym kierunku – utrudnią czy wręcz uniemożliwią wejście do europarlamentu przedstawicielom mniejszych ugrupowań, zabierając ich miejsca (i pieniądze) dla siebie.

Kto wojuje...

PiS próbował w zeszłym roku zmniejszenia okręgów w ordynacji do Sejmu (zamiast obecnych 41 miało ich być 100), ale w efekcie oporu opozycji się z tego rozwiązania wycofał. Miejmy nadzieję, że podobnie będzie i teraz. A jeśli nie, to cenną lekcją dla partii Jarosława Kaczyńskiego powinny być wybory samorządowe w 2006 r.

Tam PiS też w ostatniej chwili zmienił ordynację. Wprowadził tzw. blokowanie list, co pozwalało na łączne liczenie głosów tej partii razem z ówczesnymi koalicjantami z LPR i Samoobrony. Ale w reakcji na te zmiany doszło do zacieśnienia współpracy PO z PSL. I rok później ta koalicja odsunęła PiS od władzy. Kto ordynacją wojuje...

Reklama
Reklama