Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Jak futrzarze ograli przed laty prezesa PiS

Jak futrzarze ograli prezesa PiS

W rejestrze weterynaryjnym mamy ponad 700 ferm futrzarskich, choć w rzeczywistości może ich być znacznie więcej. W rejestrze weterynaryjnym mamy ponad 700 ferm futrzarskich, choć w rzeczywistości może ich być znacznie więcej. TheAnimalDay.org / Flickr CC by 2.0
Słowo Jarosława Kaczyńskiego jest święte, a partia wykonuje wszystkie jego decyzje. Tak się wydawało do czasu, gdy zakulisowy lobbing z udziałem polityków PiS, niepokornych dziennikarzy i ojca Rydzyka przeprowadzili właściciele ferm norek.
Krok po kroku właściciele ferm znów dopięli swego i pewnie przez parę lat mogą spokojnie rozwijać biznes.EAST NEWS Krok po kroku właściciele ferm znów dopięli swego i pewnie przez parę lat mogą spokojnie rozwijać biznes.
Co roku wyjeżdża z Polski 10 mln sztuk skór.Ruslan Shamukov/TASS/Getty Images Co roku wyjeżdża z Polski 10 mln sztuk skór.
Fundacja Viva!/•

Artykuł w wersji audio

Jeśli chodzi o zakaz hodowli zwierząt futerkowych w Polsce, to jest to przede wszystkim kwestia stosunku do zwierząt, kwestia serca dla zwierząt, litości wobec zwierząt, którą każdy porządny człowiek powinien (…) w sobie mieć” – to słowa Jarosława Kaczyńskiego z głośnego spotu, który w listopadzie ubiegłego roku nagrała fundacja Viva! z udziałem prezesa PiS. Ale wszystko w tej sprawie poszło wbrew słowom szefa rządzącej partii.

Przedstawiciele futrzarskiego lobby ciężko pracowali na to grubo ponad pół roku, doprowadzając do pęknięcia w obozie „dobrej zmiany”, stosując czasem metody na pograniczu prawa, naciągając fakty, sięgając po wsparcie z wielu stron: firm PR, ruchów pro-life, księży. Ważną rolę odegrali politycy wszystkich opcji: od narodowców i Kukiza (posłowie Robert Winnicki i Jakub Kulesza, ale przy sprzeciwie Pawła Kukiza), przez PO i PSL (posłowie Zbigniew Ajchler i Mirosław Maliszewski), po Nowoczesną (Paulina Henning-Kloska). Ale najważniejsi jednak byli działacze PiS, z byłym i obecnym ministrem rolnictwa – Krzysztofem Jurgielem oraz Janem Krzysztofem Ardanowskim na czele.

Biedny jak właściciel fermy

Złożony 6 listopada 2017 r. projekt zmian w ustawie o ochronie zwierząt, pod którym jako pierwszy podpisał się Jarosław Kaczyński, był rzeczywiście rewolucyjny. Przewidywał zakaz hodowli wszystkich zwierząt futerkowych (z wyjątkiem królików) i ich wygaszenie w ciągu pięciu lat, a także m.in. zakaz uboju rytualnego, trzymania zwierząt na łańcuchach oraz wykorzystywania ich w cyrkach. Kary za znęcanie się nad zwierzętami miały wzrosnąć dwukrotnie – do czterech lat więzienia. W kwestii zakazu hodowli Polska miała dołączyć do kilku krajów europejskich, m.in. Wielkiej Brytanii, Holandii i Austrii, które już go wprowadziły.

W uzasadnieniu projektu PiS można przeczytać, że zakaz jest konieczny, bo hodowle przysparzają zwierzętom zbędnego cierpienia i negatywnie wpływają na środowisko. Wnioskodawcy podkreślali również duży sprzeciw społeczny, jaki wywołują fermy – w ostatnich latach przeciwko nim protestowali mieszkańcy ponad 100 miejscowości.

Projekt poparła część posłów PiS (ich lista nie jest znana), własny zgłosiły też wspólnie Nowoczesna i PO. Oba wsparły organizacje obrońców praw zwierząt – m.in. Viva!, Otwarte Klatki oraz Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Zwierząt.

Lobby futrzarskie natychmiast ruszyło do kontrnatarcia. Zaczęło od własnych i zaprzyjaźnionych mediów, w których wykupywali akcje partnerskie i tzw. teksty sponsorowane. Facebook i Twitter zasypali setkami wpisów. Futrzarze sprytnie wyjęli z całego sporu samego Kaczyńskiego, uznając najwyraźniej, że atak na niego byłby misją samobójczą. Publicznie więc ogłosili, że prezes „został zmanipulowany i to nie jego wina”, na głównego wroga kreując posła PiS Krzysztofa Czabańskiego, szefa Rady Mediów Narodowych, który firmował projekt, oraz środowiska obrońców zwierząt. Czabański nie pozostawał dłużny. Mówił o „potężnych siłach lobbystów” związanych z fermami norek. Na początku roku ironizował na antenie Polskiego Radia, że prezentowany przez nich w mediach przekaz próbuje udowodnić, że „fermy są niemal rajem dla zwierząt; a norki o niczym innym nie marzą, jak tylko o tym, by po szczęśliwym życiu na fermie żyć życiem pozagrobowym w charakterze futer na pięknych damach”. Według Czabańskiego „to obrzydliwe, bo mamy do czynienia z wyjątkowo brutalnym i bezlitosnym wobec zwierząt biznesem”.

Najważniejszym reżyserem całej operacji lobbingowej i źródłem jej finansowego wsparcia był 36-letni informatyk Szczepan Wójcik, jeden z największych w Polsce i najbardziej wpływowych przedstawicieli hodowców norek, do tego z niezłym wyczuciem mediów. To on i założone przez niego organizacje stoją za protestem rolników przed Sejmem 8 grudnia 2017 r., za głośnym marszem św. Huberta, a przede wszystkim akcją #RespectUs (Szanujcie nas), która miała bronić dobrego imienia Polski za granicą, a przy okazji pokazać elektoratowi i prezesowi PiS „patriotyczną twarz” hodowców.

Te akcje, oprócz polityków, wsparli dziennikarze mediów „patriotyczno-narodowych”. Między innymi Rafał Ziemkiewicz oraz Łukasz Warzecha, który regularnie występuje w mediach Szczepana Wójcika. Ten zaś wokół polityki krąży od jakiegoś czasu. Krótko był szefem partii Janusza Korwin-Mikkego w Radomiu, jego nazwisko znalazło się też na liście wpłat na kampanię PO z kwotą 10 tys. zł.

Oprócz zaprzyjaźnionych polityków i prawicowych aktywistów murem stoi za nim rodzina, również zaangażowana w przemysł futerkowy. Wójcikowie – starszy brat i wspólnik Szczepana Wojciech, który uchodzi za biznesowy mózg rodzinnych przedsięwzięć, Marcin oraz Zbigniew – wolą jednak trzymać się w cieniu, choć wspólnie i z zaprzyjaźnionymi osobami prowadzą co najmniej kilkanaście firm i dziesiątki ferm hodujących setki tysięcy norek.

Rodzeństwo zrobiło szybką karierę. Wójcikowie wychowywali się na jednym z radomskich blokowisk. „Gość Niedzielny”, który tuż po apelu prezesa Kaczyńskiego odwiedził fermę Wójcików, pisał, że wszystko zaczęło się w Holandii, dokąd obaj wyjechali z dotkniętego wysokim bezrobociem Radomia. Szczepan znalazł pracę właśnie na fermie norek. Po powrocie miał wziąć kilkumilionowy kredyt i w 2009 r. uruchomił pierwszą fermę.

Dziś na spółkę z bratem Wojciechem ma cztery firmy. Jest twarzą nie tylko rodzinnego biznesu, ale i całej branży: jej PR-owcem, rzecznikiem i lobbystą w jednym.

Polska jest trzecim po Chinach i Danii hodowcą zwierząt futerkowych mięsożernych na świecie. W rejestrze weterynaryjnym mamy ponad 700 takich ferm, choć w rzeczywistości może być ich znacznie mniej. Co roku wyjeżdża z Polski 10 mln sztuk skór, prawie wszystkie za granicę. Sprzedaż odbywa się przez giełdy, głównie w Toronto, choć jej wartość w ostatnich latach mocno spadła. Według danych GUS jeszcze w 2015 r. hodowcy norek z Polski sprzedali skóry o wartości ponad 1,4 mld zł, w ubiegłym roku już tylko za niespełna 800 mln zł.

Holenderski ślad

Zatrudnienie na fermach nie jest zbyt imponujące. W 2014 r. Wójcik ogłosił w RMF, że to „około 10 tys. osób zatrudnionych na fermach i 40 tys., które z tej branży żyją”. W rzeczywistości, według szacunków uzyskanych m.in. na podstawie danych z ZUS, na fermach pracuje od 2,5 do 4 tys. osób. Dla porównania, w fermach duńskich, w których hoduje się dwa razy więcej norek, zatrudnionych jest około 6 tys. osób.

Norkowy boom w Polsce nie wziął się znikąd. W 2012 r. w Holandii wszedł w życie zakaz hodowli – wszystkie fermy norek muszą być zamknięte do 2024 r. Holendrzy zaczęli przenosić część biznesu futrzarskiego do Polski – a do czasu wejścia w życie zakazu zajmowali drugie miejsce w Europie pod względem rocznej produkcji skór.

W interesy z Holendrami weszli też Wójcikowie – ich pierwsze fermy przeszły na własność spółki będącej w holenderskich rękach. Holendrzy to potentaci w branży – kontrolują sprzedaż dużej części polskiego surowca za granicę, głównie przez giełdę w Toronto. Raport Zachodniego Ośrodka Badań Społecznych i Ekonomicznych ocenia tę sytuację tak: „znacząca część produkcji światowej norek została – z powodów ekonomicznych i formalnych – relokowana do Polski (…). Firmy tam działające nie zamierzają jednak tracić kontroli nad hodowlą i światową dystrybucją tego surowca i dyktują warunki”. I dalej: „polska eksportowa produkcja skór futrzanych powiela najgorsze wzorce wymiany handlowej, kiedy wielokrotnie w przeszłości byliśmy dostarczycielem na rynki światowe tylko surowców lub półfabrykatów. Tego typu produkcja była zależna od wielkich korporacji i międzynarodowych giełd”. Okazuje się więc, że przemysł futrzarski w Polsce być może i jest kolosem, ale raczej na glinianych nogach i niekoniecznie polskich, jak chcieliby jego rzecznicy.

Interesy Szczepana Wójcika to skomplikowana plątanina wielu spółek, fundacji i przedsięwzięć medialnych. Nawet wprawnemu doradcy finansowemu trudno byłoby rozsupłać tę sieć powiązań. W Krajowym Rejestrze Sądowym zarejestrowane są obecnie cztery: Farmrad, Prowork, Agriwork i Agristaff, z których każda ma wpisaną w profil działalności hodowlę zwierząt. Patrząc na ich sprawozdania finansowe, można się zastanawiać, o co tak właściwie idzie gra – wszystkie ledwo wiążą koniec z końcem, w ostatnich dwóch latach zanotowały straty. Zastanawiające, że aż trzy z nich w 2016 r. przyniosły co do grosza taką samą – 746,70 zł.

Co więcej, Wójcik, który tak chętnie podkreśla znaczenie utrzymania miejsc pracy, w żadnej ze swych spółek nie zatrudnia ani jednego pracownika! Być może nawet żadna z tych firm nie prowadzi fermy. W rejestrze inspekcji weterynaryjnej ani jedna ferma w Polsce nie jest dziś na niego zarejestrowana. W Stromcu na Mazowszu, gdzie mieszczą się jego firmy i gdzie zamieszkuje, jedną fermę prowadzi jego żona Danuta, drugą Grzegorz Domagała.

Cała trójka jest ze sobą związana również biznesowo – zakładali m.in. najważniejszą fundację Wójcika, czyli Fundację Wsparcia Rolnika – Polska Ziemia, a Domagała był pełnomocnikiem w jednej z firm Wójcika.

Rozdrabniamy się

Jeszcze trzy lata temu wszystko wyglądało trochę inaczej. Z rejestru Inspekcji Weterynaryjnej wynika, że w styczniu 2015 r. w rękach Szczepana Wójcika i jego krewnych znajdowała się niemal setka ferm, co stanowiłoby jedną dziesiątą wszystkich w Polsce. W rzeczywistości hodowle te powstały po podziale większych ferm norek działających w kilkunastu miejscowościach. Najbardziej rozdrobniono ogromną fermę w Góreczkach, ale także kilka mniejszych. W 2016 r. większość z tych podmiotów zamieniono na spółki cywilne. Wszystkie zostały zarejestrowane w rodzinnym gospodarstwie Szczepana Wójcika w Stromcu. Następnie przejęły je pozornie niezwiązane z Wójcikiem osoby. W efekcie w aktualnym rejestrze weterynaryjnym trudno na pierwszy rzut oka zdać sobie sprawę ze skali działalności rodziny Wójcików: podzielone fermy figurują teraz jako jednoosobowe własności prywatne tych osób.

Jak wynika z KRS, pod tym samym adresem w Stromcu są zarejestrowane jeszcze firmy – Norrad i Rolfarm. Szczepan Wójcik razem z bratem był ich właścicielem do początku 2015 r. Dziś prezesami Norradu i Rolfarmu są osoby o ukraińsko brzmiących nazwiskach Wołodymyr Krasowskij i Myhaiło Krasowskij. Co takiego stało się trzy lata temu, że nagle wiele ferm w Polsce przeszło duże zmiany właścicielskie? Wytłumaczeniem mogą być zmiany w przepisach podatkowych, które weszły w życie z początkiem 2016 r. Nowe przepisy preferują mniejsze fermy, z dochodem rocznym poniżej 1,2 mln euro. Takie nie muszą płacić podatku CIT ani prowadzić ksiąg rachunkowych. Płacą jedynie 19 zł od każdej samicy norki z tzw. stada podstawowego, ale podatku od sprzedaży skór norek-dzieci ani podatku VAT już nie.

Front przeciw lewakom

Gdy ruszyła kampania przeciwko zakazowi hodowli, przedstawiciele branży nie wychodzili z mediów. Wójcika można było zobaczyć głównie w tych związanych z prawicą i władzą – od TV Trwam i Radia Maryja, przez „Gościa Niedzielnego”, po oficjalny profil zeszłorocznego Marszu Niepodległości, a związane z nim fundacje wspierały różne wydawnictwa, m.in. dodatek do „Super Expressu”, który często stawał po stronie hodowców norek. Wyjątkiem w tym medialnym froncie jest TVP (wpływy Czabańskiego?) i „Gazeta Polska”, która piórem m.in. Wojciecha Muchy opisuje niechlubne strony branży i protesty mieszkańców wsi sąsiadujących z hodowlami.

Wójcik nie zaniedbał jednak także mediów bardziej centrowych, w czym miał go wspomagać były poseł PiS i KORWiN Przemysław Wipler. Wystąpił w Wirtualnej Polsce, która we współpracy z jedną z organizacji hodowców zwierząt futerkowych stworzyła nawet specjalny serwis prezentujący ich punkt widzenia. Wójcika przy okazji kolejnych eventów chętnie cytował nawet naTemat.pl, pozwalając bezkrytycznie atakować obrońców zwierząt jako siedlisko patologii i niebezpiecznej ideologii.

Najmocniej pomagały jednak media z koncernu ojca Rydzyka. Wójcik nie mógł się nachwalić ich życzliwości i zaangażowania. „Media toruńskie to jedne z nielicznych, które nie bały się otwarcie wyrazić swojego zdania” – mówił w naTemat.pl.

Wójcik wraz z członkami rodziny założył też własne stowarzyszenia, fundacje, instytuty i media, by w nich walczyć o prawa dla przemysłu futrzarskiego oraz obnażać „ekoterrorystów” i „pseudoekologów”. Najważniejsza jest tu Fundacja Wsparcia Rolnika – Polska Ziemia, wydawca m.in. dwóch serwisów internetowych: informacyjnego wSensie.pl oraz branżowego ŚwiatRolnika.info. Ten pierwszy chętnie sięga po opinie publicystów uchodzących za nacjonalistycznych, wręcz antysemickich, m.in. Stanisława Michalkiewicza czy Leszka Żebrowskiego.

Fundacja WR PZ była również współorganizatorem pamiętnego Marszu św. Huberta, w którym wzięły udział organizacje bliższe sercu ojca Rydzyka i byłego ministra środowiska Jana Szyszki niż prezesowi PiS. Nie bez powodu Kaczyński zakazał swoim parlamentarzystom udziału w marszu pod groźbą usunięcia z partii.

Ostatni element Wójcikowej układanki piarowskiej to ekspercki Instytut Gospodarki Rolnej, któremu dyrektoruje Jacek Podgórski. Wszystkie mieszczą się w tym samym miejscu: na zlokalizowanym w centrum Warszawy osiedlu 19. Dzielnica.

Fundatorem FWR PZ był Szczepan Wójcik, który do dziś pełni rolę prezesa (wiceprezesem jest jego siostra). W radzie fundacji zasiadała jeszcze jego żona i biznesowy partner Grzegorz Domagała. W jej statucie zapisano, że zajmuje się m.in. „opieką i pomocą hodowcom i zwierzętom hodowlanym”, „propagowaniem i upowszechnianiem certyfikacji ferm” (to rozwiązanie ma wejść w życie zamiast zakazu hodowli) oraz „popularyzacją idei, iż hodowla zwierząt jest istotną gałęzią rolnictwa i należy ją wspierać”.

To właśnie ta założona w 2014 r. fundacja stoi za uruchomioną z końcem lutego i prowadzoną z rozmachem przez cztery miesiące tego roku głośną akcją #RespectUs. Jak można przeczytać na stronie internetowej przedsięwzięcia, zostało zorganizowane dzięki „zaangażowaniu i wsparciu” FWR. Rzeczywiście, w przeciwieństwie do firm Wójcika finansowe możliwości jego fundacji robią wrażenie. O ile w pierwszym roku działalności Fundacja Wsparcia Rolnika miała przychody na poziomie 190 tys. zł, to już na koniec ubiegłego roku, gdy ruszał lobbing na rzecz utrzymania hodowli zwierząt futerkowych, aż 2 mln zł.

Kto przeprosi futrzarzy?

O Fundacji Wsparcia Rolnika zrobiło się głośno we wrześniu 2016 r., po tym jak „Newsweek” ujawnił, że jej ekspertami są prominentni politycy – głównie PiS, ale też PSL i Kukiz’15. Ci pierwsi to śmietanka obecnej władzy, m.in. ówczesny minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel i jego następca Jan Krzysztof Ardanowski, którzy z racji zajmowanego stanowiska nadzorowali fundację, obecny szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Jacek Sasin oraz europoseł Zbigniew Kuźmiuk. Czym się konkretnie zajmowali, nie wiadomo. Wójcik zapewniał, że nie brali za to pieniędzy. Po publikacji tygodnika nazwiska polityków wraz z całą zakładką „eksperci” zostały usunięte ze strony FWR. Do listy ważnych polityków popierających lobby futrzarskie należy dopisać jeszcze Jana Szyszkę, byłego ministra środowiska. Szyszko był jednym z głównych bohaterów filmu zrealizowanego przez FWR atakującego obrońców zwierząt jako tych, którzy chcą zniszczyć branżę futrzarską.

Jednak pierwszym dużym przedsięwzięciem Wójcika i jego ludzi przeciwko zakazowi hodowli była demonstracja z 8 grudnia. Jej organizatorem był IGR, za przebieg osobiście odpowiadał Podgórski. Później, pod koniec lutego, ruszyła #RespectUs. Pomysł wyszedł od Wójcika – tak przynajmniej twierdzi Marek Miśko, który w jednym z wywiadów nazwał go „filantropem”.

„Niesamowita oddolna inicjatywa” – piały prawicowe portale na temat #RespectUs, przedstawianej jako akcja obrony dobrego imienia Polski za granicą, prowadzonej pod hasłem „Podczas II wojny światowej Polacy uratowali 100 tys. Żydów” (do dziś nie wiadomo, skąd wzięli tę liczbę). Najbardziej widocznym elementem akcji były ciężarówki z wielkim napisem #RespectUs na plandekach. I tu ciekawostka – niektóre należały do firmy produkującej paszę dla zwierząt futerkowych Futrex należącej do holenderskiej rodziny van Ansem, która również ma duże fermy norek w polskim zagłębiu futrzarskim koło Goleniowa w Zachodniopomorskiem.

„Młodzi walczą o dobre imię Polski!” – ogłaszał serwis wSensie.pl. Młodzi, czyli przede wszystkim Marek Miśko, przedstawiany jako współorganizator akcji, który wystąpił w najgłośniejszym, mocno podlanym narodowo-populistycznym sosem klipie. Ucharakteryzowany na krwawiącego niby-powstańca recytuje z emfazą tekst piosenki flirtującej z nacjonalistami grupy Lumpex75, kończąc słowami: „i tylko mnie jedno przenika do głębi, że mnie, k…, nikt nie przeprasza”.

Miśko, niedawny dziennikarz publicznego Radia dla Ciebie, to bliski współpracownik Wójcika – jest dyrektorem generalnym Polskiego Przemysłu Futrzarskiego, czyli założonej niedawno kolejnej organizacji związanej z Wójcikiem. Przedstawia siebie tak: „Jestem narodowcem. Ponad 15 lat w Młodzieży Wszechpolskiej ukształtowało mój charakter”.

Krok po kroku właściciele ferm znów dopięli swego i pewnie przez parę lat mogą spokojnie rozwijać biznes. PiS skapitulował, prezes wykonał „trudny” krok w tył. Lobbing zadziałał. Jak mówiła gazecie.pl jedna z posłanek tej partii – zapowiedź zakazu hodowli zwierząt futerkowych uruchomiła na wsi „atmosferę, że dziś norki, jutro świnie, a potem też kury”. A wieś rozdrażniona suszą, niskimi cenami skupu i groźbami ograniczenia unijnych dotacji jest dziś politycznie wyjątkowo nerwowa. Środowiska patriotyczne też były podenerwowane, że prezes Kaczyński ustępuje lewakom. Teraz wrócił spokój.

***

POLITYCE nie udało się umówić na spotkanie ze Szczepanem Wójcikiem. Lobbysta poprosił o pytania mailem, jednak nie odpowiedział na nie do chwili zamknięcia tego numeru. Jak stwierdził, „zebranie danych wymaga czasu”.

Polityka 31.2018 (3171) z dnia 31.07.2018; Temat z okładki; s. 15
Oryginalny tytuł tekstu: "Jak futrzarze ograli przed laty prezesa PiS"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną