Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Dialektyczne podejście do Sądu Najwyższego

Sąd Najwyższy Sąd Najwyższy Jerzy Dudek / Forum
Wychodzi na to, że samo należenie do PZPR i/lub orzekanie w stanie wojennym dyskwalifikuje kogoś jako sędziego SN.

I kto by pomyślał, że dobra zmiana zacznie stosować dialektykę nie w sensie logiki formalnej, ale w myśl wskazań Hegla i klasyków marksizmu, tj. jako metodę uzgadniania wszystkiego ze wszystkim przy pomocy zasady jedności przeciwieństw i rozwoju po spirali? Pan Sasin bardzo udatnie zastosował tę procedurę, wyjaśniając, dlaczego trzeba zmienić Sąd Najwyższy.

Otóż, jak wyliczył, pierwszych 20 proc. obecnych sędziów SN należało do PZPR i/lub orzekało w czasie stanu wojennego. Pan Morawiecki (premier) orzekł nawet, że wydawali haniebne wyroki, aczkolwiek nie podał przykładu. Pan Duda stwierdził: „Wierzę w to głęboko, że większość mieszkańców Gdyni jest oburzona, że do dzisiaj w SN orzekają ludzie [w innym miejscu dodał – zbrodniarze], którzy w stanie wojennym wydawali wyroki na podziemie, i to zostało udowodnione”.

Głęboka wiara p. Dudy jest przypuszczalnie jedynym dowodem jego socjologicznego odkrycia. W obecnym składzie SN jest dwóch sędziów (na 93 etaty obsadzone do momentu obecnych zmian), którzy wyrokowali w stanie wojennym. Tak więc zdolności rachunkowe p. Sasina i jemu podobnych stanowczo ustępują jego talentom dialektycznym. Dialektyka p. Dudy jest tym bardziej ujmująca, że sam mianował p. Iwulskiego (jednego z tych wyrokujących w stanie wojennym) na pełniącego obowiązki I Prezesa SN. Jeśli ktoś nie pamięta, czym miała być dialektyka tezy, antytezy i syntezy, znajdzie znakomity przykład w streszczonym stanowisku p. Dudy.

Czytaj także: PiS wojuje z Sądem Najwyższym za pomocą Trybunału Konstytucyjnego

Potrzeba mechanizmu weryfikacyjnego

Wychodzi na to, że samo należenie do PZPR i/lub orzekanie w stanie wojennym dyskwalifikuje kogoś jako sędziego SN. Zapytano p. Sasina o p. Kryżego (to sędzia skazujący „za podziemie”, wiceminister sprawiedliwości w latach 2005–06) i o p. Piotrowicza (oskarżał „za podziemie”). Rzeczony praktykant dialektyki odparł, że to co innego, gdyż pp. Kryże i Piotrowicz to politycy weryfikowani w ramach wyborów, a sędziowie nie są sprawdzani przez nikogo, co uzasadnia potrzebę odpowiedniego mechanizmu weryfikacyjnego. Odezwał się też p. Dera, prawdziwy maestro dialektycznego prawoznawstwa, który oznajmił, że jeśli p. Gersdorf uważa, wbrew przepisom (aczkolwiek zapomniał o Konstytucji RP), że jest prezesem, to on nie może. Nie określił, co wykracza poza jego możności, ale chyba nie miał na myśli stosunku zwykłej ustawy do zasadniczej. Ale można dodać, że tego właśnie nie rozumie.

„Polska wolna od komunistów”

Z drugiej strony p. Sasin (modelowy egzemplarz stosujący dialektykę) zapomniał o istotnych drobiazgach. Konstytucja, a także kodeks pracy nie zawierają żadnego ograniczenia w sprawie wykonywania jakiegokolwiek zawodu z uwagi na członkostwo w PZPR czy aktywność zawodową w czasie stanu wojennego. Sędziowie SN podlegają ogólnym rygorom lustracyjnym, ale te nie dotyczą ani członkostwa w PZPR, ani orzekania w okresie stanu wojennego. Żaden przepis prawa polskiego nie stanowi, że wiceminister czy poseł ma więcej (lub mniej) praw obywatelskich od sędziego SN, w szczególności że ten drugi jest automatycznie dyskwalifikowany za swoją przeszłość, a pierwszy nie jest.

Jesteśmy już bliscy realizacji znanej zasady z „Folwarku zwierzęcego” Orwella, że wprawdzie wszyscy są równi, ale niektórzy są równiejsi. Aby wszystko było jasne (dla uspokojenia niektórych moich oponentów), dodam, że o ile wykluczenie byłych członków PZPR z życia publicznego, a nawet społecznego ma być legalne, o tyle musi opierać się na wyraźnym przepisie prawa, a nie na marzeniach promotorów dobrej zmiany. Pan Duda w przemówieniu do licealistów w Gdyni wyraził nadzieję, że „będziemy mieli silną, wolną i sprawiedliwą Polskę, silną, wolną i sprawiedliwą, wolną od komunistów i postkomunistów”. Jest to nawet dialektyczne wzmocnienie tego, co prawi p. Sasin. Znawca historii dialektyki od razu odnajdzie w oświadczeniu p. Dudy przykład rozwoju po spirali, oczywiście zgodny z rolą strażnika wartości konstytucyjnych.

Opinia o charakterze prywatnym

Kilka słów o zakończonym naborze do SN. Jak wspomniałem w poprzednim felietonie, miała miejsce kontrowersja pomiędzy p. Ziobrą a p. Pawłowicz w sprawie p. Zaradkiewicza. Ta druga miała za złe rzeczonemu kandydatowi twierdzenie, że Konstytucja RP nie wyklucza małżeństw homoseksualnych, i wnioskowała, aby nie uzyskał rekomendacji ze strony KRS. Tak też się stało, ale potem pojawił się p. Ziobro i oświadczył, że p. Zaradkiewicz zmienił poglądy na istotę małżeństwa. W konsekwencji KRS też zmieniła zdanie i poparła p. Zaradkiewicza jako kandydata do SN. Słyszałem dobre opinie o nim jako prawniku i nie ma powodu, aby kwestionować jego kompetencje zawodowe. Z drugiej strony wątpliwości budzi to, czy p. Zaradkiewicz będzie niezależny w swoich decyzjach sędziowskich, skoro tak łatwo i szybko zmienił dość istotny pogląd. Pan Sasin po raz kolejny pokazał się jako wytrawny dialektyk. Uznał, że pogląd p. Zaradkiewicza w sprawie zakresu terminu „małżeństwo” ma charakter prywatny i nie powinien mieć nic do rzeczy w ocenie jego kwalifikacji jako sędziego SN. Wszelako p. Sasin zupełnie inaczej traktuje np. opinię (inną niż jego) w sprawie roli TSUE w rozstrzyganiu konstytucyjności ustawy o SN.

Czytaj także: Jak Krzysztof Zaradkiewicz podpadł Krystynie Pawłowicz

Pan Sasin zmyśla też na dialektyczną potęgę. Otóż nie jest prawdą, że dawniej nie było żadnej procedury przy powoływaniu sędziów SN. Wręcz przeciwnie, była i to całkiem poważna, np. z udziałem Zgromadzenia Ogólnego tego sądu. Pan Sasin dziwuje się, że nikt, zwłaszcza media, specjalnie nie interesował się sposobem, w jaki zostaje się sędzią SN. Wyjaśnienie jest proste, aczkolwiek zapewne niepojęte dla dialektycznej mentalności p. Sasina i jemu podobnych – nie interesowano się, ponieważ nie było po temu specjalnego powodu.

Wpadka przy pracy

Wracając do rekomendacji. Jest jeszcze kilka innych wątpliwych produktów działalności KRS toczącej się wedle prawidła tajne przez poufne. Oto kandydatami są osoby związane z Ordo Iuris, a więc apelujące o tworzenie prawa z punktu widzenia ich ideologicznych interesów, czy prokuratorzy podlegli p. Ziobrze. Jeden z rekomendowanych nawet nie spełnia ustawowych kryteriów (10 lat pracy w zawodzie prawniczym). Zdarzył się też przypadek, że rekomendowana kandydatka (radczyni prawna) do Izby Dyscyplinarnej SN została prawomocnie skazana w postępowaniu dyscyplinarnym. Pan Johann, wiceprzewodniczący KRS, jest szczerze zatroskany z powodu tej sytuacji, ba, nawet dzielnie bije się we własne piersi, ale uważa, dialektycznie oczywiście, że nie jest to kompromitacja, jeno zwyczajna wpadka przy pracy. Zwala winę na pośpiech, zapominając, że sam stanowczo występował przeciwko wnioskom o dokładniejsze przyjrzenie się kandydatom.

Czytaj także: Wiesław Johann, czyli kłamstwo ma krótkie nogi

Pan Mitera (sekretarz KRS) z dialektyczną beztroską oczekuje refleksji od osoby skazanej dyscyplinarnie i uspokaja, że jeśli nie nastąpi, to ostateczny ruch i tak należy do p. Dudy. Poczekamy, zobaczymy, jak strażnik konstytucyjnego ładu odniesie się do wątpliwych nominacji. Przypuszczam, że odmówi powołania w przypadku zaniedbań formalnych i zatwierdzi wszystkie inne. O wszystkim i tak zdecyduje praktyka, np. ewentualne przypadki usuwania ludzi z zawodów prawniczych przez Izbę Dyscyplinarną SN. Szkoda, że rzeczona radczyni prawdopodobnie nie zasiądzie w owej Izbie, ponieważ wniosłaby spore osobiste doświadczenie w osądzaniu np. sędziów. Byłaby to zresztą prawdziwie dialektyczna koincydencja dwóch „dyscyplinarności”.

Jak to się robi w USA

Sąd Najwyższy jest najważniejszym organem wymiaru sprawiedliwości. Nic dziwnego, że od sędziów w nim zasiadających oczekuje się spełnienia surowych wymagań. Weźmy jako przykład SN USA. Oto nazwiska kilku osób z historii tego sądu, które zasłynęły jako wybitni prawnicy, nie tylko w skali amerykańskiej, np. James J. Marshall, Oliver Wendel Holmes (także wybitny teoretyk prawa), Benjamin N. Cardozo (także znany teoretyk prawa) i Felix Frankfurter.

Niejeden raz pojawia się argument, że zachwyty nad The Supreme Court of USA są przesadzone, bo przecież akceptował on niewolnictwo przez długi okres. To prawda, ale z drugiej strony właśnie ten sąd odegrał decydującą rolę w ostatecznym odrzuceniu segregacji rasowej – sławna była sprawa dotycząca „separated but equal” (oddzieleni, ale równi), w której brał udział Frankfurter (notabene przyjaźnił się z Janem Karskim i nie potrafił uwierzyć w jego opowieści o tym, co dzieje się w getcie warszawskim). Sędziowie, nawet najwyższych sądów, są tylko ludźmi, dziećmi swoich czasów. Ich działalność staje się w pełni transparentna dopiero po krótszym lub dłuższym czasie. Tak np. będzie w przypadku SN USA, w którego składzie zaczynają przeważać sędziowie konserwatywni.

Kabaretowa Rada Sądownictwa

Niektóre procesy przed Trybunałem Głównym Koronnym wyglądają nawet komicznie, ale mało kto pamięta, że organ ten powstał w wyniku zrzeczenia się przez Stefana Batorego roli najwyższego sędziego i był jednym z pierwszych (o ile nie pierwszym) sądem najwyższym wybieranym przez społeczeństwo (wtedy szlachtę i duchowieństwo). I zawsze, przynajmniej w ładzie demokratycznym (I RP była takowym na owe czasy), starano się wybierać najlepszych sędziów zgodnie z zasadami panującymi w danym momencie. Podobnie jak w przypadku p. Zaradkiewicza nie ma apriorycznego powodu, aby z góry dyskwalifikować nowych sędziów SN.

Z drugiej strony jest tyle wątpliwości co do trybu pracy KRS i praktycznego stosowania kryteriów przy ustalaniu listy rekomendowanych, że trudno przejść do porządku dziennego nad jej kształtem. Pan Piotrowicz, przewodniczący sejmowej komisji wymiaru sprawiedliwości i praw człowieka oraz członek KRS, powiada, że obecny SN broni złodziei, p. Ziobro ciągle multiplikuje te same cztery przypadki (używając liczby mnogiej), że sędziowie kradną wiertarki, 50 zł, spodnie i kiełbasę, aczkolwiek zapomina dodać, że niektórzy ze sprawców byli byłymi sędziami w momencie popełnienia tych czynów. Pani Pawłowicz (także zasiada w KRS) uznała, że nie „po to była reforma, żeby takie osoby [jeżdżące do Brukseli nadawać na Polskę] najbezczelniej składały teraz jak gdyby nigdy nic [zgłoszenia]”. Pan Mazur, przewodniczący KRS, zapytany o tę listę, odpowiedział, że nie ma czasu na odpowiedź, ponieważ udaje się na nabożeństwo z okazji rocznicy parlamentaryzmu w Polsce. Taki czas to prawdziwy pieniądz – ideowy, rzecz jasna. Ktoś zauważył, że KRS to skrót od „Kabaretowej Rady Sądownictwa”. Wiele wskazuje na to, że jest coś na rzeczy w tym żarcie. Proklamacje pp. Johanna, Mazura i Mitery przypominają zawołania kiboli: „Polacy, nic się nie stało”, gdy „biało-czerwona” reprezentacja w kopaną straci bramkę lub przegra mecz.

Nabór dyktowany politycznie

TVN24 pokazała 3 lipca 2018 r. materiał o sędzim, który fikcyjnie przeniósł się do innego miasta, aby otrzymać dodatek mieszkaniowy. Pan Piebiak, jeden z wiceministrów sprawiedliwości, jeden z koryfeuszy wdrażanej reformy sądownictwa i urzędnik odpowiadający za ruch kadrowy w resorcie, odmawia rozmowy z dziennikarzami na ten temat. Brał też udział w posiedzeniu sejmowej komisji wymiaru sprawiedliwości i praw człowieka. Jedna z posłanek zadała mu pytanie, a gdy nie odpowiedział, podała mu regulamin wyraźnie wskazujący, że na pytania należy odpowiadać.

Rzeczony wiceminister, bo o niego chodzi, rzucił regulaminem w stronę pytającej, demonstrując wyjątkową (dialektyczną) kulturę osobistą i polityczną. Rozmaite okoliczności wyżej przywołane nie budzą zaufania do bezstronności tych, którzy decydują, kto ma zasiadać w najważniejszym organie sądowym i innych trybunałach. Wiele wskazuje na to, że nie jest to wybór wedle obiektywnych kryteriów, ale nabór dyktowany politycznie.

Czytaj także: Parady, handel, kasa. Czyli Polska „potęgą” na świecie

Dobra zmiana jest w sądach dobra na wszystko

A tymczasem oczekiwanie na wyrok zwiększyło się z 4,7 miesiąca w 2016 r. do 5,4 miesiąca w 2017 r. Tak wygląda usprawnienie pracy sądów w wyniku reformatorskich działań Ministerstwa Sprawiedliwości. A będzie jeszcze gorzej, gdy zacznie działać tzw. skarga nadzwyczajna, bo zapewne będzie nadużywana przez organy uprawnione do jej wniesienia z rozmaitych powodów, w tym politycznych, ale nie tylko.

Jest wiele sugestii dotyczących skończenia z papierowym sądami, tj. działającymi na zasadzie obiegu teczek wypełnionych „tonami” dokumentów, a także ostrzeżeń przed skutkami takich instytucji jak skarga nadzwyczajna. Ale resort jest głuchy na te głosy i dialektycznie utrzymuje, że winni są poprzednicy, natomiast dobra zmiana jest dobra na wszystko w wymiarze sprawiedliwości.

Reklama
Reklama