Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Targi w Kielcach pokazują mizerny stan armii

W kuluarach dyskutowano o przyszłości szefa MON Mariusza Błaszczaka W kuluarach dyskutowano o przyszłości szefa MON Mariusza Błaszczaka Marek Świerczyński / Polityka
W hali wystawowej widać coraz więcej pustych miejsc. Brak też konkretnej wizji polityki zbrojeniowej, mimo powtarzanych zapewnień o rosnącym budżecie i ambicjach.
Delegacja MON z Sebastianem Chwałkiem przy śmigłowcu GłuszecMarek Świerczyński/Polityka Delegacja MON z Sebastianem Chwałkiem przy śmigłowcu Głuszec
Czołg PT-91 w nowej wersji modernizacyjnejMarek Świerczyński/Polityka Czołg PT-91 w nowej wersji modernizacyjnej
Black Hawk dla policjiMarek Świerczyński/Polityka Black Hawk dla policji

To, co uderza wchodzących na trwającą od wtorku wystawę Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego (MSPO), to ledwie trzy śmigłowce stojące od frontu hal wystawowych. Jeszcze dwa lata temu stało ich z sześć, a prawie połowa należała do francuskiego Airbusa. Mielecki Black Hawk w wersji przeznaczonej dla wojska też stawał z przodu.

Dzisiaj Francuzów już nie ma, Black Hawka w nielatającej jeszcze wersji dla policji postawiono z tyłu, a część placu z przodu zajął amerykański Apacz plus dobrze znane wyroby PZL-Świdnik (w rękach włoskiego Leonardo). Tam, gdzie kiedyś stawał śmigłowiec Airbusa, dziś po prostu nie ma niczego. Również bogate niegdyś stoisko tego koncernu zostało zredukowane do symbolicznego. Takich pustych miejsc na zewnątrz i w środku hal wystawowych jest w tym roku więcej.

Czytaj też: Polska armia bez broni, a MON się nie przejmuje

Lista nieobecności w Kielcach

Airbus to jednak nie jedyna znacząca nieobecność. Na wynajęcie powierzchni nie zdecydował się też amerykański Bell Helicopters. Firma, która jeszcze rok temu zachwalała Antoniemu Macierewiczowi śmigłowiec uderzeniowy AH-1Z Viper i powiązany z nim konstrukcyjnie wielozadaniowy UH-1Y Venom, w tym roku nie wystawia się w Kielcach wcale.

Może to być sygnał, że wśród amerykańskich dostawców zapanowało przekonanie, iż polski rynek został już podzielony albo że inne środkowoeuropejskie rynki są łatwiejsze. Bell koncentruje swoją uwagę na Czechach. Sikorsky rozwija powiązania w Rumunii i Turcji – a po fiasku zapowiedzi Macierewicza o zakupach Black Hawków z Mielca dla wojska – w Polsce skoncentrował się na policji.

Maszyna w jasnoszarym malowaniu nie tylko barwą odróżnia się od proponowanej wojsku czarnej wersji. W miejscu czujników ostrzegających przed laserami wroga ma zaślepki. Nie ma też umożliwiającej obserwację w nocy i w dzień głowicy optoelektronicznej, bo policja jej nie chciała. W dodatku ten Black Hawk do Kielc przyjechał ciężarówką. Jedynymi śmigłowcami, które same przyleciały, są ukraiński Mi-8 i amerykański bojowy Apacz.

Czytaj też: Gen. Gocuł o dramatycznym stanie polskiej armii

Coraz więcej Amerykanów

Wystawiający Apacza Boeing zachowuje wciąż niewiarygodny optymizm, jeśli chodzi o perspektywy zakupowe. Może dlatego, że poza solidną nogą wojskową stoi na jeszcze potężniejszej cywilnej. Mimo oficjalnych deklaracji odłożenia kontraktu na śmigłowce uderzeniowe Kruk do 2022 r. firma podpisała z PGZ uszczegółowione porozumienie, przydzielające prace przy potencjalnym polskim zamówieniu poszczególnym zakładom. Może znaczenie miał też fakt, że na poprzednim porozumieniu z 2016 r. widniały podpisy zupełnie innego zarządu PGZ, a i od góry czuwał nad nim inny minister obrony.

Boeing i inne amerykańskie firmy dominują w krajobrazie zagranicznych wystawców na targach w Kielcach – i potencjalnych dostawców dla MON. W tym roku krajem wiodącym MSPO jest ponownie Polska, choć tylko (aż) w związku ze 100-leciem niepodległości. Trudno jednak szukać jakichkolwiek szczególnie promowanych produktów czy specjalnej ekspozycji.

Ponieważ obecność europejskich firm została wyraźnie zredukowana, Amerykanie mają więcej miejsca. Northrop Grumman powiększył własne stoisko dwukrotnie. Lockheed Martin przeniósł się do innego pawilonu, by nie sąsiadować z Raytheonem. Lockheed uważa się za zwycięzcę ostatnich kilku lat, mimo że to formalnie Patrioty Raytheona są przedmiotem największej w historii Polski umowy obronnej. Gdy wejść w jej detale okazuje się jednak, że rakiety Lockheeda dominują kosztowo w podpisanym w marcu zamówieniu, a los reszty – w tym nowych radarów i tzw. niskokosztowych pocisków, które mógłby dostarczać Raytheon – zależy od dalszych negocjacji, które na dobre się jeszcze nie zaczęły.

Może się okazać, że zwycięzcą całości polskiego kontraktu na obronę powietrzną okaże się ten, kto wszedł do gry ostatni – Northrop Grumman. Firma produkująca system kierowania i dowodzenia rakietami dostała niedawno zapewnienie, że będzie też dostarczycielem mózgu obrony powietrznej krótkiego zasięgu – systemu Narew. A kto go zbuduje wraz z PGZ to kwestia otwarta – preferowani są ponoć Brytyjczycy z pociskami CAMM, a nie promowany przez Raytheona SkyCeptor.

Czytaj też: Amerykanie pokazują swoją broń w Polsce

Remonty zamiast zakupów

W tle gigantycznej, bo kosztującej dziesiątki miliardów, obrony powietrznej, której kształt jak się okazuje też nie jest wcale ostatecznie przesądzony, trwa walka o mniejsze fundusze. Tyle że zamiast zastępowania starego sprzętu nowym lub wymiany całych systemów, coraz częściej gra toczy się o unowocześnienia i modyfikacje lub dostawy komponentów.

Zakłady Bumar-Łabędy przedstawiły dwie wersje modyfikacji starszej generacji czołgu PT-91. Minister Mariusz Błaszczak jedną z nich oglądał, ale nie dał żadnej rekomendacji. Nowa generacja, czyli modernizacja Leoparda 2A4 realizowana przez PGZ i Rheinmetall nie dojechała, mimo że w Kielcach spodziewano się pokazania prototypu. Ponoć zamontowany na wozie nowy osprzęt sprawił kłopoty.

Liczne firmy krajowe i zagraniczne konkurują o granatniki, moździerze, mniejsze i większe pociski rakietowe, pojazdy, systemy rozpoznania. Z braku decyzji o nowych śmigłowcach uderzeniowych dostawcy proponują modernizacje starych Mi-24, choć większość nieoficjalnie puka się w głowę kwestionując sens powrotu do pomysłu sprzed 20 lat.

Ryzyko utrzymywania w nieskończoność poradzieckiego sprzętu pokazuje szeroko dyskutowana w kuluarach sytuacja lotnictwa bojowego. Choć MiGi-29 i Su-22 mogą latać jeszcze prawie dekadę, dla skonfliktowanej z Rosją Polski kurczy się rynek części do tych samolotów. Przy podejrzeniach o niesprawność foteli katapultowych czy instalacji paliwowej nawet najlepsze zamienniki mogą okazać się zbyt zawodne. Pora na decyzję o wymianie floty, na którą nikt zdaje się nie mieć ani odwagi ani pieniędzy.

Nowy fundusz na zbrojenia?

Choć trzeba przyznać, że jakieś deklaracje padły. Minister obrony Mariusz Błaszczak wspomniał dość ogólnikowo o Funduszu Obrony Narodowej (nie wiadomo, czy z dużych liter, bo wojny na horyzoncie chyba nie ma). W jego wersji miałby to być sposób na wpuszczenie do systemu obronnego pozabudżetowych pieniędzy, bo – jak przyznał – budżetowe nie wystarczą na zaspokojenie potrzeb, nawet jeśli Polska będzie wydawać 2,5 proc. PKB.

To istotna deklaracja, bo do tej pory rząd PiS utrzymywał, że jak nikt wcześniej dba o bezpieczeństwo i w nie inwestuje. Teraz okazuje się, że pieniędzy na pokrycie ambitnych planów nie ma. Niestety szczegółów nowego FON nie ujawnił – w kuluarach mówi się nie tyle o obywatelskiej zrzutce, ile o mechanizmie z obszaru inżynierii finansowej wspieranym przez państwowe spółki sektora bankowego. Konkrety są na tyle niejasne, że nie warto brnąć w dywagacje.

Z kolei prezydent Andrzej Duda po zwiedzeniu ekspozycji stwierdził, że polska zbrojeniówka nie jest w stanie wyposażyć wojska w całość sprzętu i trzeba go w części kupować za granicą. To stwierdzenie oczywistego faktu brzmi szczególnie mocno w kontekście ostatniego, przegranego przez prezydenta sporu o używane fregaty z Australii. Duda musiał zaakceptować, że to nie on decyduje w kwestiach zbrojeniowych – nawet pomimo zgody Błaszczaka. Ujawniły się uśpione do tej pory ośrodki decyzyjne w PiS, które mogą odegrać rolę w kolejnych zamówieniach.

Ale skoro polskie stocznie są tak ważne, mimo iż nie są w stanie zbudować fregat, to dlaczego nie postawić na polskie huty – mimo że nie są w stanie zbudować czołgów, czy na polskie zakłady rakietowe – mimo że są w stanie wyprodukować systemy o zasięgu o wiele krótszym niż te z zagranicy. Zanim wyklaruje się nowa polityka zbrojeniowa, czekać nas może wiele zakrętów. W Kielcach nikt nie przedstawił publicznie nawet jej założeń, mimo iż branża czeka od dwóch lat na plan modernizacji technicznej 2017–2026.

Błaszczak zostaje czy odchodzi

W kuluarach najgoręcej dyskutowanym tematem – obok kryzysu w lotnictwie – jest przyszłość samego ministra Błaszczaka. Jedni twierdzą, że odejdzie jeszcze we wrześniu, inni – że przetrwa burzę i zostanie do czasu po wyborach. Najczęściej wymienianym następcą jest Michał Dworczyk, ale najbardziej chodliwym towarem na giełdzie nazwisk są ci, którzy mieliby przyjść do resortu na stanowiska wiceministrów i prezesa PGZ.

Branża obronna obawia się, że kolejna zmiana szefa resortu pociągnie za sobą kolejny półroczny przestój na zapoznanie się nowych ludzi ze skomplikowaną tematyką. To zaś oznacza nie tylko kolejne opóźnienia zamówień obronnych, ale być może ich kolejną redefinicję – trzecią za czasów obecnej władzy.

Tego nawet najcierpliwsi mogą nie wytrzymać – choć w tej branży w Polsce cierpliwość to podstawowy warunek przetrwania. Oby do następnych Kielc.

Reklama
Reklama