Marcin Kołodziejczyk
11 września 2018
Bardzo wschodnia granica Polski
Daleko na wschód od Warszawy
Na wschodniej granicy Polski jeszcze widać rozdział między dwiema Europami. Dla Ukraińców, Białorusinów i imigrantów z Azji tutaj zaczyna się mityczny Zachód. Jednak i oni już się zorientowali, że pod rządami PiS Polska mentalnie staje się Wschodem.
Pod koniec sierpnia ukraińscy pogranicznicy zatrzymali u siebie trzech imigrantów z Azji, przemytnik zdołał uciec przez granicę. Polska Straż Graniczna zrobiła obławę – psy, termowizja, helikoptery – po kilku godzinach złapała ukrywającego się pod mostem Ukraińca. Okazał się recydywistą, odsiedział już kilka lat za szmugiel ludzi. Odpowie przed sądem na Ukrainie, a Polacy za karę wciągnęli go do rejestru niepożądanych w strefie Schengen na trzy lata. Kilka dni później po polskiej stronie granicy zatrzymano dwa małe samochody na słowackich numerach jadące z Ukrainy – w bagażnikach ukrytych było 12 Wietnamczyków.
Pod koniec sierpnia ukraińscy pogranicznicy zatrzymali u siebie trzech imigrantów z Azji, przemytnik zdołał uciec przez granicę. Polska Straż Graniczna zrobiła obławę – psy, termowizja, helikoptery – po kilku godzinach złapała ukrywającego się pod mostem Ukraińca. Okazał się recydywistą, odsiedział już kilka lat za szmugiel ludzi. Odpowie przed sądem na Ukrainie, a Polacy za karę wciągnęli go do rejestru niepożądanych w strefie Schengen na trzy lata. Kilka dni później po polskiej stronie granicy zatrzymano dwa małe samochody na słowackich numerach jadące z Ukrainy – w bagażnikach ukrytych było 12 Wietnamczyków. Słowaccy szmuglerzy dobrowolnie przyjęli karę – rok więzienia w zawieszeniu. Imigrantów cofnięto na Ukrainę. Według danych Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej w ciągu 8 miesięcy zatrzymano 133 ludzi próbujących nielegalnie dostać się do Polski, czyli do Europy Zachodniej. W sierpniu Straż Graniczna i Służba Celna poinformowały, że rozpoczynają strajk włoski w proteście przeciw za niskim zarobkom, które powodują odpływ najlepiej wyszkolonych funkcjonariuszy. Praca Na ulicach Przemyśla znacznie rzadziej słychać język ukraiński niż w Warszawie i innych wielkich miastach Polski. Fala masowych poszukiwań lepszego życia już ich przesunęła na Zachód, gdzie więcej pracy i wyższe zarobki. Jeszcze kilka lat temu Przemyśl i okolice były dla Ukraińców jak test na odnalezienie się w realiach Unii Europejskiej – przyjeżdżali do pracy, korzystając z bliskości granicy. Przeszli kurs wolnego rynku, począwszy od groszowych bazarów w latach 90. i pracy za groszowe stawki, a kiedy oswoili teren, przesunęli się za koniunkturą w głąb Europy. Zresztą to samo zrobili Polacy i piękne miasto Przemyśl się wyludnia. Jak ocenia dr Stanisław Stępień, ukrainoznawca, założyciel i dyrektor Południowo-Wschodniego Instytutu Naukowego w Przemyślu, obecnie mieszka tu i pracuje około 300 Ukraińców. Skończyła się także era pracy na czarno – choć wciąż da się wynająć w okolicy ukraińską panią do sprzątania domu lub opieki nad dziećmi bez spisywania umowy, a po Zielonym Rynku, czyli miejskim bazarze, co dzień kręcą się babuszki oferujące tanio ukraińską wódkę – zdaniem szefa PWIN, wyjazdy za granicę w ciemno i do niezalegalizowanej pracy, uchodzą już na Ukrainie za przejaw niezaradności. Wprost mówi się, że tak do pracy jeżdżą menele. W lokalnych gazetach ofert pracy niewiele: ukraiński sklep w Przemyślu poszukuje magazyniera, księgowego i cukiernika; kilka małych firm zatrudni kierowców; Fibris – producent płyt pilśniowych, jedna z największych fabryk w regionie – szuka operatora dźwigu i wózka widłowego, magazyniera, ślusarza, elektryka i spawacza; kandydaci muszą złożyć CV i udokumentować kwalifikacje. Oprócz tego oferty z prawdziwej Europy Zachodniej: kierowca w ruchu międzynarodowym, elektromonter znający angielski i niemiecki. Także bonusy: „pracuj jako opiekunka seniorów w Niemczech i odbierz specjalny bonus letni! – chodzi o kurs niemieckiego z gwarancją dostania tej pracy. – Ostatnie wolne miejsca!”. Tego typu anonse są już bardzo rzadkie – Polki od lat konkurują na niemieckim rynku opieki senioralnej z Ukrainkami, oferty rozchodzą się szeptanką i zwykle w obrębie własnej narodowości. We Włodawie, na granicy z Białorusią, anonse przykleja się po prostu na tablicy ogłoszeń – potrzeba kobiet do sortowania sadzonek truskawek, firma włoska, ale praca w Polsce; klub nocny z Warszawy „szuka dziewczyn jako tancerki, gwarantujemy zakwaterowanie i naukę tańca (to nie jest agencja towarzyska)”. Włodawa też się wyludnia. Ratuje ją „mundurówka” i „budżetówka” – Straż Graniczna, służby celne, zakład karny – uchodzące w miasteczku za pewne miejsca pracy. Oprócz tego drobne usługi – brakuje dużego przemysłu. Burmistrz Wiesław Muszyński lobbuje w tej sprawie gdzie może, ale wszędzie od dużych pracodawców słyszy mniej więcej to samo – bardzo pana lubimy, ale to za daleko, nie ma dobrych dróg. To rzekome ucywilizowanie i uspokojenie rynku, wynikające głównie z tego, że ludzie pojechali za pracą na Zachód Europy, widać na głównych ulicach miasteczek i wsi wzdłuż wschodniej granicy: pustka, porządek niespotykany w tych okolicach jeszcze 10 lat temu, wypielęgnowane trawniki przed domami, zabytkowe budynki odnawiane za unijne pieniądze, mania wznoszenia fontann. Jeśli mural, to już nie subkulturowe graffiti, a taki ku czci bohaterom – przystanki autobusowe w przygranicznych wsiach ozdobione wizerunkami żołnierzy wyklętych. Co innego przejścia graniczne – prawdziwe wschodnie bazary w stylu znanym z lat 90., pełne rejwachu, kłótni, bójek, sprytnych ludzi zaprawionych w handlu wszystkim, ogłoszeń cyrylicą o sprzedaży i wynajmie mieszkań w polskich miastach. Sklecone byle jak z dykty i starych desek budki handlarzy – estetyka całkiem już niespotykana na granicy zachodniej – stoją tu obok sieciowych supermarketów. Zdezelowane busy wożące przez granicę, zwane marszrutkami, obok luksusowych limuzyn, klienci w rozpadających się trampkach i tacy w lakierkach w szpic. Babuszki w chustkach na głowach i damy wypielęgnowane w stylu agencji towarzyskiej. Wielkie, ale ziejące pustką centra handlowe – czyjeś nieudane wizje milionerskie – obok całodobowych sklepów mięsnych, do których ustawiają się kolejki Ukraińców i Białorusinów. Wciąż widoczne volkswageny passaty z lat 80. i 90. – cenione za pojemność baku, wprost stworzone dla zarabiających na różnicy w cenie paliwa między wschodem a zachodem Europy. Dinozaury handlu paliwem stoją godzinami w kolejce do odprawy, żeby zarobić kilkanaście złotych, bo – jak mówią – żyć trzeba. Ludzie Iga Dżochowska (prezes Fundacji Polsko-Japońskiej YAMATO i szefowa założonego przez siebie, działającego od 25 lat Centrum Kultury Japońskiej w Przemyślu) mówi, że odwiedzający ją goście z Japonii często jadą na zatłoczone przejście graniczne w Medyce tylko po to, żeby zobaczyć kolejkę do odprawy i poczuć zjawisko, jakim jest tamtejszy bazar. W modernizującej się Europie bez granic Medyka to dla nich jak artefakt Wschodu. Gorzej bywa, gdy przekroczy się granicę – kiedyś japońskiemu wirtuozowi skrzypiec ukraińscy celnicy aresztowali skrzypce Stradivariusa. Zwrócono je dopiero po interwencjach Igi w ambasadach i ministerstwach kultury. Pokątnie poradzono, aby w takich wypadkach zawsze mieć ze sobą banknot 100 euro, który ma moc załatwienia prawie każdego granicznego nieporozumienia. O różnicach mówią zresztą ludzie na całej długości zamkniętej i ściśle pilnowanej linii. We wsiach granicznych, takich jak Honiatyn lub Kryłów w województwie lubelskim, mówią, że wjeżdża się prosto w lata 50. XX w. – wiele za granicą chałup krytych strzechą, dziurawe drogi i ta filozofia bezradności, że kiedy dom się zawali, to leży zawalony. Oglądali to dokładnie w 2012 r., w czasie polsko-ukraińskiego piłkarskiego Euro, gdy granicę na krótko otworzono. Starsi pamiętają też coś, co młodym, obywatelom UE, już umyka – jeszcze 20 lat temu po polskiej stronie panował podobny bałagan. Teraz tam żywioł, przestępujący z nogi na nogę, żeby dostać się do bogatszej części Europy, a tu wsie zadbane, ale zapełniające się ludźmi jedynie wtedy, i jedynie częściowo, kiedy pracujący za granicą młodzi zjadą na święta swoimi nowymi-używanymi samochodami. Najstarsi pamiętają rzeczy najgorsze – rzeź wołyńską, bandy UPA, a po zakończeniu wojny wytyczanie nowych granic Europy, które dla nich, w małej skali, było często podziałem sadu jabłoniowego lub podwórka. W Honiatynie zdarzyło się, że radzieccy mierniczy wytyczyli wschodnią granicę Polski akurat pośrodku czyjejś stodoły. I teraz, zależnie od wieku, wspomnień, wiedzy, ale też od zupełnie współczesnych poglądów politycznych, kształtują się opinie o sąsiadach. Są wsie, gdzie słyszy się, że Ukraińcy „przepieprzyli” swój czas i długo nie zostaną przyjęci do Unii. Pamięta się przypadki, gdy po wejściu Armii Czerwonej na te tereny we wrześniu 1939 r. Jan Kwiatkowski nagle z własnej woli stawał się Iwan Kwiatkowskij. Lub – też częsty żal – że Ukraińcy witali Armię Czerwoną kwiatami. Albo że gdy organizuje się z nimi „dobrosąsiedzkie dni” – kiedy to buduje się pontonowe mosty przez graniczne rzeki i ludzie mogą się swobodnie przemieszczać – w kramach po stronie polskiej są dania lokalnej kuchni i książki o folklorze, a po ukraińskiej koszulki z Symonem Petlurą i monografie UPA. – Zresztą przed wojną w naszej wsi w ogóle nie mówiło się o Ukraińcach, takie słowo nie istniało – mówi Adam z jednej z przygranicznych miejscowości (imię zmienione na jego życzenie), pasjonujący się historią lokalną. – Mieszkali tu katolicy, prawosławni i Żydzi. We współczesnej polskiej narracji wśród zwykłych mieszkańców pogranicza, nawet wśród zadeklarowanych przeciwników UE, pobrzmiewa w rozmowach nutka polskiej lepszości – startowaliśmy z Ukrainą i Białorusią z tego samego pułapu i tylko nam się udało. Wiadomo, dodają, to nie zasługa Unii, tylko polskiego ducha i tradycji. Niewiele jest refleksji na temat tego, jak Polaków widzą sąsiedzi ze wschodu – właściwie tylko wśród naukowych badaczy problemu. – Wydaje się, że Polacy odkryli Ukraińców jako sąsiadów w latach 90. i było to nastawienie różne, w tym fobie – mówi dr Stępień. – Pomarańczowa rewolucja i Majdan spotkały się ze strony polskiej z chwilowym romantyzmem, za którym nie poszły dalsze działania. Polacy nigdy nie starali się stworzyć opcji propolskiej na Ukrainie – nie tłumaczono polskich książek, nie pokazywano polskich filmów. To było jak lęk przed wejściem do ciemnej piwnicy. Obiegowa opinia miasta jest taka, że demografia narodowościowa jest już w Przemyślu „pół na pół” Ukraińców i Polaków. Dr Stanisław Stępień mówi, że to nieprawda – natomiast prawdą jest, że wielu powraca w okolice potomków wysiedleńców z akcji „W”. To najczęściej ludzie dobrze wykształceni – wielu wśród nich lekarzy i prawników. Zakładają gabinety i kancelarie – dobrze prosperują. Czy uważają się za Ukraińców, ukraińskich Łemków, Łemków-Łemków, Polaków z ukraińskimi korzeniami czy Polaków-Polaków – bo takie mają obywatelstwo – trzeba by pytać ich samych. Ciekawostką jest, że zwykli Polacy jadą leczyć zęby na Ukrainę, bo tam o 30 proc. taniej, a poziom usług coraz lepszy. Kultura Wiesław Muszyński, 40-letni burmistrz Włodawy, opowiada, że co roku w sierpniu na przejściu granicznym Zbereże-Adamczuki, czyli na Trójstyku Granic, organizowane są „Europejskie Dni Dobrosąsiedztwa”. To czterodniowy festyn dla mieszkańców i letników, ale też okazja do pogadania z samorządowcami Białorusi i Ukrainy. Widać, mówi burmistrz Muszyński, ogromny rozwój po stronie ukraińskiej – tamtejsze samorządy podpatrują polskie rozwiązania i się uczą. Ostatnio, polskim przykładem, łączą małe gminy w większe. Z Białorusinami jest inaczej – to nie kwestia ludzi, bo ci są otwarci i przyjacielscy, ale ustroju kraju. Białoruski samorząd jest centrystyczny – tak podporządkowany Mińskowi, że właściwie pozbawiony możliwości decydowania o lokalnych sprawach. Ale i tak jest swobodniej niż kilka lat temu – otworzono parę pieszych i rowerowych przejść granicznych między Polską a Białorusią. Takie przejście od 2015 r
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.