Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Falenta wreszcie przyznaje, że był w Rosji. Oczywiście jako turysta

Marek Falenta na pierwszej rozprawie w sprawie afery podsłuchowej Marek Falenta na pierwszej rozprawie w sprawie afery podsłuchowej Krystian Maj / Forum
W wywiadzie dla „Gazety Polskiej” główny organizator podsłuchowego procederu przyznaje, że odwiedził górniczą firmę KTK na Syberii. Zaprzecza przy tym, że przekazał Rosjanom nagrania podsłuchanych polityków. Ale mało przekonująco.

Artykuł ten jest przedmiotem sporu w postępowaniu o ochronę dóbr osobistych, które toczy się przed Sądem Okręgowym w Warszawie z powództwa Roberta Szustkowskiego, który kwestionuje niektóre jego twierdzenia uznając, że naruszają jego dobra osobiste. Niniejsze oświadczenie publikowane jest jako zabezpieczenie udzielone przez Sąd na czas trwania procesu.

Dotychczas Marek Falenta milczał na temat swoich eskapad na wschód. Od dawna nie udzielał wywiadów, niechętnie się wypowiadał. Zabrał głos na ten temat dopiero teraz, niemal dwa miesiące po pierwszej publikacji POLITYKI, w rozmowie z dobrze sobie od dawna znanym dziennikarzem – jednym z tych, którzy ujawnili nagrania i brali udział w ich przejmowaniu.

Falenta wyjechał na wycieczkę

Pomińmy to, co Falenta opowiada, a raczej kręci na temat różnych wątków afery podsłuchowej, stawiając się w roli ofiary, i skupmy się na tym jednym. Co mówi o swoich wyjazdach do dalekiego Kemerowa? Przyznaje, że był tam raz (według naszych źródeł dwa razy). Po co? Przyleciał „na wycieczkę zobaczyć kopalnię węgla oraz Syberię”. Trudno nie oprzeć się skojarzeniom z dwoma panami z GRU, którzy rok temu „turystycznie” wybrali się pod dom Skripalów.

Kemerowo, gdzie siedzibę ma rosyjska kompania KTK, dzieli od Warszawy ponad 4 tys. km i kilka stref czasowych. Leci się tam przynajmniej z jedną przesiadką ponad dziewięć godzin. Czyli mniej więcej tyle, ile do Chicago. A więc długa i wyczerpująca podróż. Nikt raczej nie wybiera się tam ot tak, szczególnie gdy kontrahent ma przedstawicielstwo na miejscu (a tak jest w przypadku KTK z oddziałem w Gdańsku).

Falenta wymienia jedynie przyczyny turystyczne swej podróży, a przy okazji podaje nieprawdę – że POLITYKA pisała, jakoby pojechał tam „oglądać fabrykę”. Nic takiego nie napisaliśmy. Powołaliśmy się za to na zeznania kelnera Łukasza N., według którego Falenta spotkał się na Syberii „z tymi ludźmi od węgla” oraz z „jakimś oligarchą”, o którym myślał, że „jest bogatszy”. O tym skazany na 2,5 roku więzienia biznesmen milczy. Ale nie tylko o tym.

Daty wypraw Falenty kluczowe dla afery taśmowej

Fakty są takie, że Falenta wszedł do Składów Węgla pod koniec grudnia 2013 r., a kontrakt na milion ton węgla, z dogodnymi warunkami spłaty sięgającymi czterech miesięcy, podpisał z Rosjanami na początku marca 2014 r. Według naszych informacji ze źródeł kontrwywiadowczych odwiedził Kemerowo na przełomie 2013 i 2014 r. oraz – co potwierdzają zeznania Łukasza N. – pod koniec maja 2014 r. „Nigdy wątek taśm nie pojawił się podczas rozmów z Rosjanami” – twierdzi Falenta. Sam Falenta nie podaje żadnej, nawet orientacyjnej daty podróży na Syberię.

Czytaj także: Kto skorzystał na aferze taśmowej

A tak się składa, że terminy obu jego wypraw są kluczowe dla przebiegu afery podsłuchowej. Pod koniec grudnia 2013 r. miał bowiem podjąć kontakt z ludźmi PiS, którym prawdopodobnie właśnie wtedy złożył ofertę w postaci taśm. W tym też czasie powiedział swojemu wspólnikowi, że zmiana rządu w Polsce kosztuje 130 mln zł.

Z kolei po drugiej wizycie w Kemerowie – jak zeznał N. – nagle zażądał od niego przekazania wszystkich nagrań, twierdząc, że część zgubił. Dwa tygodnie później, 14 czerwca 2014 r., „Wprost” opublikował pierwszą podsłuchaną rozmowę.

Ale nie tylko w tym przypadku pamięć wyraźnie zawiodła Marka Falentę. Nie wspomniał również o intensywnych spotkaniach z przedstawicielami KTK, na które umawiał się już w Polsce tuż przed i tuż po publikacji pierwszych nagrań (dokładnie cztery dni przed, trzy i cztery dni po).

Falenta w jednym ma rację: potrzeba komisji śledczej

Mało wiarygodnie brzmią również słowa głównego organizatora podsłuchów, gdy mówi o swych rozliczeniach z Rosjanami i znajomości z biznesmenem Robertem Szustkowskim, który według informacji POLITYKI co najmniej rekomendował go Rosjanom. Falenta przyznaje, że jego firma jest winna Rosjanom 30 mln zł. Nie mówi nic jednak o tym, że ci żądają od Składów Węgla o 22 mln zł więcej.

Wreszcie ostatnia kwestia – znajomości z Szustkowskim. Falenta mówi twardo: nie znam, nie widziałem na oczy. Dziwne, że zajęło mu prawie dwa miesiące, by zająć stanowisko w sprawie relacji z biznesmenem. Czy dlatego, że niedawno sam Szustkowski nie zaprzeczył, iż Falentę zna i się z nim spotykał (co potwierdzają nasze źródła)?

W jednym z Markiem Falentą wypada się zgodzić – tylko sejmowa komisja śledcza może odsłonić kulisy operacji podsłuchowej, przedstawiając opinii publicznej cały obraz tej bulwersującej i niebezpiecznej dla państwa afery.

Czytaj także: Instytucje państwa kapitulują w sprawie rosyjskich śladów na taśmach

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną