Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

„Drobne stłuczki” i inne karambole Beaty Szydło

Wypadki pani premier

Beata Szydło Beata Szydło Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
Kolejna już kolizja drogowa kawalkady wiozącej Beatę Szydło (a wcześniej podobny cykl wypadków z udziałem kawalkady Andrzeja Dudy) nasuwa wiele pytań.

Nasuwają się nie tylko te najbardziej oczywiste pytania – o poziom wyszkolenia oraz co równie ważne, mentalność (odpowiedzialność, dojrzałość, rozsądek itp.) funkcjonariuszy ochrony oficjeli (nazywanych obecnie Służbą Ochrony Państwa). Lecz także o przestrzeganie procedur (czy może ich nieprzestrzeganie). Oraz o mentalność samych VIP-ów. Bo przecież jeśli ci Bardzo Ważni Pasażerowie nie reagują na brawurę swoich kierowców (a może do niej wręcz nakłaniają?), to ponoszą współodpowiedzialność za karamabole, narażające czasem było nie było życie: nie tylko swoje, ale i zwykłych obywateli.

Czytaj także: Echa wypadku kolumny rządowej

Nienormowany czas pracy ważnych członków rządu

I wreszcie: nikt nie wymaga od członków rządu, by odbijali kartę na portierni przy przychodzeniu i opuszczaniu gmachu przy Alejach Ujazdowskich. Ważne bez wątpienia zadania i wyzwania, jakim muszą sprostać, wymagają nienormowanego czasu pracy. Nikt też nie może mieć za złe pani premier przywiązania do wartości rodzinnych w postaci pozostawionego w domu i tęskniącego męża.

Czytaj także: Będzie proces w sprawie wypadku premier Szydło

Premier Szydło – zawsze blisko domu, w dodatku dwoma autami

I tylko złośliwi zwracali uwagę, że jeszcze stojąc na czele gabinetu, tak dobierała sobie tzw. spotkania w terenie, że kiedy tylko zbliżał się weekend, wypadały one akurat w okolicy jej posiadłości w Brzeszczach. Teraz też tak się jakoś stało, że Beata Szydło wyrwała się ze stolicy już w czwartek przed południem i ruszyła na południe, by ok. godz. 13 zaliczyć – jak to określiła – „drobną stłuczkę” w śląskim Imielinie. Po czym przesiadła się zaraz do drugiego przysługującego jej – tu akurat nie wiedzieć, czemu – samochodu i odjechała.

A było już blisko, bo ledwie 22 km, do jej ulubionego gniazdka. Zapewne po to, oczywiście, by tam dalej ciężko harować dla Polski.

Czytaj także: Jak to naprawdę było z wypadkiem Antoniego Macierewicza

Reklama
Reklama