Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

To nie były incydenty, to nie był margines, to nie był radosny marsz

Race były odpalane przez cały czas trwania marszu. Race były odpalane przez cały czas trwania marszu. Anna Dąbrowska / Polityka
„Niech to będzie wspólny marsz. Idźmy razem” – nawoływał Andrzej Duda. Ale nie poszliśmy, bo prezydent razem z małżonką, prezesem PiS i jego świtą ruszyli Al. Jerozolimskimi w swoim marszu.

Władza szła w otoczeniu ochrony, a w sieci pojawiały się radosne zdjęcia. Minister z kancelarii premiera Jacek Sasin twierdzi, że żadnych zakazanych haseł i symboli tego typu nie widział. Widział tylko radosną atmosferę. W dostrzeżeniu tego, co się działo, chyba przeszkodził mu „bufor bezpieczeństwa”. Ten odstęp między grupą rządową a resztą marszu wprowadzono – jak tłumaczyło MSWiA – ze względu na „szereg osób ochranianych, m.in. prezydenta, marszałków, premiera”.

Przeszłam cały marsz od godziny 15:00 z ronda Dmowskiego do Stadionu Narodowego. Podzieliłam się na Twitterze trzema zdjęciami. „Widać, że Pani tam nie była, a jednym z niewielu okien na świat najwyraźniej jest TVN” – ktoś skomentował. Szybko uaktywnili się obrońcy marszu. Nie wiem, czy oni tam byli, ja byłam i kilka obrazków zostanie mi w pamięci na długo.

Do ronda zmierzałam w towarzystwie zaskakująco wielu rodzin, również z małymi dziećmi w wózkach. W rękach trzymali biało-czerwone flagi, wielu miało wpięte kotyliony. Im bliżej ronda Dmowskiego, tym mniej byli uśmiechnięci. – To miał być marsz bez tych narodowców, prezydent zapraszał, miało być bezpiecznie – mówiła kobieta z dziećmi, wyraźnie zaszokowana tym, że na dachu przystanku autobusowego stało trzech osiłków w kapturach z odpalonymi racami. Byli tacy, którzy chcieli się wycofać, zawrócić, ale się nie dało, tłum był naprawdę gęsty. Ktoś zaintonował pieśń „O mój rozmarynie”, kilka osób podchwyciło, ale po jednej zwrotce zagłuszyło ich: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”. Potem już nie próbowali śpiewać.

Race i nienawistne okrzyki

Po kilkunastu minutach trzeba było się przyzwyczaić, że idzie się w towarzystwie rozpalonych rac i śmierdzącego dymu. Race przez cały marsz były w zasięgu mojego wzroku. To nie były – jak mówi Joachim Brudziński – incydenty. I trzeba było uważać, aby się o resztki po tych racach nie potknąć. Uczestnicy marszu wyrzucali je pod nogi, gdzie popadnie. Zrobiłam jedno zdjęcie, wrzuciłam na Twittera. Jedna pani szybko skomentowała: „Nie wierzę!! Idąc w marszu, żartem powiedziałam, że pozbierają wypalone race i zarzucą faszyzm. I stało się! Jeszcze raz powtórzę, nie wierzę! Niczego gorszego się nie udało zarzucić?!”.

Rozumiem, że trudno uwierzyć, ale byłam i widziałam. Uważam, że zaśmiecanie ulic i łamanie prawa – bo race są zakazane – to wystarczający powód do wstydu, i zapewniam komentatorkę z Twittera, że ja tych śmieci nie zbierałam. A czy coś gorszego da się zarzucić? Tak, np. to, że wielu tych, którzy nazywają siebie patriotami i prawdziwymi Polakami, w jednej ręce trzymało flagi, a w drugiej puszki z piwem. Opróżnione lądowały pod nogami. Maszerowaliśmy w akompaniamencie wyzwisk: „kur...y jeb...e”, rzucanych pod adresem obywateli, którzy za szczelnym kordonem policji stali z napisem „konstytucja”. Do tego: „cwel” o osobie publicznej (której nazwiska nie chcę wymieniać), „raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę” i „na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”.

Czytaj także: 11 listopada, a jednak osobno

Prawdziwa Polka, nieszczepiona

Jeden mężczyzna, który na całe gardło wykrzykiwał te hasła, zwrócił moją szczególną uwagę. Był koło trzydziestki, zdecydowanie w stanie upojenia alkoholowego, podszedł do idącej za nim kilka kroków kobiety, która prowadziła wózek. Wyjął z niego dziecko. Prosiła, żeby zostawił, bo właśnie chce je nakarmić, ale nie dał się uprosić. Było zimno, a on zdjął tej siedmio- czy ośmiomiesięcznej dziewczynce kaptur i czapeczkę. Uniósł dumnie przed kolegami, stwierdzając: „Córka, zdrowa, nieszczepiona, prawdziwa Polka”. Jej tata z pewnością uważa się za prawdziwego Polaka.

Ktoś na Twitterze skomentował mój krótki wpis: „Bardzo zabawne jest to wyszukiwanie przez was tych skandalicznych incydentów”. To nie były incydenty, a ci, którzy się tak zachowywali, to nie był jakiś margines. Odpalone race i wykrzykiwanie nienawistnych haseł obecne były na całej trasie tego marszu.

Czytaj także: Świat krytycznie o marszu niepodległości

Dziś ścigają, zamiast wczoraj złapać

Według ministra Jochima Brudzińskiego „ten marsz okazał się w dużej mierze świętem radości i patriotyzmu”. Chyba rządowy, bo ten, jak się okazało, narodowców, na który przyszli ludzie zachęceni przez prezydenta i premiera – wcale radosny i spokojny nie był. Przez cały ten marsz nieustannie łamano prawo, odpalając setki rac, czasami wręcz pod okiem policjantów. Dziś Brudziński ogłasza, że szuka osób, które się tego dopuściły, i publikuje ich zdjęcia. Czyżby wczoraj ich nie widział, bo zasłaniał mu dym? Zamiast dziś ich szukać, wczoraj policja powinna ich po prostu ująć. Ale wczoraj ministrowi te race i okrzyki jakoś nie przeszkadzały.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama