W sprawach karno-politycznych Władysław Frasyniuk, czołowy opozycjonista z czasów PRL, ma bogate doświadczenie. W latach 80. ścigano go, sądzono i skazywano, bo walczył z tamtym ustrojem. W poniedziałek 19 listopada 2018 r. mogliśmy mieć déja vù – słynny Władek znów zasiadł na ławie oskarżonych. I znów z powodów politycznych. Dawniej na sądowej ławie pilnowali go milicjanci, dzisiaj do sądu przyszedł sam, usiadł obok adwokatów, ale policjanci też byli. W roli pokrzywdzonych, bo rzekomo zostali kopnięci przez Frasyniuka i byli popychani. Działo się to 10 czerwca 2017 r. na Krakowskim Przedmieściu, kiedy Frasyniuk z ponad setką innych osób usiadł na jezdni na trasie comiesięcznego marszu prowadzonego przez Jarosława Kaczyńskiego, czyli tzw. miesięcznicy smoleńskiej.
Frasyniuk znów na czele tłumu
Nieco wcześniej zmieniono prawo o zgromadzeniach, wprowadzając nadrzędność tzw. zgromadzeń cyklicznych. Nikt nie miał wątpliwości, że chodziło o nadanie specjalnego statusu miesięcznicom smoleńskim i uniemożliwienie kontrmanifestacji. 10 czerwca 2017 r. na Krakowskim Przedmieściu odbył się pokojowy protest przeciwko ustawie o zgromadzeniach i zawłaszczaniu państwa przez PiS.
Czytaj też: Zatrzymanie Frasyniuka to kolejna wpadka władzy
O przyjeździe Frasyniuka na kontrmanifestację policja wiedziała od dawna. Obawiano się, że ten charyzmatyczny przywódca opozycji demokratycznej z czasów PRL znów stanie na czele tłumu. Próbowano uniemożliwić mu dołączenie do osób siedzących na jezdni, a kiedy i tak się przedostał, policjanci ustawili się w pobliżu, by na rozkaz dowódcy przystąpić do rozbijania protestu.