Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Polska częścią amerykańsko-chińskiej wojny technologicznej?

Siedziba firmy Huawei w Warszawie Siedziba firmy Huawei w Warszawie Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta
Zatrzymanie podejrzewanych o szpiegowską współpracę dyrektora z polskiego oddziału Huawei oraz byłego oficera ABW może być częścią większej układanki. A na pewno jest częścią szerszego zjawiska.

Trudno na razie powiedzieć, jakie będą reperkusje zatrzymania przedstawiciela telekomunikacyjnego giganta Weijinga W. i Piotra D., który jeszcze do niedawna pracował przy rządowych programach teleinformatycznych. Huawei może się na długo pożegnać z zamówieniami rządowymi, a i reputacja firmy u jakiejś części konsumentów też ucierpi.

Sprawa zostanie pewnie szybko wyciszona, bo wydaje się, że żadnej ze stron nie zależy na eskalowaniu tego kryzysu. Czyli chiński menedżer zostanie wydalony z Polski, a jego domniemany współpracownik – o ile nie okaże się, że dowody są na tyle słabe, że sąd go wypuści – trafi do aresztu, gdzie spędzi kilka miesięcy, a potem zostanie wypuszczony za kaucją.

W sprawę byli zaangażowani Amerykanie

Choć to oczywiście spekulacje, bo o sprawie wiadomo niewiele i pewnie tak pozostanie, to i tak rzecz jest poważna. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że polski kontrwywiad, przetrzebiony czystkami, nie byłby sam zdolny do wytropienia i zdobycia dowodów na agenturalną działalność tak ważnych osób.

Nasuwa się od razu podejrzenie, że w sprawę poważnie zaangażowani byli Amerykanie, którzy od dawna mają z Chińczykami na pieńku, dlatego z chęcią podali nam ją na tacy. I nie chodzi o wojnę handlową rozpoczętą przez Donalda Trumpa, ale o kradzież technologii, czego chińscy hakerzy i dopuszczają się od dawna na zlecenie władz ChRL.

Czytaj także: Afera Huawei uderzy w porozumienie między Pekinem i Waszyngtonem

Co więcej, amerykańskie, ale również japońskie, australijskie, a nawet norweskie służby od dawna podejrzewają największe chińskie firmy informatyczne, takie jak Huawei czy ZTE, o to, że są wykorzystywane przez władze tych krajów do szpiegowania w imieniu ich niedemokratycznych rządów. Dlatego rezygnują z ich produktów. Chodzi nie tylko o smartfony, ale przede wszystkim urządzenia służące do transmisji i przechowywania danych. Pamiętać warto, że całkiem niedawno Kanadyjczycy na wniosek Amerykanów zatrzymali wiceprezes całej grupy Huawei Meng Wanzhou, która czeka teraz, po wpłaceniu kaucji, na rozpatrzenie wniosku władz USA o jej ekstradycję. Zarzut inny, bo w tym przypadku to łamanie embarga nałożonego przez USA na Iran.

Huawei narzędziem w polityce

Na pewno temat Huawei jest dla Amerykanów mocno elektryzujący. Jeszcze tego samego dnia o zatrzymaniu dyrektora z polskiego oddziału Huawei oraz byłego oficera ABW szeroko informował „New York Times”. Do myślenia daje zachodni anonimowy dyplomata przywołany przez „NYT”, który odmówił jakiejkolwiek rozmowy na ten temat tego, czy w sprawie służby amerykańskie współpracowały z polskimi i czy doszło do wymiany informacji między nimi. Wykorzystywanie prywatnych lub półprywatnych firm – a taką jest właśnie Huawei, która nie dość, że założona przez byłego oficera armii ChRL, to w części należy do chińskiego rządu – do celów szpiegowskich weszło już w krew państw autorytarnych.

Robią to nie tylko Chińczycy, ale najpewniej również Rosjanie. Całkiem niedawno amerykańskie, ale i brytyjskie władze zakazały kupowania instytucjom rządowym oprogramowania znanej firmy Kaspersky Lab. To rosyjski dostawca słynnego programu antywirusowego, którego założycielem jest z kolei były oficer KGB, absolwent wydziału matematycznego szkoły wyższej należącej do radzieckiej bezpieki. Ale oczywiście nie to było powodem zerwania z Kasperskym, ale to, że służby dopatrzyły się w jego produktach rozwiązań pozwalających szpiegować bazy danych, w których go zainstalowano.

Bezpieczeństwo danych jest złudzeniem

O tym, że Rosjanie nie patyczkują się ze swoimi, nielicznymi zresztą, dostawcami najnowszych technologii, świadczy historia założyciela Telegrama, czyli znanego rosyjskiego komunikatora, odpowiednika WhatsApp. Paweł Durow, bo o niego chodzi, odmówił FSB wysłania kluczy szyfrujących połączenia. W reakcji na to rosyjskie służby odpowiadające za nadzór nad telekomunikacją zablokowały możliwość korzystania z Telegrama na terenie kraju.

Niewiele to przyniosło szkody choćby dlatego, że jest to narzędzie używane na całym świecie. Poza tym Durow odpowiednio się przygotował, pomny przykrych doświadczeń. Bo też wcześniej spotkało go coś znacznie gorszego – gdy odmówił udostępnienia danych innej swojej firmy, czyli serwisu społecznościowego VKontakte, został z niej usunięty, a udziały trafiły w ręce przychylnego Kremlowi oligarchy. Już wtedy postanowił opuścić ojczyznę i na wszelki wypadek zamieszkać za granicą. Oficjalnie jest obywatelem karaibskiego państewka St. Kitts and Nevis. Jak więc widać po raz kolejny, bezpieczeństwo danych w świecie nowoczesnych technologii jest pojęciem złudnym. Tym bardziej, im bardziej cenne są to dane. Szczególnie dla dyktatorów.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną