Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Prawo a mowa

Czy da się walczyć z językiem nienawiści

Jan Koza / Polityka
Język nienawiści spowszedniał i stał się językiem debaty publicznej. Przesuwają się granice tego, co akceptowalne. Trzeba mówić coraz „mocniej”, żeby być usłyszanym. Czy da się z tym skutecznie walczyć?
Polityka
Jan Koza/Polityka

Artykuł w wersji audio

Z raportu „Mowa nienawiści, mowa pogardy w Polsce 2016” przygotowanego przez Centrum Badań nad Uprzedzeniami we współpracy z Fundacją Batorego wynika, że dramatycznie spada wrażliwość na mowę nienawiści, szczególnie wśród młodych: te same treści, które w 2014 r. były kwalifikowane jako nienawistne, dziś już nie są tak postrzegane.

Źródłem, ale też efektem, mowy nienawiści jest podział. Ten był w III RP od zawsze. Pogłębił się jednak po 2015 r. Jeszcze bardziej zbrutalizował się od tego czasu język polityki, ale nie tylko. Na konflikt polityczny nałożył się nie mniej gorący spór kulturowy, dotyczący obyczajów, stosunku do mniejszości, cudzoziemców, praw kobiet.

Mowa nienawiści czyli liberalny koncept

Z badań wynika, że najczęstszym celem mowy nienawiści w Polsce są osoby LGBT, uchodźcy, muzułmanie, Romowie, osoby czarnoskóre, Żydzi i feministki (wspomniany raport „Mowa nienawiści, mowa pogardy w Polsce 2016”). To może się kłócić z odczuciem, że mowa nienawiści dotyczy głównie polityków. Skrajnym przykładem jest śmierć prezydenta Adamowicza, który osobiście niczym przecież swojemu zabójcy nie zawinił. Ale w 2010 r. było też zabójstwo Marka Rosiaka, asystenta łódzkiego posła PiS. Celem fizycznych ataków bywał wielokrotnie poseł Twojego Ruchu Robert Biedroń, a na spotkania z inną posłanką tego ugrupowania, Anną Grodzką, wrzucano świece dymne i niszczono jej biuro. Było podpalenie drzwi w biurze poselskim Beaty Kempy, rzucanie kamieniami w okna mieszkania syna Donalda Tuska.

Nienawiści ze względu na przynależność polityczną nie uwzględnia się w badaniach. Podobnie jak nienawiści ze względu na poglądy. Bo, według międzynarodowych dokumentów, za mowę nienawiści uważa się wypowiedzi motywowane cechami, które nie zależą od woli atakowanej osoby czy grupy: narodowością, rasą, wyznaniem, orientacją seksualną, płcią, wiekiem, niepełnosprawnością. Szersza jest definicja Rady Europy, wymienia bowiem też „inne formy nietolerancji, podważające bezpieczeństwo demokratyczne, spoistość kulturową i pluralizm”.

Stosunek do praw mniejszości jest jedną z najważniejszych osi społecznego i politycznego podziału. Gdy po śmierci prezydenta Adamowicza prezydenci Wrocławia, Warszawy i Torunia jako pierwsi ogłosili, że wprowadzają w szkołach lekcje na temat mowy nienawiści, natychmiast odpór dały fundacja Ordo Iuris i Centrum Życia i Rodziny. Uznały, że pod płaszczykiem walki z mową nienawiści zwalczać się będzie „wypowiedzi racjonalne i uzasadnione, które krytykują postulaty ideologiczne skrajnej lewicy”, czyli tolerancję dla osób LGBT i postulaty feministek.

To, co jedni uznają za dyskryminację i mowę nienawiści, dla innych jest „racjonalne i uzasadnione”. Np. straszenie uchodźcami jest obroną bezpieczeństwa i kultury. A odmawianie równości osobom LGBT – obroną polskiej rodziny i tradycji. Temat pedofilii w Kościele jest atakiem na Kościół i wiarę. Podobnie idea świeckości państwa.

„Walka z mową nienawiści to koncept wymyślony przez liberalne elity, który nie ma na celu łagodzenia obyczajów, tylko cenzurowanie części wypowiedzi o prawicowym charakterze – powiedział dwa dni po śmierci Pawła Adamowicza na antenie Radia Wnet Bronisław Wildstein. To prawda: walka z mową nienawiści nieuchronnie prowadzi do cenzurowania debaty publicznej, a ta jest solą demokracji. Standard ustanowił Trybunał w Strasburgu: „na ochronę zasługują także wypowiedzi, które obrażają, oburzają lub wprowadzają niepokój. Takie są wymagania pluralizmu, tolerancji i otwartości, bez których demokratyczne społeczeństwo nie istnieje”. Do tego dochodzi standard „grubszej skóry”, którą powinni mieć politycy i funkcjonariusze władzy, bo decydując się na takie zajecie, nieuchronnie wystawiają się na krytykę.

Mowa wykluczenia

Ale dopuszczanie mowy nienawiści nie oznacza jej akceptacji. Jak odróżnić ostrą krytykę od nienawistnej mowy? Stosunkowo łatwym kryterium są obraźliwe sformułowania: „mordy zdradzieckie” (Jarosław Kaczyński do posłów opozycji), „komuniści i złodzieje” (Joachim Brudziński) czy „PiSdzielce”, PiSuary (określenia z forów internetowych). Inne kryterium to dehumanizacja: „lewactwo” (skojarzenie z robactwem), „bydło” (Krystyna Pawłowicz o opozycji), „dorżnąć watahę” (Radosław Sikorski o PiS), „Pisowska szarańcza” (Grzegorz Schetyna).

Kolejne kryterium to wykluczanie ze wspólnoty. Tu klasyczna jest wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego o „obywatelach gorszego sortu”. Szczególnie groźna w ustach człowieka, który ma władzę. A także „ciemnogród” – o osobach o konserwatywnych katolickich poglądach czy – „moherowe berety” (słuchacze Radia Maryja). Ze wspólnoty najczęściej wykluczają wypowiedzi dotyczące pochodzenia (nie-Polacy), wyznania (niekatolicy) oraz orientacji i tożsamości płciowej (zboczeńcy). Tu też mieszczą się wypowiedzi wykluczające ze względu na poglądy: niepatrioci, zdrajcy, wrogowie ojczyzny, niszczyciele rodziny, „seksualizujący dzieci”, „zabójcy” – pod adresem zwolenników dopuszczalności aborcji czy eutanazji.

Osobną kategorią są przekazy wizualne, jak happeningi z paleniem kukły Żyda czy polityków albo wieszaniem na szubienicach zdjęć europosłów PO przez narodowców.

Wreszcie kategoria szczególna: nienawistne kampanie, w których specjalizuje się rządowa telewizja: przeciwko uchodźcom, sędziom, organizacjom pozarządowym, opozycji ulicznej i politycznym konkurentom. Ich siła rażenia polega na wdrukowaniu obrazu grupy społecznej prowokującego wykluczanie i nienawiść. Jak permanentna kampania antyuchodźcza i antymuzułmańska, w której kompulsywnie powtarzany jest obraz młodych ciemnoskórych mężczyzn atakujących płoty i rzucających kamieniami. Znakiem rozpoznawczym kampanii nienawiści jest uporczywość i uproszczony, zmanipulowany przekaz.

Walka z mową nienawiści prowadzi do ograniczania wolności słowa i debaty publicznej. Ale ci sami, którzy przeciwko temu protestują, godzą się na drastyczne ograniczanie innych praw i wolności w imię bezpieczeństwa. A mowa nienawiści niszczy więzi społeczne i także zagraża bezpieczeństwu: z badań socjologicznych wynika, że młodzi ludzie stykający się z mową nienawiści deklarują większą gotowość do stosowania przemocy w życiu codziennym. Następuje znany z kryminologii „efekt rozbitej szyby”, czyli: obserwowanie, jak inni łamią normy, powoduje, że samemu jest się skłonnym mniej ich przestrzegać.

Nie wszystko da się uregulować

Jak zbalansować ochronę wolności słowa i przekonań z przeciwdziałaniem mowie nienawiści? Przede wszystkim nie należy ulegać pokusie, by wszystko regulować prawem karnym. Międzynarodowe standardy i konwencje ograniczają obowiązek penalizacji mowy nienawiści do tej odnoszącej się do grup mniejszościowych oraz do nienawistnych, totalitarnych ideologii. Ale tylko wtedy, gdy w konkretnej wypowiedzi mamy do czynienia z „podżeganiem do dyskryminacji, wrogości lub gwałtu” (art. 20 Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych). I z groźbami. Natomiast inne formy mowy-nienawiści, które sieją nietolerancję, powinny spotykać się z „krytyczną reakcją” ze strony państwa.

Nasz Kodeks karny ma mnóstwo przepisów ograniczających wolność słowa. Chroni przed znieważeniem prezydenta, konstytucyjne organy i funkcjonariuszy na służbie, naród, flagę i Rzeczpospolitą. Zakazane jest zaprzeczanie zbrodniom nazistowskim i komunistycznym i pomawianie narodu polskiego o zbrodnie. A także publiczne pochwalanie totalitarnego ustroju, „nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość”, i „publiczne znieważanie grupy ludności albo poszczególnej osoby” ze względu na takie cechy.

W przypadku wyzwisk używanych w debacie publicznej są przepisy karne o znieważeniu i pomówieniu, w tym słynny i krytykowany art. 212 o pomówieniu za pomocą mediów, wykorzystywany przeciw dziennikarzom. No i są, równie kontrowersyjne, przepisy chroniące uczucia religijne, które wykorzystywano np., by stłumić krytyczne opinie o pontyfikacie Jana Pawła II.

Czy przestępstwem należałoby też uczynić nienawistną mowę ze względu na poglądy i przynależność polityczną? Gdy polityczna nienawiść doprowadziła do zabójstwa, ten pomysł znajduje zwolenników. Ale to naprawdę oznaczałoby cenzurę. Już samo doniesienie do prokuratury wywołuje efekt mrożący. A wyobraźmy sobie doniesienie o przestępstwie polegającym na przypisywaniu ONR poglądów nazistowskich. Albo przeciwko działaczom LGBT czy feministkom, że głoszą poglądy nienawistne wobec tradycyjnej rodziny. Powróci też temat „propagandy homoseksualnej”. Do tego dochodzi temat pedofilii w Kościele. Nie mówiąc już o nieustannych doniesieniach polityków jednej partii na krytyczne wypowiedzi polityków drugiej. Od lat walczyliśmy przecież o to, by nie angażować prokuratury w takie spory. A pamiętajmy, że prokuratura jest politycznie podporządkowana i będzie ścigać tylko te wypowiedzi, które się nie podobają rządzącym.

Do walki z polityczną mową nienawiści zupełnie wystarczy prawo cywilne i przepisy o ochronie dóbr osobistych. Oraz powrót do – wyklętej dziś przez PiS i jego zwolenników – „politycznej poprawności”. Ona bywa toksyczna – pamiętamy zmasowany, irracjonalny atak na aktorkę Joannę Szczepkowską za wypowiedź, że w niektórych teatrach jest „gejowskie lobby”. Ale obyczaj i sankcje społeczne są mniej drastycznym narzędziem kontroli niż prawo karne. I skuteczniej eliminują z debaty publicznej raniące i nienawistne sformułowania. A debata publiczna promieniuje na tę prywatną i półprywatną, np. w internecie. W zeszłorocznym raporcie Article 19 (brytyjskiej organizacji zajmującej się wolnością słowa) „Polska: reagowanie na mowę nienawiści” rekomenduje się, by „osoby publiczne, w tym politycy” wyrażali „natychmiastowy sprzeciw wobec nietolerancji i dyskryminacji, w tym wobec przypadków stosowania mowy nienawiści”. I tego właśnie w Polsce nie ma praktycznie od zawsze.

Życzenie śmierci

Polityczne plemiona bronią głównie „swoich”, wykorzystując to zresztą jako okazję do ataku na przeciwnika. Jedynym tematem, który powoduje czasem w miarę zgodną reakcję potępienia, są akty identyfikowane jako antysemickie. Z naciskiem na „identyfikowane”, bo prawa strona ma często problem z tą identyfikacją. Najmniej chętnie politycy reagują na akty nienawiści wobec osób LGBT. Praktycznie nigdy nie robią tego spontanicznie – dziennikarze muszą z nich wyciągać wypowiedzi.

Brak potępienia odczytywany jest jako przejaw tolerancji i przyzwolenia. Ale mamy też wypowiedzi władzy pochwalające lub usprawiedliwiające nienawiść. Choćby wypowiedź rzeczniczki PiS Beaty Mazurek po pobiciu przez narodowców działacza KOD w Radomiu: „To sytuacja, która nie powinna mieć miejsca, ale też ich rozumiem”. Albo szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego, który pytany o komentarz do nazistowskich haseł i symboliki, która pojawiła się na Marszu Niepodległości w 2017, oraz do kopania, lżenia i opluwania kobiet, które przeciwko temu protestowały, odpowiedział, że to był „piękny, biało-czerwony marsz”. Prokuratura, umarzając postępowanie prowadzone po skardze poszkodowanych kobiet, uznała zachowanie narodowców za „okazanie niezadowolenia”, które nie wyrządziło szkody.

Reakcja prokuratury wpływa na akceptację nienawiści. Umarza postępowania w sprawie propagowania nienawiści na tle rasowym i etnicznym. Np. przemarsz ONR przez Białystok w kwietniu 2016 r., gdzie skandowano: „A na drzewach zamiast liści będą wisieć syjoniści”. Umorzyła też postępowanie przeciwko sprawcom pobicia działacza KOD w Radomiu. Zarzut „udziału w bójce” prokuratura postawiła... pobitemu. Ludzie widzą, po czyjej stronie jest władza.

RPO Adam Bodnar przesłał prokuratorowi generalnemu Zbigniewowi Ziobrze w zeszłym tygodniu listę 30 przykładowych umorzonych spraw, które wymagają podjęcia na nowo. Jest też na niej sprawa „aktów zgonu” wystawionych przez Młodzież Wszechpolską 11 prezydentom miast, którzy zadeklarowali pomoc uchodźcom. Jako przyczynę śmierci wpisano „liberalizm, multikulturalizm i głupotę”. W normalnych okolicznościach można to uznać za skrajną, ale mieszczącą się w granicach dyskursu krytykę. Jednak wobec tragicznego zamachu na prezydenta Gdańska nabrała nie tylko symbolicznego charakteru. Podobnie jak groźby i życzenia śmierci wobec kilku prezydentów miast i Donalda Tuska, które pojawiły się po tym zamachu. Ich sprawcy zostali jednak sprawnie odnalezieni przez policję i mają zarzuty.

„Zapewniam, że nie będą to akcje tymczasowe i pokazowe. Policja będzie konsekwentna i bezwzględna” – napisał na Twitterze szef MSWiA Joachim Brudziński. Powołano też zespół 105 prokuratorów, który zajmie się przestępstwami z nienawiści. Czyli: PiS odtwarza to, co było dorobkiem prokuratury za czasów Andrzeja Seremeta, a co rozmontował Ziobro, dowodząc, że w Polsce nie ma problemu ksenofobii i przestępstw z nienawiści. Lepiej późno niż wcale.

RPO Adam Bodnar opublikował też listę 20 rekomendacji, jak walczyć z mową nienawiści, wypracowaną w oparciu o międzynarodowe standardy i ustalenia Okrągłego Stołu RPO ds. Walki z Mową Nienawiści. Wśród tych rekomendacji jest m.in.:

• objęcie osób LGBT, niepełnosprawnych i dyskryminowanych ze względu na wiek i płeć taką samą ochroną jak mniejszości narodowe i etniczne,

• wypracowanie kodeksu dobrych praktyk operatorów internetowych dla eliminacji mowy nienawiści z sieci,

• szeroka kampania edukacyjna o mowie nienawiści i sztuce dialogu i zaangażowanie się w nią władz lokalnych,

• wydanie przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji rekomendacji na temat mowy nienawiści, tak jak wydała je w kwestii ochrony dzieci i młodzieży,

• zewnętrzny audyt działalności Komisji Etyki Poselskiej dotyczący reakcji na mowę nienawiści,

• to samo w sprawie działalności prokuratury.

Całe know-how mają od lat organizacje pozarządowe. Ale „dobra zmiana” odebrała im finansowanie, wyprosiła ze szkół, zamknęła dostęp do prowadzenia szkoleń dla policjantów, prokuratorów i sędziów – żeby nie szerzyły „lewackiej ideologii”. Jednak bez udziału tych organizacji, bez włączenia się inicjatyw obywatelskich walka z hejtem będzie bardzo trudna.

Duża jest też rola środowiskowych nacisków: zamiast prawa karnego mogą działać statuty, regulaminy, kodeksy etyczne. Jeśli partie, stowarzyszenia, organizacje zaczną się konsekwentnie pozbywać swoich hejterów, wykreślać ich z list wyborczych, wykluczać z decyzyjnych gremiów, może się okazać, że to bardzo skuteczny sposób na pohamowanie nienawistników. Potrzeba tu jednak pewnej dżentelmeńskiej umowy, aby zrobili to wszyscy uczestnicy polskiego życia publicznego. Pytanie, czy jest ona możliwa.

Polityka 5.2019 (3196) z dnia 29.01.2019; Temat tygodnia; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Prawo a mowa"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną