Ten statek tonie – powiedział Andreï Makine, francuski pisarz rosyjskiego pochodzenia, autor wydanej właśnie powieści pod tytułem „Ponad granicami”. Sterujemy w stronę katastrofy ekologicznej na łajbie, gdzie wszyscy gryzą się ze wszystkimi. Populiści ze zwolennikami otwierania granic, nacjonaliści z kosmopolitami. Nie widzimy wyrastającej nam przed dziobem góry lodowej. Tak można by sparafrazować jego wypowiedź dla radia France Culture.
Niektórzy widzą i to od dawna. Grażyna pamięta, kiedy jako nastolatka trafiła na książkę ze znakomitej serii Plus Minus Nieskończoność wydawnictwa PIW. Nie pamięta tytułu ani autora, tylko parę zdań o tym, że marnotrawimy zasoby planety. Fabryki zanieczyszczają, puszczamy wodę z kranów bez opamiętania, smrodzimy samochodami. To ostatnie wydało jej się wzięte z księżyca, bo w owym czasie spaliny wyrzucało z siebie niewiele pędzących po polskich drogach pojazdów, z wyjątkiem sapiących jelczy, wiecznie podpartych na cegłach syren czy popierdujących „maluchów”. Ta książka napisana była dla kogoś z Zachodu. Za żelazną kurtyną nikogo ekologia nie interesowała – my chcieliśmy rzeczy.
Kurtyna się podniosła, na scenę wprosił się konsumpcjonizm. Książka Ala Gore’a „Ziemia na krawędzi” wydana w Polsce w 1992 r. przeszła bez echa. Rodzący się ruch ekologiczny w Polsce traktowany był podobnie jak teraz – banda oszołomów. Sylwię ciągle pytano, czy chciałaby żyć na drzewie bez prądu. W sumie nie byłoby źle. Po 1989 r. galerie handlowe przejęły funkcje świątyń, a my zachłystywaliśmy się rzeczami. Niedawno wprowadzone prawo o niehandlowych niedzielach pokazuje dopiero, jak wielka jest skala naszego uzależnienia od konsumpcji. Rzeczy rekompensują nasze wschodnie kompleksy, przykrywają braki, wynoszą tam, gdzie wydaje nam się, że tkwi człowiek „cywilizowany”.