Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Hasłowa modernizacja wojska

Pokazane przez MON niecałe dwie zadrukowane strony mające opisywać wydatki na nowoczesny sprzęt i uzbrojenie wymagają refleksji. Pokazane przez MON niecałe dwie zadrukowane strony mające opisywać wydatki na nowoczesny sprzęt i uzbrojenie wymagają refleksji. Ministerstwo Obrony Narodowej
MON zmieścił opis 10-letniego planu zakupów na jednej kartce. W Polskę ma iść przekaz dnia, do którego żadne szczegóły nie są potrzebne. A szkoda, bo plan jako taki ma sens.

Forma, w jakiej opinii publicznej przedstawiono założenia nowego planu modernizacji wojska, może świadczyć jedynie o głębokim lekceważeniu przez obecnie rządzących debaty publicznej i prawa do informacji – nie tyle mediów, ile obywateli i podatników. W sumie żadna nowość, można by machnąć ręką. Gdyby nie chodziło o 185 mld zł z naszych kieszeni i gdyby nie chodziło o zamówienia, za pomocą których każde państwo nie tylko wzmacnia własną obronność i przemysł, ale dokłada swoje zdolności do sojuszniczej puli, a nawet prowadzi politykę zagraniczną. Poważny kraj tego typu plany wspiera szczegółowym harmonogramem i wyliczeniami budżetowymi, nie ukrywając tego ani przed własnymi obywatelami, ani przed zagranicznymi partnerami. U nas muszą wystarczyć jedna luźno zadrukowana kartka i zdawkowe hasła.

Cóż, jaki kraj, taki obyczaj – choć przecież zdarzały się szczegółowe prezentacje i wyczerpujące konferencje na temat modernizacji. A więc nie chodzi o kraj, a o konkretnego ministra.

Szkoda, że tak to się odbyło, bo pokazane przez MON niecałe dwie zadrukowane strony mające opisywać wydatki na nowoczesny sprzęt i uzbrojenie wymagają refleksji. To, co na nich zapisano, to, czego brak, to, jak opisano cele zakupów i ich kolejność – ma znaczenie, jeśli przyjmiemy założenie, że podana publicznie informacja odzwierciedla rzeczywiste intencje i że będą one realizowane. Dotychczasowe doświadczenia pokazują bowiem, że nawet podpisany plan modernizacji nie musi skłaniać resortu do spełniania jego wytycznych.

Czytaj także: Co zostało ze strategii zmian w polskiej armii

W kolejce po F–35

Jeśli MON dotrzyma słowa, to Polska ma szansę stać się pierwszym w Europie Wschodniej użytkownikiem samolotów wielozadaniowych piątej generacji. Program Harpia, zgodnie z przewidywaniami, stał się priorytetem. Stało się tak po części wskutek zaniedbań, które doprowadziły flotę poradzieckich MiG-29 i Su-22 do takiego stanu, że piloci boją się na nich latać. W zeszłym roku okazało się bowiem, że prowadzone bez dostępu do oryginalnych części, metodą nieco chałupniczą, remonty i naprawy naraziły najbardziej wrażliwy element samolotu – fotel katapultowy. Jeden pilot przypłacił to życiem. W reakcji Mariusz Błaszczak jeszcze jesienią zeszłego roku polecił przyspieszenie programu Harpia – zakup nowych samolotów bojowych, a teraz przesądził, że chodzić ma o 32 maszyny piątej generacji, czyli dwie eskadry. W praktyce Polska ustawiła się w kolejce po amerykańskie F-35, jedyne maszyny piątej generacji dostępne w NATO. Jeśli MON spełni swoją zapowiedź, niebawem powinno się skończyć analizowanie wstępnych ofert pozostałych rywali – a Lockheed Martin i rząd USA otrzymają prośbę o złożenie konkretnej oferty z ceną i warunkami zakupu.

Kłopot w tym, że ten bardzo ambitny plan nie został poparty żadnym harmonogramem pozyskania czy wyliczeniami kosztów. Wcześniej MON przebąkiwał o zakupie nowych samolotów od 2024 r., co jest terminem w praktyce nierealnym. Aby samoloty dotarły do nas za pięć lat, już powinny być w produkcji. Nie mówiąc o kosztach – jeden F-35 w najtańszej wersji A kosztuje na eksport ponad 100 mln dol., a samoloty to dalece nie cała wartość transakcji. Wyłożyć trzeba by co najmniej ok. 15 mld zł. Nagrodą byłyby zdolności przenikania obrony powietrznej przeciwnika i wykonywania skrytych uderzeń na jego najcenniejsze cele, a także zbierania, przetwarzania i przekazywania dalej informacji z wielu sieci rozpoznania. MON od razu wskazuje, że byłby to polski wkład do informacyjnej siatki NATO – bo jest jasne, że samodzielne zbudowanie systemu zasilania informacyjnego F-35 przekracza nasze możliwości. Gdyby do współpracy z F-35 dostosować jednak nasze F-16, Polska miałaby prawdopodobnie najlepsze siły powietrzne w kontynentalnej Europie.

Czytaj też: Tak złej sytuacji w lotnictwie wojskowym nie było nigdy

Lecą Kruki

Wcale nie tańszy i nie mniej skomplikowany może się okazać plan zakupu śmigłowców bojowych. Ujawniony przez MON dokument nie precyzuje, o jakiej liczbie maszyn mowa (wcześniej za minimum uważano dwie eskadry – 24 do 32 helikopterów). Ich możliwości „manewru ogniem” bardzo chwalił szef sztabu generalnego gen. broni Rajmund Andrzejczak, który był współautorem planu modernizacji i towarzyszył Mariuszowi Błaszczakowi w jego zdawkowej prezentacji. Program Kruk miał być priorytetem już pięć lat temu, ale nie doczekał się realizacji. Za to do dyskusji powracał pomysł modernizacji starych Mi-24, które można by wyposażyć w nowe pociski przeciwczołgowe.

Czy postawienie na Kruka ostatecznie przekreśli modernizację starszych typów, na razie nie wiadomo. Brakło też zapowiedzi, w jakim trybie wojsko wybierze maszynę szturmową. MON coraz rzadziej organizuje otwarte i konkurencyjne przetargi, woli zakupy de facto z wolnej ręki. Może szybsze, ale na pewno mniej przejrzyste i nie zawsze gwarantujące uzyskanie konkurencyjnej ceny. O Kruka „biły się” do tej pory konstrukcje Boeinga, Bella, tureckiego TAI, Airbusa – a włoskie Leonardo z polskim Świdnikiem chciały budować nowy śmigłowiec od podstaw. Rozstrzygnięcie tego boju będzie niezwykle ciekawe i na wiele dekad zaważy na zdolnościach wojska i obciążeniach budżetu. Śmigłowce bojowe uznawane są nie tylko za drogie w zakupie, ale skomplikowane w utrzymaniu – koszty są porównywalne z wielozadaniowym myśliwcem.

Czytaj także: Śmigłowce przestały być priorytetem MON. Resort znowu coś odpuszcza

Narew przed Wisłą?

Jeśli dokument rozdany dziennikarzom przez MON czytać dosłownie, to drugiej fazy Wisły już nie ma. Byłaby to sensacja; istotnie ani słowem nie została wspomniana kontynuacja zakupu systemu obrony antyrakietowej średniego zasięgu opartego na patriotach i IBCS. Mowa jedynie o uzupełnieniu już zakupionych dwóch baterii (umowa z 28 marca 2018 r.) przez system krótkiego zasięgu Narew, w którym nastąpić ma „rozległe wykorzystanie polskiego przemysłu zbrojeniowego”.

Mariusz Błaszczak na Twitterze precyzował, że chodzi wręcz o zamówienie Narwi w polskiej zbrojeniówce, czyli o realizację znanego już planu wzmocnienia technologii rakietowych poprzez zakup z zagranicy licencji pocisku i dobudowanie wszystkich innych elementów w kraju. Narew ma być więc połączona z Wisłą – ale czy Wisła doczeka się kontynuacji? Zapewne nieintencjonalnie MON postawił wielki znak zapytania nad drugą fazą programu, w której Polska miała kupić radary dookólne i nowe pociski nisko kosztowe, a przede wszystkim sześć dodatkowych baterii systemu antyrakietowego. Zamówienie miało pójść do USA już w zeszłym roku, ale się opóźnia. Jeśli miałoby go nie być, byłby to największy i niekorzystny zwrot akcji w polskich zbrojeniach ostatnich lat.

Czytaj także: Wielka gra o Wisłę

Pomost do Orki

Innym niekorzystnym zwrotem akcji jest faktyczne odsunięcie zakupu nowych okrętów podwodnych. Zamiast tego nowy plan przewiduje do 2026 r. jedynie „rozwiązanie pomostowe”, czyli wypożyczenie okrętu od którejś z sojuszniczych flot. Sprawa skomplikowana na kilku poziomach – od kwestii prawnych, umowy międzyrządowej, sposobu wykorzystywania takiego okrętu, możliwości jego użycia w konflikcie, po kwestie wyposażenia zgodnego z polskimi wymogami.

Do tej pory Polska stawiała na klasyczne (nieatomowe) okręty podwodne z pociskami manewrującymi. Kłopot w tym, że takich konstrukcji nikt obecnie nie używa, przynajmniej w krajach, które mogłyby nam je użyczyć: w Niemczech, Norwegii czy Szwecji. Francja ma w ofercie eksportowej okręt z pociskami, ale sama nie ma go w swojej marynarce i nie może wypożyczyć. A zatem „rozwiązanie pomostowe” albo nie będzie zgodne z docelowym, albo docelowa konfiguracja już się zmieniła. Pytany o to Mariusz Błaszczak wolał uniknąć jasnej odpowiedzi. Nie wyjaśnił też, czy przewidziane w planie nowe okręty nawodne klasy Miecznik mają być mniejszymi korwetami czy większymi, lepiej uzbrojonymi fregatami, i czy – zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami – powstaną w polskich stoczniach.

Czytaj także: Okręty podwodne, niespełniona obietnica Macierewicza

„Nowości” w rozpoznaniu

MON chce zainwestować w samoloty i bezzałogowce wzmacniające kulejący u nas system rozpoznania na duże odległości. Program o wdzięcznej nazwie Płomykówka oznacza zakup samolotów kompleksowego rozpoznania (głównie radarowego), obszarów lądowych, morskich i przestrzeni powietrznej. W tej roli występują z reguły odpowiednio zaadaptowane samoloty pasażerskie różnej wielkości, wyposażone w zestawy anten i czujników, stacje analizy danych i wyspecjalizowaną łączność w sieciach krajowych i sojuszniczych. Są bardzo potrzebne dla rozpoznania, zwłaszcza we frontowym kraju, zwłaszcza w sytuacji podwyższonego ryzyka konfliktu, kiedy o ruchach i intencjach przeciwnika trzeba wiedzieć dużo i z wyprzedzeniem.

Nie miały niestety szczęścia w dotychczasowych planach i na plus resortowi trzeba zapisać ich przywrócenie na listę głównych zadań. Takie samoloty nie są tanie, ale wystarczy ich dosłownie kilka. Niestety, MON nie ujawnia, kiedy i ile ich kupi. Ważne, że samoloty mają mieć też wsparcie systemów bezzałogowych dużego zasięgu. MON wraca bowiem do programu Gryf – dronów, które mają mieć możliwość przenoszenia uzbrojenia, ale które przede wszystkim służą do skrytego, dalekiego rozpoznania. Przykładem takiej konstrukcji jest choćby amerykański Reaper czy brytyjski Watchkeeper. Znowu – nie wiadomo, w jakim trybie, kiedy i ile aparatów ma być kupionych.

Czytaj także: Drony i automaty zamiast żołnierzy

Intrygujący cyber

Najbardziej przyszłościowo w całym pakiecie wygląda ta technologia, której nie widać. MON zamierza przeznaczyć aż 3 mld zł na oprogramowanie i sprzęt dla tworzonych właśnie Wojsk Obrony Cyberprzestrzeni. Mają to być rozwiązania własne, tworzone przez programistów i kryptologów z PGZ, kontrolowanej przez MON spółki Exatel, przy wsparciu ekspertów Narodowego Centrum Kryptologii i trzyliterowych służb. Brzmi to wszystko niezwykle tajemniczo, ale i ambitnie, a gen. Andrzejczak wprost zapowiedział, że zależy mu na uzyskaniu ofensywnych, zaczepnych zdolności walki w cyberprzestrzeni.

Biorąc pod uwagę, że to PGZ zaliczyła niedawno kompromitującą wpadkę – jej firma Cenzin dała się podejść phishingowi i straciła kilka milionów – nie brzmi to jednak bardzo przekonująco i dlatego szkoda, że nie zostało bliżej naświetlone.

Czytaj także: PGZ ma już piątego szefa za rządów PiS

Kontynuacja ze znakiem zapytania

W opisie nowego planu modernizacji widnieją dobrze już znane programy artyleryjskie. Samobieżne armatohaubice Krab, moździerze Rak i wyrzutnie rakiet Homar – wszystko ma być kontynuowane. MON nie wskazuje jednak jasno, czy chodzi tylko o dokończenie zawartych już umów, czy o nowe zamówienia.

Do tej pory zamówiono 120 Krabów, 64 Raki i ledwie 20 wyrzutni HIMARS (w programie Homar) – a dostawy nadal trwają lub jeszcze się nie zaczęły. Tymczasem wyrzutni rakiet miało być docelowo 56 sztuk, a artylerzyści nie pogardziliby zapewne większą liczbą mobilnych dział. Komunikat MON mówi o „pozyskaniu kolejnych modułów dywizjonowych” Krabów i „kilku kompanijnych modułów ogniowych” Raków, ale nie precyzuje, ilu ani do kiedy. Ważne, że nowy PMT podtrzymuje zamiar wprowadzenia nowego wozu bojowego Borsuk, opracowanego przez polską zbrojeniówkę i mającego jej dać zamówienia wielomiliardowej wartości.

Na tle utrzymania Borsuka zwraca uwagę brak wzmianki o modernizacji czy zakupie nowych czołgów, o których miesiącami debatowano. Latem zeszłego roku wiceminister Sebastian Chwałek (obecnie w zarządzie PGZ) obiecywał związkowcom skierowanie do Łabęd ponad 300 wozów. Dosłownie w tym tygodniu media donosiły, że nic z tego – i że związkowcy są oburzeni. MON mógł wysłać jakiś sygnał, co dalej, ale tego nie zrobił, co jest sporym zaskoczeniem.

Czy wystarczy pieniędzy?

Według MON nowy program jest wart 185 mld zł, ale ta kwota uwzględnia już wydatki ostatnich dwóch lat (PMT ma dwuletnie opóźnienie wobec cyklu planistycznego). Realnie pozostało więc do wydania jakieś 160 mld do 2026 r. To i dużo, i mało. Same koszty realizacji programu Wisła i Narew są nieoficjalnie szacowane na 100 mld zł. To, czy Wisła ostoi się w dotychczasowym kształcie, przesądzi więc o całej reszcie.

Nie ma też mowy, by zasygnalizowane w planach śmigłowce bojowe i samoloty piątej generacji kupić do 2026 r. w pełnej planowanej liczbie – nie ma na to ani pieniędzy, ani nie wystarczy czasu.

Przedstawiony przez MON plan należy więc postrzegać wyłącznie tak – jako plan, który może się jeszcze zmienić i zapewne się zmieni, nie tylko w wypadku zmiany władzy politycznej. Z planami modernizacji już tak jest, że rzadko kiedy kończy je ta sama ekipa, która zaczyna. Na krótką metę zresztą nie chodzi wcale o to, by ten plan realizować. Na razie, przez kilka najbliższych miesięcy, chodzi głównie o to, by o nim mówić. Dlatego zapewne tyle razy wspominano o samolotach piątej generacji – haśle niezwykle chwytliwym i zrozumiałym nawet dla laików. Nałożenie w telewizji obrazków F-35 na wypowiedzi ministra Błaszczaka stworzy wrażenie, że Polska pod rządami PiS jest liderem modernizacji wojska. I właśnie o takie wrażenie teraz chodzi. To, czy jakimś cudem uda się to wszystko zrealizować, ocenią wyborcy dopiero za dwie kadencje, o ile w ogóle będą cokolwiek pamiętać.

Czytaj także: Zbrojeniówka na kroplówce

Reklama
Reklama