Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Fort Poznań. Uboższa wersja Fort Trump

Wyposażenie sztabu to przede wszystkim łączność – od satelitarnej po taktyczną radiową. Wszystko musi się przemieszczać z manewrującymi wojskami, dlatego Amerykanie mają do dyspozycji ok. 50 pojazdów różnych typów. Wyposażenie sztabu to przede wszystkim łączność – od satelitarnej po taktyczną radiową. Wszystko musi się przemieszczać z manewrującymi wojskami, dlatego Amerykanie mają do dyspozycji ok. 50 pojazdów różnych typów. Marek Świerczyński / Polityka
Z centrum Poznania Amerykanie koordynują działania w ośmiu krajach. Ale ponadstuletnie koszary, gdzie są rozmieszczeni, z trudem mogą konkurować o miano wymarzonego Fort Trump.
Żołnierze mają do dyspozycji halę sportową i niewielki basen, a przede wszystkim wielką salę przekształconą w świetnie wyposażoną siłownię.Marek Świerczyński/Polityka Żołnierze mają do dyspozycji halę sportową i niewielki basen, a przede wszystkim wielką salę przekształconą w świetnie wyposażoną siłownię.

Prawie centrum Poznania, dzielnica Jeżyce. W pobliżu secesyjne kamienice i domy z przełomu wieków. Wyłożony kostką brukową odcinek ul. Marcelińskiej prowadzi do południowej bramy wojskowego kompleksu, w którym ulokował się najmniejszy i najrzadziej opisywany komponent wojsk USA stacjonujący w Polsce.

Amerykańscy żołnierze w Polsce

Z zewnątrz nic nie zdradza obecności Amerykanów. Żadnych tablic po angielsku, brak szczególnych oznaczeń czy ostrzeżeń. Zakazu fotografowania też nie ma. Wjazdu strzeże plastikowy szlaban i stróżówka obsadzona oczywiście nie przez wojsko, a jedną z prywatnych uzbrojonych formacji ochroniarskich. Na wieść, że umówiony jestem „z Amerykanami”, chwila zawahania, kilka pytań i już po kilku minutach przychodzi młody żołnierz w mundurze US Army z identyfikatorem i zafoliowaną kartką, którą każe mi włożyć za szybę auta. Szlaban idzie w górę i po kilku tygodniach wymiany korespondencji mailowej jestem – jak się później dowiem – pierwszym dziennikarzem, który przyjeżdża, by zobaczyć, jak funkcjonuje amerykańskie dowództwo w Poznaniu. Nie pierwsze to w tym miejscu zdziwienie.

Mission Command Element, czyli dowództwo szczebla dywizyjnego koordynujące działania jednostek US Army w operacji Atlantic Resolve, to najwyższej rangi komponent wojsk USA stacjonujący w Polsce. W pełnym bojowym rozwinięciu sztab liczyłby ponad pół tysiąca żołnierzy i mógłby dowodzić siedmioma brygadami, czyli całą dywizją wojsk lądowych. Misja w Polsce tego nie wymaga, wystarczy więc ok. 150 osób. Na czele stoi nie dwugwiazdkowy generał dywizji, a pułkownik – Patrick Michaelis. W podporządkowaniu ma dwie rotacyjne brygady (pancerna rozmieszczona w Żaganiu i pobliskich garnizonach oraz lotnictwa wojsk lądowych stacjonująca w Powidzu) i logistyczny zespół zadaniowy, rozsiany we wszystkich lokalizacjach. W sumie sześć tysięcy żołnierzy formalnie bazujących w Polsce, ale operujących na całej wschodniej flance NATO, od Estonii po Bułgarię, wykorzystujących też lepiej znane Amerykanom poligony w Niemczech.

Czytaj też: Wierni patrioci Trumpa

Wojska USA u granic Rosji

Operacja Atlantic Resolve to nie misja bojowa, a cykl przedsięwzięć szkoleniowych mających na celu upewnienie sojuszników we wschodniej Europie zagrożonych przez agresywne działania Rosji. Chodzi o to, by wojska USA były obecne u granic Rosji, demonstrowały i poprawiały interoperacyjność z miejscowymi wojskami, ćwiczyły w realiach potencjalnego środkowoeuropejskiego teatru działań, a w razie czego – mogły natychmiast wejść do akcji.

Uruchomiona od roku budżetowego 2015 operacja początkowo angażowała głównie jednostki US Army na stałe bazujące w Europie. To siły bardzo ograniczone, ledwie dwie lekkie brygady: 173. spadochronowa z Vicenzy i 2. Pułk Kawalerii (zmotoryzowanej piechoty) z Vilseck. Ale w styczniu 2017 r. nastąpił moment historyczny – po raz pierwszy od ich wycofania kilka lat wcześniej do Europy wróciły amerykańskie czołgi. Operacja Atlantic Resolve została wzmocniona o ciężki komponent manewrowy – brygadę pancerną i towarzyszącą jej brygadę lotnictwa śmigłowcowego. Normalnie jednostki te wchodzą w skład jednej z sześciu ciężkich dywizji wojsk lądowych, ale politycy zdecydowali, że na potrzeby misji w Europie cała dywizja nie jest na razie potrzebna. Wraz z niezbędnymi jednostkami logistycznymi i wsparcia dwie brygady tworzą więc półdywizję. Wysłany do Niemiec komponent dowodzenia z 4. Dywizji Piechoty z Fort Carson w stanie Kolorado już kilka miesięcy po rozpoczęciu misji przeniesiony został do Poznania. W ten sposób z Polski dowodzona jest działalność US Army (wojsk lądowych USA) w operacji ubezpieczającej sojuszników na całej wschodniej flance NATO.

Czytaj także: Hasłowa modernizacja wojska

Tego nie da się odzobaczyć

Myślę sobie: prestiżowa sprawa. Poznań to moje rodzinne miasto i resztki lokalnego patriotyzmu się we mnie obudziły – trzeba tam być! Ale już po pierwszych sekundach po przekroczeniu szlabanu zorientowałem się, że moje wyobrażenia o tym, jak wygląda baza komponentu dowodzenia, były zupełnie inne niż rzeczywistość. Nie chodzi o to, że spodziewałem się szpaleru czołgów – bo przecież nie o nie chodzi w dowództwie. Myślałem natomiast, że polskie władze – podkreślające na każdym kroku znaczenie współpracy obronnej z Amerykanami i zabiegające o ściągnięcie do Polski nowych oddziałów – lepiej przygotują miejsce dla bądź co bądź oddziału najważniejszego z obecnie goszczonych. Żeby było jasne – nikt się na nic nie skarżył. Ale tego, co zobaczyłem, odzobaczyć się nie da.

Widok za szlabanem jest taki, jak gdyby naszą codzienną, a w przypadku Poznania też wielkomiejską rzeczywistość cofnąć o co najmniej 30 lat. Popękany asfalt, w miejscu trawników gdzieniegdzie błoto po kostki, z budynków złazi farba i tynk. Jeden – owszem – jest w remoncie i to daje nadzieję, że od tej pory będzie już tylko lepiej. Ale najwyraźniej gospodarze poznańskiego kompleksu nie byli najlepiej przygotowani na przyjęcie gości. Strach nawet pytać, kiedy poprzednio były tu jakieś inwestycje. Zewnętrzny ogląd i stan wyposażenia podpowiada, że musiało to mieć miejsce w czasach... Układu Warszawskiego.

Czytający ten artykuł żołnierze od razu zareagują wzruszeniem ramion – ot, cywil, nie zna życia w wojsku. Bo rzeczywiście stan poznańskich obiektów niewiele odbiega od „garnizonowej średniej”. Dziesięciolecia zaniedbań widoczne są nie tylko w sprzęcie, na który tak chętnie zwracamy uwagę w mediach. Wojskowe obiekty to nieraz obraz nędzy i rozpaczy, a ich wyposażenie nie tylko nie daje minimalnego komfortu, ale często wręcz uprzykrza służbę. Biorąc pod uwagę różnice w sposobie życia od realiów późnego PRL do czasów dzisiejszych, cała ta infrastruktura nadawałaby się w zasadzie do wymiany, na co oczywiście nie ma najmniejszych szans. Wojsko to znosi, bo służba nie drużba. Z tym że polscy żołnierze mają swoje domy, do których po godzinach wracają. Amerykanie na misji nie mają dokąd wrócić.

Czytaj także: Do Polski przyleciał najważniejszy wojskowy USA. Nikt z rządu się nie pofatygował

Dlatego w miarę jak pokazywali mi swoje miejsce służby, ogarniało mnie coraz większe przygnębienie. Stare biurka, ledwo trzymające pion krzesła, na ścianach zacieki i prawdopodobnie grzyb (nie sprawdzałem dokładnie), na podłogach brudne linoleum. Nie wszystkie pomieszczenia mogłem zobaczyć – może to nawet lepiej, bo miejsca, gdzie nie wpuszcza się ludzi z zewnątrz, mogły wyglądać jeszcze gorzej. Zajmowany przez Amerykanów budynek nie ma nawet portierni – dyżurny żołnierz zajmuje prowizoryczne biurko ustawione na półpiętrze.

Gdyby spoglądający na to wszystko ze ściany prezydent, sekretarz obrony, szef sztabu US Army i inni oficjele w mundurach i garniturach mogli – zgrzytaliby zębami. Ale u amerykańskich żołnierzy zęby pojawiają się w szerokim uśmiechu: „Poznań? Wszyscy nam go zazdroszczą!”. Goszczący na regularnych odprawach w dowództwie oficerowie z oddziałów w Żaganiu, Toruniu, Powidzu czy Orzyszu są zachwyceni. Rzecz jasna w pierwszej kolejności miastem, koszarami może nieco mniej. Poznań wygrywa nawet w porównaniu z poprzednią bazą komponentu dowodzenia, niemieckim Baumholder. Prowincjonalne miasteczko nie umywa się nawet do sporej europejskiej metropolii, jaką stała się stolica Wielkopolski. – Zastanawialiśmy się, jakie tu będzie jedzenie, myśleliśmy – bardziej włoskie czy bardziej niemieckie? A tu jest każde! – z entuzjazmem opowiada kapitan Anthony Bongie, którego zadaniem jest dbanie o to, by w „jego bazie nikomu niczego nie zabrakło i każdy czuł się świetnie”. Bongiemu uśmiech nie schodzi z twarzy i zapewne na wejściu rozwiązuje nim każdy problem. Dostawcy pizzy i przysmaków kuchni z całego świata są codziennymi gośćmi przy szlabanie wjazdowym. Poznański Stary Rynek z jego słynnymi knajpkami i życiem nocnym – dostępny w 20 minut tramwajem. Żyć, nie umierać.

Czytaj też: Hybrydowy Fort Trump

Niewielu tu oficerów

Ale służba przede wszystkim. Takie jest zresztą motto 1. Dywizji Piechoty, która objęła dyżur w Poznaniu i zostanie tu do 2020 r. Przywiozła ze sobą cały sprzęt – na tym polega też wartość rotacji co dziewięć miesięcy. Wyposażenie sztabu to przede wszystkim łączność – od satelitarnej po taktyczną radiową. Wszystko musi się przemieszczać z manewrującymi wojskami, dlatego Amerykanie mają do dyspozycji ok. 50 pojazdów różnych typów. Te najważniejsze to mobilne kontenerowe stanowiska dowodzenia na lekkich terenowych ciężarówkach. Kontenery mają wysuwane boki, przez co mieszczą 8–10 osób i sprzęt do prezentacji danych. Wszystkie są podobnie wyposażone, ale mogą pełnić różne funkcje. Wnętrze to jednak żaden high-tech. Na środku dwa stoły z przyłączami telefonicznymi do obsługi różnych szczebli wymiany informacji. Po lewej trzy duże ekrany, po prawej tablice z pisakami i miejsce do wieszania map. – Jak wysiądzie cyfra, musimy umieć wszystko robić tradycyjnie, z mapą i kompasem – tłumaczy mjr Dean Marshall, najstarszy stopniem oficer, jakiego spotykam.

W ogóle niewielu tu oficerów, zauważam, jak na sztab szczebla dywizji, pytam więc: dlaczego? – US Army jest organizacją zbudowaną na podoficerach, to my wykonujemy lwią część roboty, odpowiadamy za zadania powierzane nam przez oficerów – wyjaśnia sierżant pierwszej klasy (odpowiednik zlikwidowanego u nas stopnia starszego sierżanta sztabowego) Jean-Noel Howell. Mimo młodego wyglądu Howell ma kilkanaście lat doświadczenia bojowego, za sobą Irak i Afganistan, a w domu dziesiątki nagród i wyróżnień – jest mistrzem strzelania wyborowego.

Tyle było dymu

Kilka razy w czasie rotacji odbywają się ćwiczenia w terenie, tu pomocny jest zlokalizowany na północ od miasta czołgowy poligon Biedrusko. Ćwiczenia są skoordynowane z tym, co robi na poligonie poznańskie Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych, pozostałość po nieistniejącej już pancerniackiej szkole oficerskiej. – Super było, jak jeździły koło nas polskie czołgi i transportery opancerzone, tyle było dymu – załoga kontenera dowodzenia wspomina niedawną wyprawę na biedruski poligon.

Ale na co dzień amerykański komponent dowodzenia nie tyle sam ćwiczy, ile koordynuje i wspiera ćwiczenia swoich podległych pododdziałów. Sama praca jest w zasadzie... biurowa, głównie przy komputerach i środkach łączności, poza tym telekonferencje, narady i wypady do innych miejsc, gdzie stacjonują Amerykanie. Roboty w terenie jest masa, bo nową rotację właśnie objęły „Diabły”, czyli pierwszy pancerny brygadowy zespół bojowy z ich rodzimej pierwszej dywizji. Ich Abramsy pierwsze strzały na żagańskim poligonie oddały niemal od razu po zjechaniu z kolejowych platform, na których przyjechały z portu w Antwerpii. – To bardzo ważne dla nas, by pokazać nasz profesjonalizm amerykańskim podatnikom, którzy tego od nas wymagają – od majora Marshalla słyszę godny podziwu szacunek dla publicznego grosza, który przecież w setkach miliardów dolarów płynie co roku do Pentagonu.

Byle sprzęt nie zawiódł

Profesjonalni ludzie wymagają sprawnego sprzętu. Stojące na parkingu pojazdy są raz na tydzień drobiazgowo sprawdzane. Jak najwięcej napraw robi się bezpośrednio przy nich, ale na większe przeglądy jest też hala magazynowa. Za podręczny zasób części i narzędzi służą ustawione wokół parkingu kontenery. Niebawem cały ten teren zostanie dodatkowo ogrodzony. Na innym placu, tam, gdzie mobilne stanowiska dowodzenia i anteny satelitarne na przyczepach, cicho warczą generatory zasilania. – To też element ćwiczeń – mówi mi starszy sierżant Kevin Morgan. – Chodzi o to, by ten sprzęt nie zawiódł, gdy będzie naprawdę potrzebny. To jak z samochodem: gdy stoi nieużywany, nigdy nie wiesz, czy odpali. Morgan mówi to z doświadczenia, a jako 52-latek ma je ogromne. A więc Amerykanie produkują sobie sami prąd, choć mogliby korzystać z polskiej sieci.

Po służbie, poza wspomnianymi atrakcjami kulinarnymi, żołnierze mają do dyspozycji halę sportową (trwał na niej akurat doroczny turniej futsalu) i niewielki basen, a przede wszystkim wielką salę przekształconą w świetnie wyposażoną siłownię. – Jak przyjechaliśmy, były tu same materace, ale wspólnymi siłami udało się ściągnąć cały ten sprzęt – mówią entuzjaści ćwiczeń w rytmie disco-polo, bo taka muzyka najczęściej płynie z umieszczonego w rogu sali zestawu audio. Podkład dźwiękowy zapewniają oczywiście polscy koledzy. Dla tych, którzy wolą inne dźwięki, też coś się znajdzie. W jednym z budynków próby odbywa poznańska orkiestra wojskowa – nie byle jaka, bo to Orkiestra Reprezentacyjna Sił Powietrznych, znana nie tylko w regionie i nie tylko z imprez lotniczych. Sierżant Morgan od muzyki woli amerykański futbol. Tradycją jest, że przed finałem Super Bowl żołnierze na misjach wysyłają krótkie filmiki zagrzewające do walki swoje drużyny. Morgan z Poznania wspierał zwycięskich Patriotów z Nowej Anglii.

Tymczasowe rozwiązanie na tymczasowy problem

Kilka razy staram się naprowadzić rozmowę na kwestię zwiększenia amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce, budowy owego Fortu Trumpa – jak go kiedyś nazwał polski prezydent. Tu żołnierze nie tyle milkną, ile wygłaszają formułkę: – Wykonujemy powierzone nam zadania. Jeśli nasi przywódcy każą nam jutro jechać gdzie indziej – pojedziemy. Jeśli każą zostać – zostaniemy. Ale słyszę też, że to, co w tej chwili znajduje się w Poznaniu, to „tymczasowe rozwiązanie na tymczasowy problem”. Zmiana charakteru dowództwa z tymczasowego na stały była postulowana w eksperckich raportach omawiających możliwe formuły trwalszego zakorzenienia wojsk USA w Polsce. Niedawno w „Rzeczpospolitej” sugerowano wręcz, że to już postanowione, że sam sztab zostanie rozbudowany i że na jego czele stanie dwu-, trzygwiazdkowy generał. Czterogwiazdkowy był niedawno w odwiedziny.

Poznań znalazł się na tradycyjnej świątecznej trasie spotkań z żołnierzami szefa kolegium połączonych szefów sztabów – gen. Joe Dunforda, któremu towarzyszy grupa muzyków, komików i aktorów odpowiedzialna za show. Jeśli sztab w Poznaniu rzeczywiście ma urosnąć, inwestycje w budynki i zagospodarowanie terenu kompleksu koszarowego staną się bardzo pilną potrzebą. Mniejszej skali remont i malowanie są już zaplanowane – wszystko trwa dłużej, bo ponadstuletnie budynki mają status zabytków. Generalnie widać jednak, że nawet w tak dużym mieście jak Poznań obiektów wojskowych, w których można by gościć sojuszników, po prostu brakuje. Modernizacja armii musi przybrać też postać remontów lub budowy nowoczesnej bazy koszarowo-sztabowej. Zwłaszcza jeśli ktoś myśli o prawdziwym Fort Trump.

Czytaj także: Jak mógłby wyglądać Fort Trump w Polsce

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama