Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Jak Koalicja Europejska powinna walczyć z PiS?

Przewodniczący Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna Przewodniczący Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna Adam Stępień / Agencja Gazeta
Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą? Na to pytanie powinni sobie odpowiedzieć liderzy Koalicji Europejskiej. W przeciwnym razie kampania KE do samego końca ugrzęźnie w powtarzalności frazesu i gestu.

Tak już u nas jest, że każda kolejna kampania wyborcza pod względem intensywności przebija poprzednią. Reguły rywalizacji o Parlament Europejski już teraz są zatem niezwykle wyśrubowane. Praktycznie co weekend każda z głównych partii gdzieś w Polsce organizuje swoją konwencję, przy raczej umownym podziale na krajowy bądź regionalny charakter (bo i tak zawsze angażowani są liderzy). W tym natłoku zdarzeń trzeba oczywiście zadbać o unikalność przekazu. Czyli przygotować na każdą prezentację coś ekstra, nieoczekiwaną obietnicę, a choćby retoryczny smaczek, wyjątkowego gościa, nowy temat. Tak aby w tygodniu było potem do czego się odnosić i komentować.

Czytaj też: Koalicji Europejskiej trudno będzie przebić obietnice PiS

Jedność opozycji to za mało

W tej grze wciąż najsprawniej ustawia swoje klocki PiS. W ostatnią sobotę ta prawidłowość raz jeszcze się potwierdziła. Jedną widmową obietnicą dotowania wiejskich hodowców, której żadną miarą nie można nawet potraktować jako zobowiązania wyborczego, Kaczyńskiemu udało się narobić więcej rabanu niż liderom oficjalnie tego samego dnia startującej Koalicji Europejskiej. I tak już pewnie będzie do samego końca kampanii, gdyż PiS ma atuty, które są poza zasięgiem ugrupowań opozycyjnych. Swobodnie dysponuje publicznymi zasobami, może liczyć na zwartą propagandową osłonę, jest formacją zdyscyplinowaną i zdolną niemal w pełni kontrolować przekaz.

Na tym tle konwencja Koalicji Europejskiej wyglądała nieco anachronicznie. Platforma niegdyś uchodziła za prekursora nowoczesnych wyborczych technik, ale to było w dosyć odległych czasach, gdy precyzyjnie zaaranżowany spektakl z błyskającymi laserami i dynamiczną muzyką ciągle stanowił nowość. Dziś trudno kogokolwiek uwieść samą oprawą, kluczowy jest przekaz. A pod tym względem pierwsza poważna prezentacja KE w tegorocznym starciu była idealnie przewidywalna, ergo za bardzo nie ma teraz o czym podyskutować.

W wystąpieniu Grzegorza Schetyny słowem kluczem była „jedność”. Podobnie zresztą jak w obszernym wywiadzie z szefem PO w poniedziałkowym „Newsweeku”. Zjednoczenie opozycji jest tu prezentowane jako wielki sukces sam w sobie. Co z perspektywy polityka, który osobiście dopiął sojusz, jest oczywiście zrozumiałe. Choć dla większości wyborców to mimo wszystko czynność techniczna, której celem jest zmaksymalizowanie szans na zwycięstwo, nie zaś celebrowanie wspólnych wartości i entuzjazmowanie się tym, że Schetyna z Kosiniakiem-Kamyszem i Czarzastym zdołali znaleźć wspólny język.

Lider Koalicji chętnie porównuje tegoroczne wybory z tymi z czerwca 1989 r. Jeśli chodzi o równie doniosłą rangę – pełna zgoda. Ale już analogia KE do ówczesnej „drużyny Wałęsy” (notabene wcale nie tak „szerokiej”, jak twierdzi teraz Schetyna) niezbyt jest precyzyjna. Na razie znacznie bliżej Koalicji Europejskiej do Akcji Wyborczej Solidarność sprzed ponad 20 lat. Czyli doraźnie poskładanego konglomeratu niezbyt do siebie pasujących ugrupowań, których jedność jest kontekstowa, wymuszona przez wspólnego wroga. Mobilizacja AWS była odpowiedzią na rządy SLD, toteż jedynym jej spoiwem był antykomunizm. Podobnie jest dziś z Koalicją Europejską, tyle że miejsce postkomuny zajął PiS. Nie ma więc sensu udawać, że w tej jedności zawiera się jakakolwiek ideowa metafizyka. Koalicja jest po prostu politycznym narzędziem.

W pierwszej chwili powinowactwo z AWS pewnie nie kojarzy się pozytywnie, choć akurat tamta koalicja zdołała wygrać wybory, i to w naprawdę niezłym stylu. Później zresztą obrała niezmiernie ambitny program reform, dla których – z racji wewnętrznej niespójności i fatalnego przywództwa – nie potrafiła zbudować politycznego wsparcia. Dostarcza więc zarówno wzorców godnych naśladowania, jak i przestróg na czas po ewentualnym zdobyciu władzy. Na analizowanie ich przyjdzie jednak czas.

Czytaj też: Na eurowybory koalicja wokół Platformy

Łączy ich anty-PiS?

W toczącej się kampanii Koalicja Europejska zawsze będzie w tyle za PiS. Po prostu nie ma wymienionych atutów rywala. Znajduje się w opozycji, jest ideowo zróżnicowana, nie dysponuje silnym ośrodkiem przywódczym, nawet na własnym medialnym zapleczu przyjmowana jest z nieukrywanym niedosytem. Tych słabości nie da się obejść. Mimo wszystko można jednak pokusić się w dalszej części kampanii o ściślejsze programowanie wspólnego przekazu. Paradoksalnie – aby lepiej podkreślić różnorodność Koalicji.

Bo w sobotę wszystko się zacierało. Kolejność wystąpień poszczególnych liderów wynikała z hierarchii ważności partii. Tak się przy tym niefortunnie złożyło, że najpierw wystąpiło trzech ważnych facetów, a potem – niejako na doczepkę – już nie tak ważne kobiety. Może lepszy byłby więc suwak? Zwłaszcza że ta gradacja potencjału wyzwoliła łańcuch licytacji. Skoro bowiem każdy kolejno przemawiający lider był politycznie słabszy od poprzednika, tym mocniej próbował się wybić ostrością wypowiedzi.

Całość stała się zatem monotonną antypisowską diatrybą. Występujący po Schetynie, zazwyczaj wyważony Kosiniak-Kamysz tym razem postawił na decybele. Potem wyszedł Czarzasty i przebił tamtych grubością szpil wbijanych w Kaczyńskiego. Kolejna Lubnauer też się bardzo starała pokazać swą wojowniczość, ale następna dawka mniej więcej tego samego wyraźnie już zaczynała nużyć. Na koniec szczęśliwie przełamała trend znacznie spokojniejsza, uśmiechnięta i bardziej merytoryczna Małgorzata Tracz z Zielonych. Co też powinno być wskazówką na dalszą część kampanii.

Każdy ma swoją opowieść

Dziś bowiem problemem jest to, że nawet autoportret Koalicji Europejskiej niespecjalnie odbiega od karykatury na jej temat, serwowanej każdego dnia w „Wiadomościach” TVP. Czyli że zjednoczona opozycja jest w stanie posługiwać się wyłącznie sloganami, nie dysponuje choćby wstępnym szkicem programowym, w większości tematów liderzy KE pewnie zaraz by się pokłócili, a wspólny im jest tylko pęd do władzy. Jak można zaradzić tak mało apetycznej opowieści? Ano przekuć słabość w siłę; zamiast maskować brak spójności, uwypuklić odpowiedzialną za ten deficyt wielobarwność koalicji. Trochę w duchu słynnej filozoficznej fraszki „Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą”, w której Leszek Kołakowski przewrotnie pokazał umowność wielkich nurtów ideowych jako różnych wehikułów dla wspólnych w gruncie rzeczy wartości.

Inaczej mówiąc, w potencjalnej opowieści każdego z partnerów KE znajduje się coś atrakcyjnego dla pozostałych. Pokazali to w sobotę Zieloni, wskazujący przede wszystkim na cywilizacyjną rangę tematów ekologicznych, które od lat obsługują. Analogicznie PSL mogłoby wyspecjalizować się w opowieści o problemach prowincji. SLD skupić się na walce z różnego typu wykluczeniami. Nowoczesna – na kwestiach modernizacyjnych. Całość spajałaby zaś Platforma, jako ugrupowanie najsilniejsze, najmocniej umocowane w przestrzeni europejskiej, no i fundament „anty-PiS”, czego podważanie przez pozostałych liderów jest absurdalne i donikąd nie prowadzi. Oczywiście warto się pilnować i w miarę możliwości unikać wątków wzajemnie antagonizujących, wzorem Kołakowskiego preferować te akceptowalne.

Nie ma się co łudzić, że opozycja zdoła jakoś nadzwyczajnie błysnąć w tej kampanii. Na szczęście charakter nadchodzących wyborów jest szczególny i tym razem nie zanosi się na znaczne przepływy elektoratów. Trzeba więc przede wszystkim zmobilizować już przekonanych wyborców. Tymczasem powtarzalność gestów i słów niestety bardziej sprzyja usypianiu. Warto więc wysyłać rozmaite impulsy. I skoro nie jest możliwe ustalenie jednej klarownej alternatywy wobec „dobrej zmiany”, lepiej już – zamiast chować głowę w piasek – pokazać kilka alternatyw potencjalnych. W końcu przecież trzeba będzie nauczyć się publicznie o nich mówić. A to w nieodległej przyszłości może pomóc w negocjowaniu umowy koalicyjnej na wybory krajowe.

Czytaj też: Koalicja Europejska liczy na gwiazdy

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną