Miałem szczęście uczestniczyć w pierwszym zjeździe NSZZ „Solidarność”, na którym delegaci, w tym ja, mogli zetknąć się z nim osobiście, przysłuchać się kuluarowym dyskusjom z jego udziałem, oglądać go i słuchać, gdy przemawiał z trybuny, imponując klarownością wystąpień i zaangażowaniem w sprawę krzepnącego ruchu. Tak samo jak bezpośrednim stylem bycia, urokiem osobistym, piękną polszczyzną, patriotyzmem nie na pokaz.
Był legendą opozycji demokratycznej. Takim jak ja imponował nie tylko tym, że miał odwagę krytykować system „realnego socjalizmu” za Gomułki, Gierka i Jaruzelskiego i zapłacić za to wieloletnim więzieniem, ale też tym, że pisał arcyciekawe książki o historii średniowiecznej.
Jeden z niewielu już autorytetów
Kontestował system peerelowski z pozycji lewicowych i z tych samych pozycji krytykował transformację ustrojową tam, gdzie w jego ocenie popełniała błędy lub zawiodła tych, którzy spodziewali się, że Polska po 1989 r. wypracuje model państwa i gospodarki wyraźnie nawiązujący do programu „Solidarności”, który współtworzył.
Jego filarami miały być jak najszerzej pojęta i praktykowana samorządność oraz solidarność społeczna. W niepodległej Polsce działał w tym duchu jako polityk Unii Pracy. Poparł kandydaturę Włodzimierza Cimoszewicza na prezydenta Polski w 2005 r. Z ocenami prof. Modzelewskiego nieraz się nie zgadzałem, ale szanowałem je i uważałem, że jest jednym z niewielu już autorytetów, których potrzebuje pluralistyczna i demokratyczna polityka polska.
Polska i lewica tracą człowieka wielkiej odwagi i uczciwości, zdolnego do zdrowego kompromisu, ale nieugiętego w sprzeciwie wobec zła i nikczemności w polityce.
Czytaj także: Karol Modzelewski o niesprawiedliwości dziejów i radości z niszczenia innych