Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Polityczny weekend, na szczęście, mamy za sobą

Jarosław Kaczyński na konwencji w Bydgoszczy Jarosław Kaczyński na konwencji w Bydgoszczy Grażyna Marks / Agencja Gazeta
Jak to dobrze, że do wyborów został nam już tylko ostatni kampanijny weekend. Głowa od tych emocji zaczyna już trochę więdnąć.

Wszystkie partie znów epatowały nas swoimi „konwencjami”. PiS i Koalicja Europejska nawet dubeltowo, bo i w sobotę, i w niedzielę. Określano te wydarzenia mianem „konwencji regionalnych”, choć nie bardzo wiadomo, po co, skoro jak zawsze przemawiali Kaczyński z Morawieckim oraz Schetyna z Kosiniakiem-Kamyszem.

Konwencje wyborcze bez zaskoczeń

Dalej także nie było zaskoczeń. Rządzący obiecali bronić zagrożonych polskich wartości, złotówki i czegoś tam jeszcze w ramach najnowszej „szóstki”. Ale takiej bez plusa, gdzie nie daje się kasy, więc reszta obietnic miała prawo szybko wypaść z pamięci. Z kolei opozycja rzuciła na stół ekstra 100 mld zł, które zaraz nam wywalczy z unijnych funduszy. No i słusznie, niech walczy. Choć mimo wszystko trudno sobie wyobrazić, aby ktokolwiek po tej zapowiedzi zdołał usłyszeć kojący szelest gotówki. Równie dobrze mogli rozdać narodowi wszystkie bitcoiny tego świata. I to w bilonie.

„Konwencję” urządziła też sobie Wiosna. Biedroniowi tym razem jakoś udało się przedrzeć przez zasieki uwagi publicznej zgrabnym bon motem, że jeśli chodzi o prawa kobiet, to najlepiej miewa się w Polsce Matka Boska.

I to byłoby, proszę Państwa, na tyle. Bo dalej chce się już ziewać. Według słownika PWN konwencja może i jest „przedwyborczym walnym zjazdem członków partii politycznej”, ale przede wszystkim są to „ogólnie przyjęte w jakimś środowisku normy postępowania, myślenia itp.”. To ostatnie znaczenie lepiej chyba odzwierciedla skonwencjonalizowane do bólu partyjne imprezy, którymi coraz trudniej w miarę upływu czasu przyciągać uwagę. Jak to dobrze, że do wyborów został nam już tylko ostatni kampanijny weekend. Głowa od tych emocji zaczyna już trochę więdnąć.

Czytaj także: Jak czytać sondaże

Film Tomasza Sekielskiego narzuca temat

Bo w sumie to jakoś mało istotne, co politycy próbowali nam w swoich wyeksploatowanych formatach ostatnio przekazać, jak się bronili, czym atakowali. Wszystko to blednie w obliczu petardy, jaką okazał się film Tomasza Sekielskiego o pedofilii w Kościele. Wobec tych wszystkich milionów odsłon, nawałnicy komentarzy, autentycznego poruszenia, wezbranej fali oburzenia oraz współczucia, donośnie formułowanych oczekiwań zmiany...

Owszem, przemawiający zza mównic i spierający się w studiach TV politycy także próbowali nastawiać swoje narracyjne żagle pod wiejący skądinąd porywisty wiatr. Schetyna nawet ciut poluzował konserwatywną kotwicę, aby w końcu się załapać na nowy trend. Z kolei Kaczyński w swoim stylu odwrócił kota ogonem i wyszło mu, że Sekielski powinien zrobić film o pedofilu Polańskim. Są jednak takie chwile, kiedy polityczne „narracje” i „przekazy” brzmią cieniutko i żałośnie. Ich koturnowość bije po oczach, kiedy zostaje przeciwstawiona realnej emocji. Tak właśnie było w ostatnich dniach.

Chcąc nie chcąc, to twórcy filmu narzucili politykom wiodący temat. I rzecz jasna nie jest on politycznie neutralny. Widać po propagandowych wysiłkach PiS, jak bardzo obóz władzy przestraszył się nowej dynamiki. Przekonywano więc, że tak naprawdę pedofilia jest dewiacją typowo liberalną, a Kościołowi czasem może zdarzało się nagrzeszyć, choć niewątpliwie były to odosobnione przypadki. A kto nimi teraz wymachuje, ten jest wrogiem Kościoła, ojczyzny, a nawet tak ukochanej przez prezesa w tej kampanii Europy. Która – jak wiadomo – na chrześcijańskich wartościach została ufundowana. Mamy więc przepis, jak okrążyć kulę ziemską i zgrabnie wylądować na starych śmieciach. Może ktoś nawet uwierzy?

Choć oczywiście bieżące pobudzenie bardziej służy opozycji. Nawet jeśli wcale na to nie czekała, gdyż – jak powszechnie wiadomo – większość jej liderów z zasady uznaje tematy kościelne za śliskie. Niemniej przywileje i grzechy Kościoła od dawna dostarczają opozycyjnemu elektoratowi bez porównania większych emocji niż polexit oraz inne potwory z przemówień Schetyny. Problem w tym, że takie dary losu trzeba umieć wykorzystać, dobierając właściwy ton i nie popadając w skrajności. A z tym w przeszłości bardzo różnie bywało.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną