„Obóz wspierania pedofilów”. „Opinia publiczna żąda zaostrzenia – i my to robimy”. „Wydłubuje się oczy w trakcie gwałtu, łamie kończyny (...). Dzisiaj grozi za to kara jedynie 15 lat” – takie argumenty za przyjęciem projektu zmiany Kodeksu karnego przedstawiał w Sejmie Zbigniew Ziobro. Wszystko pod pozorem walki z pedofilią.
Kodeks karny, który Sejm właśnie zmienił, przygotowywano osiem lat. Jego fundamentalna zmiana zajęła politykom PiS 48 godzin. Decyzją marszałka pominięto tryb wymagany regulaminem Sejmu dla zmiany kodeksów: posłowie, zamiast minimum 14 dni, dostali kilkanaście godzin (łącznie z nocą) na zapoznanie się ze zmianami obejmującymi kilkadziesiąt artykułów.
Rewolucja dotyczy filozofii karania: na pierwszym miejscu sąd ma mieć teraz wzgląd już nie na to, żeby kara nie przekroczyła stopnia winy, ale żeby miała odstraszające działanie na społeczeństwo. Radykalnie zaostrzono kary za kilkadziesiąt przestępstw, wprowadzono karę pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 30 lat, dożywocie bez możliwości przedterminowego zwolnienia – co w kilku wyrokach Trybunał Praw Człowieka uznał za karę łamiącą zakaz okrutnego traktowania i zasadę poszanowania godności ludzkiej. Znacznie zaostrzono też możliwości uzyskiwania warunkowego zwolnienia i zawieszania kar.
Podniesiono dolne zagrożenia kar – co może uniemożliwić sądowi wydanie kary nieprzekraczającej stopnia winy. Tak było w PRL, gdy przy recydywie za najdrobniejszą kradzież sąd musiał wymierzyć minimum trzy lata więzienia. A wszystko to w sytuacji, gdy przestępczość spada, miejsc w więzieniach brakuje, a średnia wysokość orzekanych kar systematycznie rośnie. Gdy Polska, nie licząc Rosji czy Białorusi, przoduje w Europie liczbą więźniów na 100 tys.