Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Biedroń lewicy raczej nie zjednoczy

Pewną niespodzianką było sformułowane przez Roberta Biedronia zaproszenie do tworzenia postępowej koalicji. Pewną niespodzianką było sformułowane przez Roberta Biedronia zaproszenie do tworzenia postępowej koalicji. Tomasz Stanczak / Agencja Gazeta
Pierwszą przeszkodą na drodze lidera Wiosny będzie SLD, chętne do kolejnego sojuszu z PO. Drugą – brak odpowiedniej formuły startu.

Robert Biedroń ogłosił, że Wiosna chce uczestniczyć w tworzeniu wspólnych list opozycji do Senatu. Nie jest to zaskoczenie, jej politycy sugerowali to jeszcze przed wyborami. Pewną niespodzianką było za to sformułowane przez Biedronia zaproszenie do tworzenia postępowej koalicji. – Żeby tak się stało, uczestniczyć w tym muszą wszyscy ci, którzy do tej pory w tej sferze funkcjonowali. Zapraszam więc SLD, Barbarę Nowacką, Inicjatywę Polską, Unię Pracy, PPS, Inicjatywę Feministyczną, Partię Zielonych, partię Razem, wszystkich, którzy chcieliby połączyć siły do współpracy, do tego, żebyśmy wszyscy usiedli do stołu i zaczęli rozmawiać o nowej sile – powiedział. Lider Wiosny już dwa dni po eurowyborach mówił, że jest gotów do rozmowy „ze wszystkimi postępowymi siłami”. Żeby nie było zbyt prosto, jednocześnie zapewniał, że jego partia wystartuje do Sejmu samodzielnie, i podkreślał, że „nie ma innych scenariuszy na stole”.

Czytaj także: Biedroń jednak poleci do Brukseli. I straci, zamiast zyskać

Gdyby Wiosna była silna, startowałaby sama

Dość już się pastwiono nad kuriozalnym triumfalizmem Biedronia, który ogłaszał zwycięstwo przy 6-proc. poparciu. Warto więc tylko zapytać, dlaczego oczekuje, że wyborcy uwierzą w jego propagandę sukcesu, skoro on sam w nią (słusznie skądinąd) nie wierzy. O tym przecież świadczy jego zaproszenie – gdyby Wiosna była silna, startowałaby sama. Powstanie bloku lewicy ucieszyłoby tych wyborców, którzy nie wierzą, że Grzegorz Schetyna (nawet motywowany w Koalicji Europejskiej przez SLD czy Zielonych) stanie się nagle czempionem praw kobiet czy mniejszości. Dałoby szansę na wpuszczenie pewnego zasobu świeżej krwi do mainstreamu, ale dla Wiosny najważniejsze jest to, że zwiększyłaby jej szanse na utrzymanie się ponad progiem wyborczym. Od ogłoszenia przez Biedronia chęci budowy sojuszu lewicy do jego powstania droga jednak bardzo daleka.

Spośród bliskich lewicy sił posiadających jakiekolwiek realne poparcie najprościej do wspólnego startu będzie przekonać partię Razem (po ostatniej zmianie nazwy: Lewicę Razem). W przeciwieństwie do Biedronia politycy tego ugrupowania z otwartą przyłbicą skonfrontowali się ze swoim fatalnym wynikiem – 1,24 proc. W zaproszeniu na powyborcze spotkanie dla sympatyków i sympatyczek jasno stwierdzili: „dostaliśmy straszne lanie”.

Czytaj także: Wiosna potrzebuje innej polityki

Wśród działaczy panuje oczywiście rozczarowanie, ale i nastrój smutnej akceptacji. Resztki wrocławskich struktur Razem zażądały co prawda dymisji zarządu, w tym jego najbardziej znanych twarzy – Zandberga, Macieja Koniecznego i Marceliny Zawiszy. Szanse na to, że do niej dojdzie na cztery miesiące przed wyborami, są jednak nikłe. Liderzy Razem proponowali utworzenie koalicji lewicy już przed eurowyborami, a chęci nadal są. Ostatnie negocjacje obu partii nie skończyły się najlepiej, bo ujawnieniem propozycji „900 tys. za miejsce” (politycy Wiosny twierdzą, że negocjacji nie było). Dziś oba ugrupowania są słabe, więc szanse na porozumienie większe.

SLD ma się z czego cieszyć

Zupełnie inaczej jest z SLD, bez którego o budowie jakiegokolwiek bloku lewicy trudno rozmawiać. Partia Włodzimierza Czarzastego jako jedyna z Koalicji Europejskiej może być w pełni zadowolona z wyniku. Przypadło jej pięć z 22 mandatów europarlamentarnych. – Przy trzech mandatach będziemy się zastanawiać, cztery to dobrze, a pięć to będzie szał – mówił mi przed wyborami polityk Sojuszu.

Jest więc szał i trudno oczekiwać, że w zarządzonym na 29 czerwca partyjnym referendum działacze zagłosują za samodzielnym startem. Co jednak ważne, pytanie referendalne nie będzie dotyczyło uczestnictwa w KE, lecz startu w bliżej niesprecyzowanej koalicji. Sytuacja jest bowiem bardzo płynna. Niepewność stwarza przede wszystkim PSL, które zapowiedziało budowę centrowego bloku. Ludowcy uważają, że światopoglądowy skręt KE w lewo zniechęcił ich wyborców, są więc dość sceptyczni wobec obecności SLD (a Wiosny tym bardziej) w koalicji. Załóżmy więc scenariusz, w którym partia Władysława Kosiniaka-Kamysza zgadza się współpracować z PO, ale tylko pod warunkiem wykluczenia lewicy z koalicji, a Schetyna na to przystaje.

Koalicyjna lista lewicy?

W takim przypadku SLD prawdopodobnie zgodzi się na tworzenie sojuszu lewicy. Pojawia się jednak kolejny problem – w zasadzie nie ma formuły wspólnego startu, która byłaby do przyjęcia dla wszystkich. Najprostszym i niejako domyślnym rozwiązaniem jest stworzenie list koalicyjnych. Sytuacja jest wtedy jasna, a podział pieniędzy ze zwrotu za kampanię i ewentualnej subwencji reguluje obowiązkowa umowa koalicyjna. Jest problem – o ile „standardowy” próg wyborczy wynosi 5 proc., o tyle dla koalicji jest on na poziomie 8 proc. Z tego powodu koalicja lewicy pod wodzą SLD (miała 7,55 proc.) nie weszła do Sejmu cztery lata temu. Sojusz od tego czasu ma zrozumiałą traumę i nie będzie chciał wejść do koalicji bez gwarancji przekroczenia progu. Przekonać go mogłoby jedynie wysokie i stabilne poparcie dla lewicowego bloku.

Inne możliwości są trzy, każda z nich problematyczna. Po pierwsze, komitet wyborców, a więc pozapartyjny. W tej formule startował ruch Kukiz ’15 w 2015 r. Próg w tym przypadku wynosi 5 proc., ale jest inny kłopot – start jako KWW oznacza, że niezależnie od wyniku żadnej z partii wystawiającej kandydatów nie przysługuje subwencja. To jedna z przyczyn upadku ruchu Kukiza. Trudno przypuszczać, by któraś z partii chciała się dobrowolnie zrzec milionów złotych na funkcjonowanie. Subwencję mogłaby dostać natomiast utworzona specjalnie na wybory „partia parasolowa”, z list której startowaliby politycy sojuszniczych ugrupowań – to drugie rozwiązanie. W tym przypadku występują problemy z jej podziałem – partia nie ma zgodnej z prawem możliwości przekazania pieniędzy innemu ugrupowaniu. Pieniądze byłyby więc „zamrożone” w partii parasolowej.

Ostatnie rozwiązanie to start kandydatów wszystkich ugrupowań z listy jednej z istniejących partii. W Razem temat wejścia na listy Biedronia ponoć nie jest już tabu. Ze względów prestiżowych trudno jednak się spodziewać, by na takie rozwiązanie zgodzili się reprezentanci SLD czy Wiosny. Zresztą i tutaj jest problem z pieniędzmi – subwencję i zwrot za kampanię dostałaby tylko jedna partia.

Czarzasty chce wrócić do Sejmu

Przed wyborami europarlamentarnymi Czarzasty na pytania o koalicję lewicy odpowiadał, że chętnie by ją stworzył, tylko Biedroń nie chce. Swoim zaproszeniem lider Wiosny odbija piłeczkę. Jeśli SLD, Zieloni i Inicjatywa Polska wystartują w sojuszu z PO, to Biedroń będzie mógł je obwiniać za niepowstanie postępowego bloku. A jeśli Platforma nie wypchnie ich ze swojej koalicji, to kluczowa dla ewentualnego sojuszu lewicy partia Czarzastego raczej w niej pozostanie. Lider SLD zrobi wszystko, by po czterech latach wrócić do Sejmu, co dotąd żadnej partii się nie udało. Sojusz z Platformą daje mu zaś pewność zdobycia mandatów. Szanse na powstanie koalicji lewicy nie są więc szczególnie duże. Nawet jeśli sytuacja polityczna będzie dogodna, to plan może rozbić się o kłopoty z wypracowaniem formuły startu.

Czytaj także: Nadzieje na przełom polityczny okazały się płonne

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną