Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

„Nasze sukcesy świadczą o nas”, czyli jak się daliśmy ograć Europie

Parlament Europejski Parlament Europejski Parlament Europejski / Flickr CC by 2.0
I dziwić się, że Polska jest coraz częściej traktowana jako wstydliwy margines wspólnoty? Nic nie pomoże ogłaszanie się sercem Europy i wyspą wolności.

Cudzysłów w tytule nie znaczy, że słowa „nasze” i „nas” odnoszą się do ogółu obywateli kraju nad Wisłą i Odrą – rzecz dotyczy tych, którzy je reklamują w polityce, zwłaszcza międzynarodowej. Przypuśćmy, że reprezentacja Polski w kopaną gra z jedenastką reprezentującą inny podmiot, np. San Bruxello Escobar. Wedle taktyki „naszych” najważniejsze jest to, aby Franco Timmermano, as wrogiej drużyny, nie strzelił bramki.

Faktycznie, Timmermano zakończył mecz z zerowym dorobkiem, San Bruxello Escobar wygrał, „nasi” nie zdołali strzelić nawet honorowego gola. Zaraz po spotkaniu zastępca głównego coacha (naczelny nie miał czasu, bo akurat ustalał wysokość dopłat do świń) ogłosił niebywały sukces biało-czerwonych orłów (na dodatek w ramach obchodów stulecia niepodległości) i dumnie wskazał, że kibice wspierający Timmermano zostali skutecznie zastopowani przez serce Europy i jego okolice.

„Żaden Timmermano, jakiś pan, który »nas« pouczał, i jego poplecznicy nie będą nam niczego narzucać” – zapewnił zastępca coacha. Na krytykę, że „my” nie strzeliliśmy ani jednej braki, odparł, że nie ma to znaczenia, bo najważniejsze jest to, że z nami się liczą. Przypomina się dowcip o relacji agencji TASS (oficjalna agencja telegraficzna ZSRR) o wyniku wyścigu między reprezentantem ZSRR a reprezentantem USA. „Nasz reprezentant zajął zaszczytne drugie miejsce, a Amerykanin był przedostatni”. Wielki sukces.

Czytaj także: Szydło odrzucona w Parlamencie Europejskim. PiS: „To zemsta”

Morawiecki ograny niczym dziecko we mgle

Powyższe jest parodią rezultatów negocjacji w sprawie obsadzenia najważniejszych stanowisk w Unii Europejskiej. A biorąc rzecz poważnie, przewodniczącą Komisji Europejskiej została Ursula von der Leyen (Niemcy), przewodniczącym Parlamentu Europejskiego David Sassoli (Włochy), szefem unijnej dyplomacji – Josep Borrell (Hiszpania), szefową Centralnego Banku Europejskiego – Christine Lagarde (Francja) i przewodniczącym Rady Europy (od listopada 2019 r.) – Charles Michel (Belgia).

Pan Morawiecki, reprezentujący Polskę w negocjacjach, miał tylko jeden cel, mianowicie zablokowanie kandydatury Franza Timmermansa na stanowisko szefa KE. Udało się i PiS odtrąbił to jako wielkie zwycięstwo. W rzeczywistości Timmermans mógł być przegłosowany mimo oporu Grupy Wyszehradzkiej i paru innych państw, ale reszta UE nie chciała konfrontacji i stąd kandydatura von der Leyen.

Niektórzy analitycy twierdzą, że p. Morawiecki et consortes zostali ograni jak dzieci we mgle przez „starą” Europę, która objęła wszystkie ważne stanowiska. Tak czy inaczej nowe osoby zarządzające UE są co do jednej zwolennikami federalizacji kontynentu, Europy dwóch prędkości i powszechności euro jako waluty, a więc priorytetów zupełnie odmiennych od żywionych przez oś Warszawa–Budapeszt. Trudno oczywiście ocenić, czy Europa Środkowo-Wschodnia miała realne szanse na jakieś poważne stanowisko (w istocie rzeczy straciła przewodnictwo Rady Europy), ale wiadomo, że nie była zbyt aktywna w zgłaszaniu propozycji.

Czytaj także: I śmieszno, i straszno z rządem PiS

Jak polska prawica jest widziana w Europie

Polska ograniczyła się do blokowania Timmermansa ze względów emocjonalnych, a więc irracjonalnych z punktu widzenia skuteczności politycznej. Wiele wskazuje na to, że Timmermans pozostanie wiceprzewodniczącym i będzie zajmował się tym co dotychczas – wracając do języka sportowego, będzie miał sporo okazji do asyst przy strzelaniu bramek przeciwko Polsce tzw. dobrej zmiany.

„Nasze” zdobycze są na razie mizerne. Pani Kopacz została wiceprzewodniczącą PE, co na pewno nie cieszy pogromców Timmermansa. Na to stanowisko kandydował też p. Krasnodębski, o którym Zwykły Poseł powiedział, że wnosi do PE najwyższy poziom intelektualny. Europarlamentarzyści chyba jednak nie podzielili zdania p. Kaczyńskiego i mimo wcześniejszych uzgodnień (ale np. socjaliści zdementowali, że cokolwiek obiecywali) ten kandydat otrzymał raptem 85 głosów na 360 (p. Kopacz 461 – na 661).

Niezależnie od tego, czy wynik głosowania był (tak utrzymuje PiS) zemstą za Timmermansa, los p. Krasnodębskiego wyraźnie wskazuje na to, jaką opinię ma polska prawica w Europie. Chyba na pocieszenie wybrano p. Karskiego na jednego z pięciu kwestorów (skarbników) PE. Niewykluczone, że jest to pokłosie wielce sugestywnej kampanii wyborczej, w szczególności spotów: jednego, na którym Karski jako rycerz zakuty w zbroję rozprawiał się z krzyżakami, i drugiego, na którym zaprezentowano patriotyczną pieśń ze słowami: „To z naszej historii wiodą wszystkie tropy, Polska zawsze była sercem Europy. Zaczyna pomysłem, kończy na sukcesach, nasz profesor Karski rycerzem prezesa!”.

Zgłosiłbym jednak poprawkę do pierwszego, mianowicie p. Karski powinien być przedstawiony nie w zbroi na koniu, ale kierujący wózkiem golfowym w trakcie pilotowania plaż cypryjskich przed napływem imigrantów. Stawiam na to, że komizm p. Karskiego przyczynił się do jego sukcesu.

Czytaj więcej: Polskie weto nie zatrzyma Unii w odchodzeniu od węgla

Byle zablokować Timmermansa

Pora na przedstawienie polskich opowiadań z wyborów decydujących o europejskich stanowiskach. Zaczynam od p. „Obatela” Czarneckiego. Zapodał tak (pisownia oryginalna): „Timmermans out! Polska pokazała moc sprawczą! Wniosek: nikt, kto podnosi rękę na nasza Ojczyzna nie zrobi kariery międzynarodowej!”. Bidulek zapomniał, że nowa przewodnicząca KE też podniosła rękę na „nasza Ojczyzna” i zrobiła.

Pan Morawiecki zrelacjonował negocjacje w taki oto sposób: „Groźnie, było ostro, zbudowaliśmy sojusz z Włochami, oni i my dotrzymaliśmy słowa. Apelowaliśmy do sumień. Powiedziałem: możecie nas przegłosować 70 do 30, ale czy chcecie zaczynać nowe otwarcie w instytucjach europejskich od tego, że znaczna część populacji, którą my reprezentujemy, zostanie przegłosowana?”.

Wyznał, że z powodu długiej dyskusji o kandydatach na szefowanie KE „mylą mu się dni, noce i godziny”. Jak utrzymywał, ostrzegał inne kraje przed Timmermansem, wskazywał, że „też zostaną zaatakowane”, jak Polska, i ujawnił, że dowiedział się o kandydaturze von der Leyen w nietypowych okolicznościach: „Siedziałem na kolacji z jednym premierem, dzwoni do mnie telefon. Numer się nie identyfikował, nie wiedziałem, czy odebrać. Zadzwoniła pani kanclerz Merkel z informacją, że może jakaś inna konfiguracja [składu KE]. Ucieszyło mnie to, bo nam chodziło przede wszystkim o to, by zablokować Timmermansa, najbardziej szkodliwą dla Polski kandydaturę”. Zwykle mówi się, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Wygląda na to, że jeśli nie wiadomo, o co chodzi w polskiej polityce, to rzecz dotyczy Timmermansa. Chyba jednak p. Morawieckiemu pomyliły się nie tylko dni, noce i godziny.

Czytaj także: Z czego się cieszy premier Morawiecki?

Dobra zmiana w Parlamencie Europejskim

Nowy i stary zastrzyk dobrej zmiany w PE ubolewa nad (prawie) powszechną niegodziwością europosłów. Pani Mazurek gromi: „Profesor Zdzisław Krasnodębski był bardzo dobrym kandydatem na vice PE. Niestety złamano zasady demokracji parlamentarnej, bo zgodnie z parytetem ta funkcja przypadała także naszej frakcji. To głosowanie to małostkowy odwet za wyniki szczytu UE”.

Spisek i odwet, panie dzieju. Ale i stary zaciąg z obozu p. Mazurek dał wyraz swojemu niezadowoleniu. Pan Legutko prawi: „Jestem zbulwersowany tym, co się stało. Po prostu nas okłamano – EPL i socjaliści. Były uzgodnienia i w drugiej turze mieli głosować na naszego kandydata. Obiecywali to nawet liberałowie. (...) Widać było, że głosowano przeciw Krasnodębskiemu, a za Castaldo, który jest europosłem niezrzeszonym”. Jestem pod wrażeniem spostrzegawczości mojego niegdysiejszego kolegi z Instytutu Filozofii UJ, który ze zdziwieniem zobaczył, na kogo (raczej za kim) głosowano i przeciw komu. Teraz nie dziwi opinia Zwykłego Posła, że w PE nikt nie może się równać z prof. Legutką pod względem możliwości intelektualnych, no może z wyjątkiem jednego profesora – chyba tego, o którym wyżej była już mowa, przy czym na pewno nie chodzi o p. Karskiego.

Budujące jest to, że Parlament Europejski najwyraźniej wziął sobie do serca, co dzieje się w sercu Europy, w szczególności znane słowa: „Nigdy nie zostanę premierem, gdy mój brat będzie prezydentem”. Ja jednak jestem skłonny utrzymywać, że p. Krasnodębski przegrał z tego powodu, iż zdaniem większości deputowanych do PE ciągła pisowska obstrukcja w sprawach europejskich nie zasługuje na poparcie. Nawiasem mówiąc, zdanie p. Mazurek i p. Legutki o istocie demokracji parlamentarnej jako polegającej na parytetach i wcześniejszych uzgodnieniach jest z jednej strony zabawne, z drugiej skłania do pesymizmu w sprawie zapewnień Zwykłego Posła, że „nasz” kraj jest wyspą wolności i wzorcową demokracją (ma to jednak uznać historia). Wiele wskazuje na to, że jeśli zrealizuje się hasło „musimy wygrać wybory” (też zabawne w ładzie demokratycznym), to wolność i demokracja w Polsce będą realizowane poprzez uzgodnienia, niekoniecznie w parlamencie, ale w pewnym gmachu przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie.

Daniel Passent: Jak można na trzy miesiące przed wyborami nie wiedzieć, z kim jest się w koalicji, a z kim się wojuje?!

Polska, wstydliwy margines Europy

Nowy zaciąg europoselski odznaczył się także pod względem ceremonialnym. Otóż p. Zalewska i p. Waszczykowski nie wstali w trakcie grania „Ody do radości” Beethovena, tj. hymnu Unii Europejskiej. Pani Zalewska wyjawiła, że było to „po prostu nieporozumienie, a nie demonstracja”, spowodowane tym, że Polska nie podpisała deklaracji numer 52 Traktatu lizbońskiego stanowiącej, że rzeczony utwór jest pieśnią wspólnotową. A dalej użyła typowego wykrętu: „W związku z tym mogę tylko wyrazić ubolewanie, że różnorako zostało to odczytane. Każdy, kto poczuł się w jakikolwiek sposób dotknięty, niech poczuje się przeze mnie przeproszony”. Po prostu nie ma sprawy.

A szybko mówiący p. Sasin rzecz ujął tak: „Jak bym wstał, nic nie zaszkodzi. Może zabrakło refleksu. Jestem przekonany, że to nie była żadna demonstracja. Czasem tak się zdarza, że człowiek np. zajęty rozmową zbyt późno się zorientuje, że dzieje się wokół niego coś ważnego. [Waszczykowski] ma problemy zdrowotne w kwestii poruszania. Może to była przyczyna”. Po prostu: odkrywca San Escobar przyjechał do Strasburga, wszedł na salę obrad i z niej wyszedł. Wszystko to uczynił o własnych siłach, ale nie mógł wstać w czasie hymnu.

Pani Zalewska i p. Waszczykowski nie byli jedynymi, którzy nie wstali. Siedzieli też Francuzi od p. Le Pen i brytyjscy brexitowcy. Wszelako pierwsi są w ogóle przeciw UE, a drudzy chcą, aby ich kraj znalazł się poza nią, więc nic dziwnego, że lekceważą symbole europejskie, natomiast wspomniana „nasza” dwójka jednak reprezentuje państwo, którego obecna władza zarzeka się swoją szczerą miłością do Europy. Ot, przykład wyjątkowego chamstwa, wspomaganego przez p. Sasina, skądinąd wicepremiera, mającego do powiedzenia tyle tylko: „Jak bym wstał, nic nie zaszkodzi”. I dziwić się, że Polska jest coraz częściej traktowana jako wstydliwy margines wspólnoty. Nic nie pomoże ogłaszanie się sercem Europy i wyspą wolności.

Jan Hartman: Gorzkie przemyślenia w stulecie polskiej demokracji

Dwie Beaty i Duda z koniem

Na razie jest tak, jak to skomentował jeden z internautów: „Niemcy mają szefową Komisji, Holendrzy vice, Hiszpanie dyplomację, Belgowie szefa Rady, Francuzi trzymają kasę. My mamy dwie Beaty fotografujące się z szafkami na listy. To największy sukces Polski od czasu selfie Dudy z koniem”.

Odtrąbienie międzynarodowego sukcesu jest zrozumiałe w obliczu coraz bardziej rysującego się krachu wewnętrznego, polegającego m.in. na wzroście deficytu budżetowego i cen, przejmowaniu przez państwo rozmaitych funduszy publicznych, podwyższeniu niektórych i wprowadzeniu nowych danin (z obrzydliwą populistyczną demagogią, że bogaci mają pomóc biednym – w rzeczywistości jest to uderzenie w klasę średnią), dawaniem coraz szerszych uprawnień izbom skarbowym dla arbitralnego przejmowania pieniędzy z kont zwykłych obywateli, postępującą degradacją środowiska i prawdopodobną utratą olbrzymich funduszy europejskich dla ochrony ekologicznej (pewnie powiedzą, że to też zemsta za Timmermansa), brakiem postępów w budowie autostrad (zero kilometrów w dwóch ostatnich latrach) czy zapaści programu Mieszkanie Plus (900 mieszkań zamiast obiecywanych 100 tys.).

Rzekomy sukces w zablokowaniu kandydatury Timmermansa ma ukryć wspomniane fakty i zagrożenia, gdyż „musimy wygrać”. Przypomnę raz jeszcze słowa Alexisa de Tocqueville’a: „Demokracja kończy się wtedy, kiedy rząd zauważy, że może przekupić ludzi za ich własne pieniądze”. A suweren ma na osłodę komiczny konflikt w sprawie terminu wyborów. Pan Morawiecki zapowiedział, że wybory do polskiego parlamentu odbędą się 13 października 2019 r. Zgodnie z konstytucją termin elekcji parlamentarnej ogłasza prezydent. Pan Duda zbiesił się i podobno przychyla się do daty o tydzień późniejszej. Tym samym pokazał, że jego moc sprawcza, by użyć frazy „Obatela”, nie ogranicza się do produkcji selfie z koniem.

Niemniej niewykluczone, że ktoś trzeci zdecyduje o dacie elekcji. Kto to może być? – oto jest pytanie. Wyborco, zastanów się, czy chcesz, aby Twój (nie „Twój”) kraj był tak rządzony?

Czytaj także: PiS jest chytry, oto dowody. Na pewno chcecie, żeby rządził dalej?

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną