Klasyki Polityki

Kardynał z dalekiego kraju

Stanisław Dziwisz. Kardynał z dalekiego kraju

Piotr Gajek / EAST NEWS
Kim jest kardynał Dziwisz, jakie właściwie ma poglądy, kto za nim stoi, czy aby nie Opus Dei? Jest jeszcze jedno ważne pytanie: czy lata oddalenia od polskich spraw pomagają mu, czy szkodzą?

Stanisława Dziwisza można nazwać „kardynałem z dalekiego kraju”. W końcu we Włoszech, gdzie sekretarzował Janowi Pawłowi II, spędził ponad ćwierć wieku, a do Polski wrócił jako następca Wojtyły na stolicy biskupów krakowskich.

A to miejsce centralne nie tylko w Kościele, ale i w życiu narodu. Wielcy poprzednicy Dziwisza – kardynałowie Oleśnicki, Sapieha, Wojtyła – wpływali na historię Polski. Nie inaczej może być dzisiaj, kiedy iskrzy w państwie i Kościele.

Bp Tadeusz Pieronek potwierdza, że kardynalat Dziwisza, prócz kościelnego, ma także znaczenie polityczne: – Bo Dziwisz to postać wyjątkowo dobrze znana w świecie polityki włoskiej i międzynarodowej, a w kolegium kardynalskim może liczyć na podobny szacunek. To człowiek, który stanął przed sprawdzianem, przychodząc z wysoka, od stołu papieskiego, gdzie tyle się dyskutowało o Polsce, a teraz zetknął się ze sprawami przyziemnymi, lecz bardzo trudnymi.

Jakie to sprawy – wiadomo: konflikt wokół politycznych ambicji ks. Rydzyka i problem lustracji w Kościele. Póki co, najpoważniejszą próbą dla Dziwisza jest sprawa apelu ks. Tadeusza Zaleskiego. Niezależnie, jak ocenia się sam postulat lustracji, pewne jest jedno: ewenementem w polskim Kościele jest, że biskup podejmuje trudny i dotkliwy dla Kościoła problem w reakcji na wystąpienie szeregowego, było nie było, księdza, działającego na dodatek we własnym imieniu i bez jawnego wsparcia innych duchownych.

Więcej: dla samego Dziwisza historia musi być szczególnie bolesna. W plotkach o ewentualnych agentach padają nazwiska wpływowych krakowskich duchownych, którzy jednocześnie uchodzą za jego bliskich przyjaciół oraz ludzi cenionych przez zmarłego papieża.

Mały papież – duży prymas

Mimo początkowych wahań, metropolita zdecydował się powołać komisję do wyjaśnienia skali inwigilacji Kościoła krakowskiego przez SB oraz losów ludzi poszkodowanych w jej efekcie przez bezpiekę. I to wbrew sugestiom niektórych duchownych, by sprawę – starym zwyczajem – zamieść pod sukno. Przyjął też samego ks. Zaleskiego. Ma również wyjaśniać, że nie dotarły do niego listy, jakie ten zasłużony dla opozycji kapłan miał wysyłać do Kurii w tej sprawie.

Kardynał-nominat ma tu w Kościele poparcie znaczących osób. Z jednej strony bp. Pieronka, który mówi: – Myślę, że metropolita zachowuje się roztropnie; a z drugiej kościelnego intelektualisty, wybitnego historyka ks. prof. Jana Kracika: – Trudno zrozumieć, czemu ks. Zaleski najpierw gwałtował o wszystko, a teraz mówi, że już za późno.

Abp Dziwisz nie jest kościelnym intelektualistą i, jak się zdaje, nie ma takich aspiracji. Ale, jak zauważa Janusz Poniewierski, redaktor miesięcznika „Znak” i autor najsolidniejszej polskiej biografii Jana Pawła II „Pontyfikat”, postrzeganie biskupów jako tych, którzy mają wyznaczać nowe prądy w teologii i Kościele, jest nieporozumieniem. – Zadaniem biskupa jest stwarzanie warunków do rozwoju diecezji, którą kieruje – wyjaśnia Poniewierski. I ocenia: – Dziwisz na razie spełnia się w tej roli. Minęło parę miesięcy jego urzędowania, a już oczywistym stało się, że każdy, kto ma jakiś pomysł, może przyjść do Kurii i przedstawić go ordynariuszowi. Ks. Kracik wtóruje: – Dla biskupa nie ma sprawy ważniejszej niż jego diecezja. Gdzie mu będzie tak dobrze jak w Kościele krakowskim: dużo parafii, księży nie brakuje, żyć, nie umierać.

To pośrednia, nieco żartobliwa odpowiedź na pytania, czy Stanisław Dziwisz ma apetyt na prymasostwo lub szefowanie Konferencji Episkopatu Polski. – Dziwisz traktowany jest w Polsce niemal jak „mały papież – duży prymas”– komentuje Poniewierski. – To sytuacja niezdrowa dla Kościoła, a i dla niego potwornie niezręczna. Siłą rzeczy jego zdanie konfrontowane jest z opiniami czy to prymasa Glempa, czy przewodniczącego Episkopatu abp. Michalika. A tu jeszcze wierni mają go za rodzaj żywej relikwii. Są nawet tacy, którzy proszą, by ich dotknął w – nieco pogańskiej – nadziei na to, że odziedziczył on część świętości Jana Pawła.

Wyliczmy, co się zmienia pod rządami Dziwisza. Nową jakością jest język metropolity. Dziwisz nie stroni od kontaktów ze świeckimi. To też wpływ Karola Wojtyły, który poświęcał świeckim katolikom tyle uwagi, że ściągnęło to nawet na niego przytyki ze strony zawistnych o względy duchownych. Burzę załagodził wtedy... ks. Stanisław Dziwisz. To on przekonał pryncypała, by wprowadził zasadę, że każdy ksiądz z diecezji może przynajmniej raz w roku prosić o spotkanie z biskupem, by porozmawiać o swoich sprawach.

Dziwisz nie unika spotkań z innymi wyznaniami. W czasach rzymskich uchodził za sceptyka, jeśli chodzi o dialog ekumeniczny, a zwłaszcza o kontakty z Żydami. W Krakowie tymczasem zaczął od wymownego gestu: złożył wizytę przedstawicielom tutejszych wspólnot protestanckich, prawosławnych oraz gminy żydowskiej i zaprosił ich na swój ingres. A pod koniec stycznia, po spotkaniu Dziwisza z premierem Marcinkiewiczem, obaj zapalili w oknie pałacu biskupów krakowskich światło pokoju, czcząc w ten sposób międzynarodowy dzień pamięci o ofiarach Holocaustu.

Między Łagiewnikami a Toruniem

Takie gesty mają swoją wymowę w kontekście konfliktu między Kościołami „łagiewnickim” a „toruńskim”. Te publicystyczne określenia denerwują ludzi Kościoła, ale uchwyciły jakąś prawdę. Niektórzy chcieliby widzieć w kościelnym Krakowie przeciwwagę dla koncernu i ruchu ks. Rydzyka. Podkreślają, że ks. Grzegorz Ryś, osobisty sekretarz kardynała Dziwisza, jest rodzonym bratem posła Platformy Obywatelskiej (który, nawiasem mówiąc, przeszedł do PO z PiS jeszcze przed wyborami) i że to w papieskim centrum łagiewnickim, oczku w głowie metropolity Dziwisza, odbyły się niedawno rekolekcje dla polityków PO właśnie z udziałem ks. Grzegorza Rysia, który ma ponoć pracować w diecezjalnej komisji Pamięć i Troska do zbadania sprawy agentury SB w lokalnym Kościele.

Ale wyciąganie z tych faktów wniosku, że Dziwisz popiera PO lub że PO ma w nim protektora, jest takim samym wróżeniem z fusów jak domysły, że metropolita sympatyzuje z twardym zetchaenowskim jądrem w PiS, a szczególnie z polskimi politykami powiązanymi z Opus Dei. Rozsądniej jest powiedzieć, że abp Dziwisz nikomu nie odmawia spotkania i rozmowy bez naprawdę poważnych powodów. Czerwoną linią będzie tu nie to, kto skąd przychodzi, lecz to, czy zagraża dobru i jedności Kościoła.

W Krakowie za znamienne – i trafione – uważa się też inne decyzje personalne nowego metropolity. Nie chodzi tylko o odmłodzenie Kurii. Przykładowo: choć formalnie sam stoi na czele Trybunału Rogatoryjnego, który przesłuchać ma świadków w procesie kanonizacyjnym Jana Pawła II, to faktyczne kierowanie jego pracami zlecił bp. Tadeuszowi Pieronkowi. Z kolei o szefowanie Centrum Jana Pawła II „Nie lękajcie się”, które ma zająć się m.in. gromadzeniem spuścizny po zmarłym papieżu, poprosił prof. Andrzeja Zolla.

Fakt, że Dziwisz traktowany jest jako depozytariusz schedy po Janie Pawle II, też określa jego pozycję. Karol Wojtyła uczynił go wykonawcą swego testamentu. Tymczasem papieski sekretarz nie spalił – wbrew ostatniej woli Jana Pawła II – jego prywatnych notatek. Dziwisz uznał, że choćby w perspektywie kanonizacji Karola Wojtyły bezcenny jest nawet najdrobniejszy dokument jego autorstwa. Większych kontrowersji nie budzi natomiast inicjatywa Kurii, by zebrać wszelkie „Wojtyliana”, znajdujące się w rękach prywatnych, nawet drogą kupna.

Awans czy zesłanie?

Dla ustalenia faktycznego statusu Stanisława Dziwisza w Kościele kluczowa jest odpowiedź na pytanie: czy mianowanie go metropolitą krakowskim było awansem, czy też rodzajem zesłania?

Otóż sekretarze papieży, owszem, otrzymują często sakrę biskupią, ale po śmierci mocodawcy przechodzą zwykle na emeryturę bądź zostają odsunięci od głównego nurtu życia Kościoła. Niechętni Dziwiszowi sugerowali, że również Benedykt chciał pozbyć się „cienia” swojego poprzednika z Rzymu. Tyle że nawet gdyby sekretarz pozostał w Watykanie, mógłby tam najwyżej zajmować się archiwaliami po Janie Pawle II. Tymczasem został ordynariuszem jednej z najważniejszych diecezji w kraju wciąż traktowanym jako ostoja katolicyzmu w Europie. W tym sensie był to awans, a nie degradacja.

Potwierdzeniem pozycji Dziwisza w Kościele jest teraz nominacja kardynalska. Kto wie, czy nie potwierdza ona spekulacji, że Dziwisz już w 2003 r. został przez Jana Pawła mianowany kardynałem in pectore („w sercu”, a zatem w tajemnicy). Pilni obserwatorzy Watykanu zwracają uwagę, że kiedy Benedykt XVI w dzień po swoim wyborze odprawiał w Kaplicy Sykstyńskiej pierwszą mszę dla kardynałów, zaprosił też na nią osobistym telefonem Dziwisza – i ten współcelebrował nabożeństwo jako jedyny arcybiskup wśród purpuratów. Tak czy tak, możliwe, że obecny papież realizuje wolę swego poprzednika – tak co do obsadzenia Dziwiszem diecezji krakowskiej, jak i uhonorowania go teraz kardynalskim biretem.

Jako wieloletni sekretarz Jana Pawła II Stanisław Dziwisz funkcjonował w roli szarej eminencji. Toteż jego postać obrosła wieloma mitami.

Miał być przedstawicielem zachowawczego nurtu w Kościele, co w Polsce oznacza przywiązanie do tradycyjnej pobożności ludowej: masowej, silnie maryjnej, koncentrującej się na emocjach i celebrze, a nie na zgłębianiu niuansów wiary. W Krakowie byli tacy, którzy wieszczyli, że jeśli obejmie fotel metropolity, miasto stanie się bastionem Kościoła zamkniętego i drugim radiomaryjnym Toruniem.

Miał też być zwolennikiem tradycyjnych metod kierowania Kościołem. Przypominano, że to on należał do najwytrwalszych obrońców oskarżanego o molestowanie seksualne abp. Paetza z Poznania czy abp. Krenna, odpowiedzialnego za skandale seksualne z udziałem duchowieństwa w podległej sobie diecezji austriackiej.

Ale rzecz w tym, że jako papieski sekretarz Dziwisz starał się nie afiszować ze swymi poglądami. Wszystko, co na ich temat było wiadomo, pochodziło zwykle z relacji i plotek tyczących przebiegu obiadów z papieżem, w których brał udział. Pośrednim tropem były publiczne wydarzenia, na które mógł mieć wpływ – chociażby papieskie pielgrzymki. Znamienna może być choćby zmiana stosunku do Radia Maryja: o ile podczas pielgrzymki do Skoczowa Jan Paweł II niemal powtarzał tezy podnoszone wówczas przez ten odłam rodzimego Kościoła, a i ks. Rydzyk był widoczny w bezpośrednim otoczeniu papieża i Dziwisza, to już podczas późniejszych pobytów w Polsce – także w samym Toruniu – papież skupiał się na innych problemach i mówił innym językiem, a ojciec dyrektor i jego ruch nie był tak eksponowany. Potem Dziwisz, od którego przecież w dużej mierze zależało, kto zostanie dopuszczony przed oblicze papieża, też miał raczej ograniczać, niż faworyzować Rydzyka w kontaktach z Janem Pawłem II.

Na razie większość z obaw, jakie towarzyszyły powrotowi ks. Dziwisza, nie potwierdza się. Może swoje zrobiły właśnie lata spędzone w Watykanie? Od 16 października 1978 r. razem z Wojtyłą został przecież wrzucony na najgłębsze wody nie tylko Kościoła, ale i światowej polityki. Przez lata mógł uczestniczyć w setkach rozmów z najwybitniejszymi umysłami i osobowościami współczesnego świata. W pokoju Jana Pawła II omawiane były na dodatek kluczowe kwestie polityczne czy cywilizacyjne naszych czasów. Może Stanisław Dziwisz uznał, że aby wypełnić misję swego życia, wystarczy starać się naśladować zmarłego papieża?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną