Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Czy Dumę i Nowoczesność sąd słusznie zdelegalizował?

Sąd Rejonowy w Gliwicach zdelegalizował Stowarzyszenie Duma i Nowoczesność. To, którego prezes i niektórzy członkowie uczestniczyli w „Urodzinach Hitlera” sfilmowanych dwa lata temu przez dziennikarzy „Superwizjera” TVN. Sąd Rejonowy w Gliwicach zdelegalizował Stowarzyszenie Duma i Nowoczesność. To, którego prezes i niektórzy członkowie uczestniczyli w „Urodzinach Hitlera” sfilmowanych dwa lata temu przez dziennikarzy „Superwizjera” TVN. Print Screen TVN / mat. pr.
Sąd Rejonowy w Gliwicach zdelegalizował stowarzyszenie Duma i Nowoczesność. To, którego prezes i niektórzy członkowie uczestniczyli w „urodzinach Hitlera” sfilmowanych dwa lata temu przez dziennikarzy „Superwizjera” TVN.

Sąd stwierdził, że stowarzyszenie naruszyło swoje cele statutowe, bo w statucie ma propagowanie wartości patriotycznych, tymczasem w maju 2017 r. w lesie pod Wodzisławiem jego członkowie uczestniczyli w „urodzinach Hitlera” z hitlerowskimi flagami, pod płonącą swastyką i „hajlowali”, oddając cześć przywódcy III Rzeszy. Zaś jednym z organizatorów imprezy był prezes DiN Mateusz S.

Delegalizacja neonazistowskiej organizacji jest tym, czego należało oczekiwać. Istnienie, wręcz panoszenie się w przestrzeni publicznej tego typu organizacji jest nie tylko groźne społecznie, ale zagraża porządkowi i bezpieczeństwu publicznemu, co było widać choćby podczas zamieszek przeciw Marszowi Równości w Białymstoku.

Ale pytanie: czy DiN zostało we wtorek zdelegalizowane za to, za co należy mu się delegalizacja? Czy też, jak w przypadku Ala Capone, skorzystano z pretekstu? A jeśli tak, to czy nie rodzi to niebezpieczeństwa dla wolności zrzeszania się? Sprawa dotyka kluczowego dla demokracji prawa. Wolność zrzeszania się, podobnie jak wolność zgromadzeń, jest politycznie wyjątkowo wrażliwa.

Czytaj także: Jakub Kalus, asystent ministerstwa, sędziów i faszystów

A gdyby ktoś zechciał zdelegalizować KOD

Po emisji materiału „Superwizjera” Duma i Nowoczesność wydała oświadczenie, że nie była organizatorem imprezy i się od niej odcina: „Impreza ta została zorganizowana przez Polskich Narodowych Socjalistów, (...) a więc bezzasadne jest twierdzenie, że to stowarzyszenie Duma i Nowoczesność organizowało tę imprezę”. Jednak sąd zdecydował, że do uznania, iż stowarzyszenie łamie prawo (wtedy można je zdelegalizować), wystarczy, by prawo złamali jego członkowie. Nie da się bowiem ocenić, czy uczestniczyli w tym zdarzeniu prywatnie, czy jako delegaci stowarzyszenia.

I tu jest niebezpieczna cienkość. Na tej zasadzie można by zdelegalizować np. KOD, gdyby proces Mateusza Kijowskiego zakończył się uznaniem jego winy. Albo wprowadzić np. do Kampanii Przeciw Homofobii „kreta”, który łamałby prawo. I pod tym pretekstem zdelegalizować organizację.

W tym samym czasie co wniosek o delegalizację DiN (notabene prokuratura złożyła go na polecenie ówczesnego wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego, drugim wnioskodawcą był starosta wodzisławski, czyli właściwy dla miejsca zarejestrowania stowarzyszenia DiN) MSWiA wszczęło procedurę przejęcia w zarząd komisaryczny Fundacji Wolni Obywatele RP, a MSZ – Fundacji Otwarty Dialog.

Czytaj także: Neonazizm i nacjonalizm w Polsce

Zasada pars pro toto w sprawie Dumy i Nowoczesności

We wszystkich sprawach był ten sam zarzut: łamanie prawa. W przypadku WiN: przestępstwo pochwalania ustroju faszystowskiego. W przypadku Fundacji Wolni Obywatele RP – nawoływanie do nieposłuszeństwa prawu (nieposłuszeństwa obywatelskiego) m.in. przez blokowanie miesięcznic smoleńskich w proteście przeciw łamiącemu wolność zgromadzeń nowemu przepisowi o zgromadzeniach cyklicznych. A także wysyłanie autodonosów do prokuratury, stwierdzających, że prezydent Duda jest kłamcą i łamie konstytucję, i że piszący gotów jest odpowiedzieć karnie za swoje słowa. W przypadku Fundacji Otwarty Dialog chodziło o wpis członka jej władz Bartosza Kramka na Facebooku zatytułowany „Wyłączmy rząd”, w którym pisał o potrzebie obalenia rządu PiS za pomocą różnych form społecznego oporu.

W przypadku Fundacji Wolni Obywatele RP skończyło się na wystąpieniu ministra spraw wewnętrznych do fundacji z żądaniem zaprzestania naruszania prawa i sprawa umarła śmiercią naturalną. Władza nie miała armat, bo sądy uniewinniały Obywateli RP od zarzutu blokowania i demonstrowania, uznając, że działanie w obronie konstytucji nie jest szkodliwe społecznie. A prokuratura odmówiła wszczęcia spraw o znieważenie prezydenta. Wreszcie: fundacja nie była organizatorem żadnego z protestów. Obywatele RP pozostawali grupą nieformalną, a fundacja wspierała ich działalność.

W przypadku Fundacji Otwarty Dialog sąd uznał, że wpisu Bartosz Kramek dokonał na swoim prywatnym koncie facebookowym, a więc nie było to stanowisko całej fundacji. Tu widać różnicę podejścia: sąd warszawski, w przeciwieństwie do gliwickiego, nie zdecydował się zastosować zasady pars pro toto, czyli według części – o całości. Mało tego: stwierdził, że takie rozumowanie byłoby naruszeniem wolności zrzeszania się.

Sąd uznał też, że nie jest złamaniem prawa „prowadzenie rozważań dotyczących pomysłów i form protestów społecznych”. A konstytucja gwarantuje wolność słowa. Czyli że nie było przestępstwa.

Czytaj także: Z kogo Bierecki chce „oczyszczać Polskę”

Organizacje faszyzujące są jak Al Capone

W przypadku „urodzin Hitlera” przestępstwo niewątpliwie było. Uczestnicy imprezy mają proces karny, jeden jest już skazany, bo dobrowolnie poddał się karze. A więc sytuacje nie są podobne. Ale samo zastosowanie zasady pars pro toto w przypadku delegalizacji stowarzyszenia, fundacji czy partii może być groźne dla wolności zgromadzeń.

Nie ma znaku równości między pochwalaniem faszyzmu a obywatelskim nieposłuszeństwem motywowanym obroną konstytucji. Nawet gdyby sąd uznał je za przestępstwo. Ale – tak jak przy zakazywaniu zgromadzeń – przy delegalizacji organizacji należy stosować najwyższe standardy ostrożności.

Konstytucja – art. 13 – mówi: „Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa”. Wydawałoby się więc, że nie powinno być problemu z delegalizacją rozmaitych faszyzujących organizacji. Tyle że one nauczyły się maskować swoje cele, poglądy, symbolikę. Swastyki i „hajlowanie” pojawiają się na zamkniętych imprezach lub jako wyskok niesubordynowanych uczestników publicznych zgromadzeń (np. na Marszu Niepodległości). Zamiast tego jest „falanga” (schematyczna ręka z mieczem), oficjalnie zarejestrowany symbol ONR i Narodowego Odrodzenia Polski (NOP). Pojawia się krzyż celtycki, który jest co prawda rozpoznawalnym na świecie symbolem neonazistów, ale zakazany nie jest. A w oficjalnych programach organizacji jest o patriotyzmie, a np. antysemityzm tłumaczony jest postulatami natury ekonomicznej, a nie etnicznej, czyli rasistowskiej.

Faszyzujące organizacje są jak Al Capone, którego mafijnej działalności stróże prawa nie mogli dosięgnąć, więc sięgnęli po pretekst: unikanie podatków.

Działalność tych organizacji jest znacznie groźniejsza niż mafijne interesy, bo zatruwa umysły, antagonizuje, dzieli i niszczy najważniejsze dla funkcjonowania społeczeństwa wartości, jak solidarność, współczucie, otwartość i spójność. Ale czy w walce z nimi należy ryzykować wolność zrzeszania się?

Czytaj także: Materiał TVN o urodzinach Hitlera to nie prowokacja. To reportaż wcieleniowy

Polityka PiS wobec narodowców

Być może lepszą drogą jest karanie poszczególnych osób, które złamią prawo, aż przekroczy to masę krytyczną i można będzie uznać, że łamanie prawa przez członków danej organizacji jest powszechne, a organizacja sobie z tym nie radzi – i na tej podstawie ją zdelegalizować? Tylko że do tej pory prokuratura raczej chroni sprawców neonazistowskich wyskoków – na co kilkakrotnie zwracał uwagę RPO Adam Bodnar.

Sprawa „urodzin Hitlera” wypłynęła akurat, kiedy Polska była w dyplomatycznym sporze z Izraelem i USA po uchwaleniu nowelizacji ustawy o IPN zakazującej pomawiania Polaków o współudział m.in. w zbrodniach na Żydach. A premier Morawiecki podczas wizyty w Niemczech skompromitował się złożeniem wieńca na grobach żołnierzy kolaborującej z hitlerowcami Brygady Świętokrzyskiej. Więc kiedy TVN pokazał film z „urodzin Hitlera”, była okazja, żeby się spektakularnie odciąć i potępić, co też rząd zrobił. A wiceminister Jaki napisał do Prokuratury Krajowej, by podjęła kroki w sprawie delegalizacji DiN. Taka chwilowa akcja, której dziś mamy finał. Nie zmienia to polityki rządu PiS wobec tzw. narodowców. A od niej, a nie od wolności zrzeszania się, trzeba by zacząć.

Wyrok gliwickiego sądu jest nieprawomocny, nie ma na razie uzasadnienia pisemnego, które być może wytłumaczy wątpliwości.

Czytaj także: Czy jesteście ślepi?! Powody, dla których PiS nie zdelegalizuje ONR

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną