Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Minister Gliński bierze odwet. PiS buduje swoje Europejskie Centrum Solidarności

PiS postanowił stworzyć własną wersję Europejskiego Centrum Solidarności. PiS postanowił stworzyć własną wersję Europejskiego Centrum Solidarności. Justyna Malinowska / Wikipedia
PiS postanowił stworzyć własną wersję Europejskiego Centrum Solidarności. Jednak każdy, kto był w ECS, sam może sobie odpowiedzieć na pytanie, czy potrzebuje innej wersji historii, pisanej pod dyktando polityków.

Prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz przekazała informację, że minister kultury obcina dotację dla Europejskiego Centrum Solidarności o 3 mln zł przez najbliższe trzy lata. Tego należało się spodziewać po policzku, jaki w lutym tego roku wymierzyli panu ministrowi obywatele zwani suwerenem. Na wiadomość, że ECS otrzyma w tym roku mniej pieniędzy z budżetu, więc zagrożona jest organizacja obchodów 30. rocznicy wyborów 4 czerwca 1989, zorganizowali zrzutkę przez internet. Byli tak hojni, że owe 3 mln zł udało się zgromadzić w 30 godzin. Ale przecież nie wezmą ECS na swój garnuszek.

O co chodzi z tym ECS?

Z grubsza biorąc – chodzi o to samo, o co chodziło, gdy resort kultury przejmował Muzeum II Wojny Światowej. O ręczne sterowanie instytucją kultury, której statut gwarantuje elementarną niezależność. A także o posady dla swoich ludzi. Tak się składa, że ECS, powołane w 2007 r. na mocy umowy podpisanej przez pięć podmiotów – miasto Gdańsk, Komisję Krajową NSZZ „Solidarność”, Fundację Centrum Solidarności, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz samorząd województwa pomorskiego – od strony formalnoprawnej jest lepiej zabezpieczone przed przejęciem niż MIIWŚ. Przejęciem przez kogokolwiek.

Przedstawiciele założycieli zasiadają w dwóch kluczowych dla ECS gremiach: radzie ECS oraz kolegium historyczno-programowym. Nawiasem mówiąc, jednym z członków rady jest ojciec premiera Morawieckiego, zaś w składzie kolegium występuje bratanica prezesa Kaczyńskiego Marta. To te ciała sprawują kontrolę i mogą wpływać na kierunki działania kierownictwa ECS. Ale nie ma to nic wspólnego z ręcznym sterowaniem, jakiego życzyliby sobie politycy PiS oraz blisko z nimi związani liderzy NSZZ „Solidarność”. No i w obu wymienionych gremiach przewagę mają samorządy zdominowane przez PO. PiS, by rządzić w ECS po swojemu, musiałby wygrać wybory samorządowe w Gdańsku albo choćby w województwie pomorskim. A tak się nie stało.

Czytaj także: Gdańska Deklaracja Solidarności i Wolności podpisana

Pieniądze i szantaż

Działalność ECS jest finansowana przez resort kultury, miasto Gdańsk i samorząd województwa. Nie mając lepszych narzędzi, politycy PiS postanowili ograniczyć pieniądze ministerialne z 7 do 4 mln zł rocznie. Gdy w styczniu tego roku, po zabójstwie Pawła Adamowicza, doszło do rozmów na temat niższej dotacji na rok bieżący, ministrowie Gliński i Sellin postawili warunek – dołożą „obcięte” 3 mln zł w zamian za prawo mianowania swojego wicedyrektora ECS i stworzenie działu im. Anny Walentynowicz. Słowem, chcieli swojego przyczółka w strukturze instytucji. Rada ECS odrzuciła tę propozycję. Nawet zasiadający w niej przedstawiciel NSZZ „S” zagłosował wtedy przeciw. Problem brakujących pieniędzy rozwiązała zbiórka w internecie.

Na chwilę. Teraz kłopot wraca. Dotacja rządowa dla ECS jest tylko częściowo zawarowana umową założycielską (4 mln zł). Kolejne 3 mln zł resort kultury przekazywał na mocy dżentelmeńskich uzgodnień między miastem Gdańsk a ówczesnym ministrem Bogdanem Zdrojewskim. Ministerstwo z jakichś powodów nie mogło sfinansować wyposażenia ECS, do czego zobowiązało się w umowie założycielskiej. Jego zobowiązanie wziął na siebie Gdańsk w zamian za zwiększenie dotacji na bieżącą działalność placówki z 4 do 7 mln zł rocznie. Podobno są duże szanse, aby Gdańsk odwojował te pieniądze w sądzie. Choć to potrwa.

Czytaj więcej: 4 czerwca 30 lat później. Wywiad z Aleksandrą Dulkiewicz

Byty równoległe

Zresztą przez dwa lata także rząd PiS, choć o dżentelmenów tam trudno, honorował porozumienie zawarte przez ministra Zdrojewskiego z władzami Gdańska. Aż stało się jasne, że ECS przejąć nie sposób. Ani przez wymianę kierownictwa, jak w Muzeum II Wojny Światowej. Ani specustawą, jak tereny na Westerplatte. W tej sytuacji politycy PiS postanowili stworzyć własną wersję ECS – Instytut Dziedzictwa Solidarności. Byt alternatywny, który miałby pokazywać wydarzenia Sierpnia ′80 zgodnie z oczekiwaniami polityków rządzącej partii.

„To wspólna inicjatywa NSZZ »Solidarność« oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Instytut będzie dbał o pamięć i dorobek Solidarności lat 80. i promował jej dziedzictwo” – czytamy na stronie internetowej resortu. „Projekt o nazwie Europejskie Centrum Solidarności się skończył. Mieliśmy wielkie nadzieje, gdy wchodziliśmy w ten projekt, a w tej chwili jest to tylko miejskie centrum bez Solidarności” – obwieścił w Katowicach szef „S” Piotr Duda.

To „miejskie centrum”, jak je określił, kosztowało setki milionów złotych. Jest wizytówką historycznego przełomu, jakiego dokonała „Solidarność”. Gości zwiedzających z kraju i zagranicy. Zyskało rangę i renomę. Lwia część pieniędzy na budowę pochodziła z Unii Europejskiej. Bogdan Lis, jedna z legend pierwszej „S” (pełni obowiązki szefa rady ECS), jest pewien, że na nowy, alternatywny byt UE nie da pieniędzy. Jeśli PiS uprze się przy jego budowie, to zapłacimy my, obywatele.

Czytaj także: Spór o pamiątki po Solidarności

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną