„Trwa atak na polską rodzinę” – powtórzył Jarosław Kaczyński na kolejnej konwencji. Gdyby nie to, że od dawna znamy prezesa i jego retoryczne zagrywki, chciałoby się powiedzieć: Człowieku, co ty wygadujesz? Gdzie? Kto? Kogo atakuje? Jeśli jakieś rodziny w Polsce są rzeczywiście (i często brutalnie) atakowane, to wyłącznie „niepisonormatywne”, zwłaszcza jednopłciowe, którym PiS w ogóle odmawia prawa do nazywania się rodziną. Zresztą wszystkie związki, które nie mieszczą się w kanonicznym modelu „trwałe małżeństwo plus minimum dwoje dzieci”, mogą i chyba powinny poczuć się w państwie PiS jako „nienormalne”. Łącznie, zdaje się, z najbliższą rodziną prezesa, że nie wspomnę o milionach wyborców PiS żyjących samotnie, wspólnie i bezdzietnie, po rozwodach czy (dostosowując się do świata pojęć prezesa) na kocią łapę. Mówiąc poważniej: gospodarstw domowych praktykujących rozmaite wybrane czy narzucone przez los „nienaturalne” warianty jest w Polsce (odsyłam do wywiadu z dr. hab. Mikołajem Pawlakiem) w sumie dwa razy więcej niż pisonormatywnych. Jeśli trwa jakiś ideowy „atak na rodzinę”, to wyłącznie PiS-u na nich. A jeśli już szukać prawdziwego aktu agresji wobec polskich rodzin i dzieci, to jest nim przede wszystkim bezsensowna, pospieszna i chaotyczna tzw. reforma oświaty.
Oczywiście wiemy, dlaczego Jarosław Kaczyński to wszystko opowiada. Jak zwykle próbuje przekierować uwagę i społeczne emocje z realnych problemów na urojone; zamiast o programach nauczania, kumulacji roczników, degradacji zawodu nauczyciela itp. mamy dyskutować o „seksualizacji dzieci”, podniecać się rzekomym atakiem „środowisk LGBT” na domy i szkoły.