Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Uwaga na „tajne” sondaże. Ktoś tu nami manipuluje

Uwagę opinii publicznej od jakiegoś czasu przykuwają medialne wrzutki z sondaży partyjnych zamawianych na własny użytek przez sztaby wyborcze. Uwagę opinii publicznej od jakiegoś czasu przykuwają medialne wrzutki z sondaży partyjnych zamawianych na własny użytek przez sztaby wyborcze. Marek Sobczak / Polityka
Uwagę opinii publicznej od jakiegoś czasu przykuwają medialne wrzutki z sondaży partyjnych zamawianych na własny użytek przez sztaby wyborcze. A właściwie – rzekomo zamawianych.

Kilkanaście dni temu mogliśmy się dowiedzieć, jak to stratedzy PiS struchleli na widok badania, które pokazało, że po aferze hejterskiej poparcie dla partii rządzącej spadło do 37 proc. Ostatnio opinia publiczna była z kolei epatowana badaniem zamówionym ponoć przez Koalicję Obywatelską, w którym przewaga PiS nad główną siłą opozycyjną skurczyła się do 8 pkt proc.

Co łączy te sondaże? Po pierwsze, ich wyniki istotnie różnią się od badań oficjalnych, opatrzonych przez konkretne pracownie metodologicznym stemplem (zadziwiająco zresztą w tej kampanii statycznych). Po drugie, są bezimienne. Nie wiemy, kto i w jaki sposób je przeprowadził. Co powinno już wystarczyć, aby podchodzić do tych doniesień z najwyższą ostrożnością.

Czytaj też: Kampania trwa w najlepsze, sondaże stoją

Wszyscy wszystko wiedzą

Sondaże nigdy nie kreują obiektywnej rzeczywistości. Nie jest tajemnicą, że sposobem sformułowania pytania oraz ogólnym kontekstem badania można wyczarować stosowną odpowiedź, niekoniecznie w złej woli. Niedawno szefowa CBOS Mirosława Grabowska przekonująco tłumaczyła na łamach „Kultury Liberalnej”, dlaczego partia rządząca (nie tylko obecna) w badaniach tego ośrodka zazwyczaj uzyskuje grube nadwyżki na tle średniej sondażowej. To po prostu wynika z przyjętej metodologii. Pozostałe ośrodki też mają swoje standardy dobierania prób, zadawania pytań, przeliczania wyników. Kiedy cała otoczka pozostaje tajemnicą, wartość poznawcza badania jest zerowa.

Tyle teoria. A praktyka? Cóż, trudno kogokolwiek złapać za rękę. Ale branża sondażowa jest niewielka, wszyscy się tu znają i mniej więcej wiedzą, kto komu dawał zlecenia i co takiego aktualnie analizuje się na politycznym rynku. I jeśli (nieoficjalnie) popytać, można usłyszeć, iż wspomniane nieoficjalne badania funkcjonują tylko w postaci swych medialnych awatarów. Czyli mówiąc wprost, takich badań z takimi wynikami najprawdopodobniej po prostu nie ma. Są klasycznymi „fejkami”, poprzez które politycy – niestety za pośrednictwem mediów – manipulują opinią publiczną.

Czytaj także: Jeździmy za PiS po kraju. Co się mówi na spotkaniach?

Na czym polega manipulacja?

Ktoś jednak zasadnie spyta, na czym miałaby polegać owa manipulacja, skoro oba „tajne” sondaże – wyciekające zarówno ze sztabu PiS, jak i Koalicji Obywatelskiej – kreują zbliżony obraz zmniejszającego się dystansu między obiema głównymi siłami. To paradoks bieżącej kampanii. Regularnie wykazywana w oficjalnych sondażach znacząca przewaga PiS nad KO, osłabiając polaryzację, grozi demobilizacją elektoratów.

Nie do końca tylko wiadomo, dla kogo stanowi to większe zagrożenie. Wyborców partii rządzącej korzystna dla niej dysproporcja potencjalnie rozleniwia. Pewna ich część może zresztą obawiać się zbyt miażdżącego zwycięstwa swych faworytów; wrażliwość PiS na socjalne potrzeby elektoratu z pewnością się wówczas osłabi. Z kolei wyborców opozycji zbyt wielki dystans do obozu Kaczyńskiego wprawia w poczucie rezygnacji i wycofania. PiS musi więc dyskretnie pobudzać swych zwolenników, aby nie czuli się zbyt pewnie. Koalicja zaś wlać nadzieję, że nie wszystko jeszcze „pozamiatane”.

Sztaby mają tę sytuację dosyć precyzyjnie zdiagnozowaną. Na jakiej podstawie? Ano z wewnętrznych sondaży badających nastroje w poszczególnych elektoratach. Tych naprawdę zlecanych i realizowanych za niemałe pieniądze. Tutaj akurat solidność i precyzja są w cenie, chodzi przecież o to, aby uzyskać wiarygodny materiał empiryczny, niezbędny w projektowaniu strategii. Z reguły takie badania nie wypływają jednak ot tak sobie do mediów. Są naprawdę tajne, i to ściśle. Ich ujawnienie to prezent dla rywala.

Czytaj także: PiS obiecuje wzrost płacy minimalnej, przedsiębiorcy się burzą

Sondażowy problem

Z kampanii na kampanię sondaże stają się coraz poważniejszym problemem. Do pewnego stopnia jest on zresztą strukturalny i wynika z samego usadowienia ośrodków badawczych na styku polityczno-medialnym. Z jednej strony zarabiają na zleceniach partyjnych, z drugiej – publikują na łamach mediów z zasady obiektywne sondaże. To nie jest czysta sytuacja, choć niewiele można zrobić.

Nie pomaga też zaangażowanie polityczne większości mediów, posądzanych przez sporą część odbiorców (zwłaszcza z wrogich im baniek) o publikowanie stronniczo realizowanych badań. Upowszechnia się więc opinia, że każdy ma coś za uszami, nikt nie jest do końca wiarygodny, wszyscy manipulują. W końcu sondaże, o czym wyżej mowa, są nie tylko lustrem nastrojów, ale także ich katalizatorem. Wpływają na indywidualne strategie wyborców, motywują do popierania bądź zniechęcają.

Nic więc dziwnego, że na bagnistym sondażowym gruncie coraz śmielej zaczęli sobie poczynać partyjni spece od zarządzania chaosem. Jeszcze w trakcie wiosennej kampanii europejskiej znienacka zaczęły się objawiać nowe ośrodki badania opinii. Było tajemnicą poliszynela, że przynajmniej dwa z nich miały dyskretne partyjne afiliacje – z PO oraz PiS. Mimo to część mediów po obu stronach ochoczo publikowała wyniki ich pracy. Szczególnie skompromitowała się pracownia „platformerska”, która tuż przed wyborami wypuściła w świat sondaż z grubo przeszacowanym wynikiem bloku opozycyjnego. Po wyborach zasłużenie wyleciała z rynku ogólnokrajowych badań.

Interaktywna infografika „Polityki”: Sprawdź kandydatów do Sejmu i Senatu

Ostrożnie z anonimami

W obecnej kampanii sztabowcy obu głównych obozów najwyraźniej uznali, że koncesjonowane pracownie są zbędnym ogniwem w ciągu technologicznym. Po co inwestować w podkręcone badania, skoro to samo można osiągnąć zupełnie za darmo, posługując się danymi z sufitu. Wystarczy znaleźć łatwowiernych dziennikarzy i redakcje, podrzucić atrakcyjnego newsa z „tajnego” sondażu i medialny rezonans gwarantowany.

A że nie ma jak tego zweryfikować? Kiedy cała branża sondażowa ma problem z wiarygodnością, niewiele to już znaczy. Plewy zmieszały się z ziarnami i trudno je teraz odsiać. Toteż lepiej mieć się na baczności i zanadto nie ufać anonimom.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną