Przed wyborami pojawił się nowy wątek, lansowany przez część publicystów i podchwycony w obozie władzy. Otóż podobno toczy się w Polsce najbardziej merytoryczna kampania wyborcza od wielu lat, może nawet od 1989 r. Głównie za sprawą partii rządzącej, która przedstawiła grubą książkę z programem, opozycja próbuje na to odpowiedzieć, toczą się wreszcie poważne debaty o „konkretach”: o służbie zdrowia, edukacji, finansach państwa, podatkach, ZUS, pensji minimalnej (o programach wyborczych więcej w tekście Rafała Kalukina). Na naszych łamach, w gościnnej rubryce Ogląd i pogląd, taką opinię głosi publicysta „Do Rzeczy” Marcin Makowski. W „Rzeczpospolitej” o nareszcie merytorycznej kampanii wyraził się z uznaniem Michał Szułdrzyński, a w TVN24 – Konrad Piasecki. Podobnych głosów jest coraz więcej.
Trudno podzielać ten optymizm. Brak w kampanii systemowej debaty, pokazania przemyślanych planów. Nie ma mowy choćby o konsekwentnych modelach ochrony zdrowia, szkolnictwa, sądownictwa, prokuratury, sił zbrojnych, niewiele o usługach publicznych, celach polityki społecznej, demograficznej, przyszłości energetyki, poziomie unijnej integracji, walucie euro (dyskusji o wspólnej walucie już dawno zabronił PiS) itd. Horyzont proponowanych rozwiązań najczęściej nie przekracza końca następnej kadencji parlamentu. A i takie projekty wydają się nieprzepracowane, a przez to mało wiarygodne.
W rzeczywistości trwa nie poważna debata, ale prosta licytacja – na zasiłki, dopłaty, wypłaty, podwyżki, ulgi, rewaloryzacje, wyprawki, emerytalne trzynastki i czternastki, półdarmowe mieszkania i internety.