Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Co łączy sprawę Banasia, kampanię i impeachment Trumpa

Wyborco, czy na pewno chcesz głosować na kontynuację tańców w cudacznym politycznym korowodzie tzw. dobrej zmiany? Wyborco, czy na pewno chcesz głosować na kontynuację tańców w cudacznym politycznym korowodzie tzw. dobrej zmiany? Paweł Małecki / Agencja Gazeta
Wyborco, czy na pewno chcesz głosować na kontynuację tańców w cudacznym politycznym korowodzie tzw. dobrej zmiany, nie tylko śmiesznym, ale i strasznym?

Prezes NIK p. Banaś udał się na urlop, ale wcześniej postanowił zaprowadzić porządek w instytucji, którą kieruje. Jego zamysł polegał na tym, aby odwołać trzech wiceprezesów, których – jak to przytomnie stwierdził inny aktywista tzw. dobrej zmiany, chyba p. Kaleta – „otrzymał w spadku”. Stosowny wniosek p. Banasia wpłynął do komisji ds. kontroli państwowej obradującej pod światłą prezydencją p. Szaramy, posła PiS. Głosowanie nad pierwszym wnioskiem zakończyło się remisem.

W normalnych okolicznościach, jeśli wniosek nie otrzyma poparcia większości głosujących, przepada. Art. 148d regulaminu Sejmu stanowi, że w przypadku równej liczby głosów za i przeciw rozstrzyga głos przewodniczącego komisji, ale przepis ten znajduje się w rozdziale o komisji ds. Unii Europejskiej, nie stosuje się do innych. Ponieważ rozdział o posiedzeniach komisji sejmowych w ogóle nie rozstrzyga kwestii równej liczby głosów, trzeba zastosować zasadę, że jeśli wniosek nie uzyskał poparcia większości, to przepada.

Prawne nonsensy PiS

Pan Szarama nie stracił jednak rezonu w zaistniałej sytuacji – jak przystało na reprezentanta obozu zwalczającego wszelaki nihilizm – i postarał się, aby wniosek p. Banasia nie przepadł. Zarządził przerwę, wezwał na pomoc prawnika z Biura Analiz Sejmowych, a ten zgodnie z antynihilistyczną racją usłużnie zawyrokował, że skoro głosowanie nie przyniosło rozstrzygnięcia, to trzeba je powtórzyć.

Tak też się stało i wniosek przeszedł, podobnie jak dwa następne w sprawie odwołania innych wiceprezesów. Wprawdzie p. Szarama jeszcze nie dorównał p. Suskiemu, ksywa Caryca (ten mędrzec uznał, że skoro 11 jest za, a 12 przeciw, to ci pierwsi stanowią większość), ale uznanie, że wniosek nie został odrzucony, mimo że nie uzyskał większości, jest osiągnięciem zasługującym na poczesne miejsce w annałach proceduralnego nonsensu. Można przypuścić, że grupa trzymająca władzę w TK i działająca pod wodzą mgr Przyłębskiej uznałaby rozwiązanie p. Szaramy za modelowe konstytucyjnie. I tako toczy się światek konstytucyjny w cudacznym korowodzie tzw. dobrej zmiany.

Czytaj także: Uwaga na „tajne” sondaże. Ktoś tu nami manipuluje

Partia władzy modelowo rozkłada odpowiedzialność

Rzeczona komisja rekomendowała też p. Motylow na jedyną zastępczynię p. Banasia. Będzie kierowała NIK pod nieobecność szefa. Któż to taki? Zaczynała pracę na stanowisku kontrolera w 2001 r. Potem jej kariera toczyła się raczej wolno aż do 2018 r. Chodzą słuchy, że awanse p. Motylow uległy przyspieszeniu, gdy okazało się, że jest znajomą p. Kaczyńskiej (Marty), bratanicy Zwykłego Posła. Pan Kwiatkowski, poprzedni prezes NIK, powołał ją do Kolegium tej instytucji, organu ważnego, ale nie najważniejszego.

Wygląda na to, że p. Motylow jest zaufaną osobą p. Banasia i jego politycznych protektorów. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ma pokierować pracą NIK w sposób „właściwy”, tj. np. zapobiec badaniu spraw niewygodnych, ujawniających choćby to, na co szły pieniądze z tzw. Funduszu Sprawiedliwości. Byłoby to raczej utrudnione, gdyby NIK był zarządzany przez „spadkowych” wiceprezesów.

Pani Motylow wygląda na krzepką niewiastę, ale nie wiadomo, czy będzie miała dość siły, aby wykonać pracę, która dotychczas spoczywała na barkach czterech osób (prezesa i jego trzech zastępców). Odmówiła rozmowy z dziennikarzami po swoim awansie, tłumacząc, że jest bardzo zmęczona. A może ktoś jej będzie pomagał we „właściwym” spełnianiu powinności kontrolnych? Zgadnij, koteczku, kim mógłby być pomocnik? Wielu aktywistów Zjednoczonej Prawicy deklamuje, że p. Banaś nie miał nic wspólnego z omówionymi sprawami personalnymi, bo jeno sformułował wnioski, po czym udał się na urlop, słuch o nim zaginął, a rzecz zdziałała p. Witek, marszałkini Sejmu. I tak zamyka się cudaczny korowód polityczny tzw. dobrej zmiany w sprawie NIK, w którym na szczególną uwagę zasługuje modelowe rozłożenie (nie)odpowiedzialności.

Czytaj także: Marian Banaś, czyli zdziczenie obyczajów

Niewiedza ludzi PiS czyni cuda

Okazało się, że p. Banaś, ksywa Żelazny Marian, jest właścicielem kamienicy w Krakowie wynajętej komuś, kto urządził w niej hotel serwujący usługę „pokoje na godziny”. Pan Czarnecki, ksywa Obatel, skomentował tę sprawę w sposób antynihilistyczny: „Jeżeli pani [M. Olejnik] tego nie wie, to panią publicznie poinformuję, że w Brukseli i innych dużych miastach europejskich różne instytucje wynajmują na godziny pokoje biurowe w celu spotkań kontrahentów. (...) Taki wynajem nie musi wiązać się z sutenerstwem. (...) Ja się akurat tą działalnością, co może panią zaskoczy, nie zajmuję”.

Nie ma raczej wątpliwości, że p. Obatel nie wynajmuje pokoi w Brukseli czy innym wielkim mieście europejskim na godziny w celu organizowania spotkań kontrahentów, gdyż trudno przypuścić, że ktokolwiek (poza tzw. dobrą zmianą) traktuje go jako kontrahenta do czegokolwiek. Pan Czarnecki zasugerował, że nie wiadomo, czy w kamienicy p. Banasia miały miejsce usługi sutenerskie, ale – jak to mu się zdarza bardzo często – pomylił się. Ba, informacje o stanie faktycznym dotyczącym przedmiotowej kamienicy były dobrze znane w momencie występu p. Obatela w TVN24, ale jakoś nie trafiły do jego głowy, przecież bardzo pojemnej.

Niewiedza jednak czyni cuda, o ile jej się uda, ale w przypadku tzw. dobrej zmiany to reguła. Nie ma dowodów na to, że p. Banaś wiedział o tym, co się dzieje w jego posesji, ale wiadomo, że jego oświadczenia majątkowe budziły wątpliwości oraz że cena wynajmu była znacznie niższa od rynkowej, co może świadczyć o zaniżaniu podatków. Gdy p. Banaś został wysokim urzędnikiem państwowym, stosowne służby miały obowiązek dokładnego sprawdzenia go, w tym interesów, jakie prowadził. Najwyraźniej nie uczyniły tego, co rodzi pytanie, dlaczego nie wykonały swych obowiązków.

CBA bada oświadczenia majątkowe p. Banasia od kwietnia bieżącego roku. Czas na wykonanie takiej czynności wynosi sześć miesięcy, ale kontrolerzy czekają na ujawnienie wyników kontroli do połowy października, aczkolwiek mogą ją zakończyć wcześniej. Widocznie nie chcą przed wyborami. Ot, kolejny przykład cudacznego korowodu politycznego tzw. dobrej zmiany, a właściwie jego fragmentu.

Czytaj także: Przegląd wyborczych obietnic

„Jeszcze poczekajmy” z osądzaniem Banasia

Pan Banaś zaczął od zaprzeczania zarzutom. Miał nie być właścicielem kamienicy (okazało się, że nadal figuruje jako właściciel w księdze wieczystej). Wynajmował tanio, ale dlatego, że miał zamiar sprzedać kamienicę – nie bardzo wiadomo, jak cena wynajmu ma się do ceny sprzedaży. Aby pokazać, że nie ma nic na sumieniu, pozwał dziennikarzy „Superwizjera” (stacji, która nadała materiał o rzeczonej kamienicy) o ochronę dóbr osobistych, a także udał się na wspomniany urlop do czasu zakończenia sprawy, skompensowany odwołaniami „spadkowych” wiceprezesów i powołaniem p. Motylow.

Polityczni koledzy p. Banasia zastosowali kilka typowych manewrów obrończych. Najpopularniejszy odpowiada znanej piosence „Jeszcze poczekajmy, jeszcze się nie spieszmy” w tym sensie, że są wprawdzie zarzuty dziennikarskie (w domyśle wątpliwe, a więc, znowu nawiązując do piosenki, „nie dajmy się im zwieść”), ale odpowiednie służby i organy sprawą się zajmą, rzecz wyjaśnią zgodnie z dyrektywą p. Kaczyńskiego, że nie ma świętych krów.

Uzupełnieniem tego jest sugestia, że ewentualna odpowiedzialność p. Banasia jest wyłącznie prawna i dopóki nie zostanie do niej pociągnięty, nie ma powodu, aby podawał się do dymisji. Jest ponadto człowiekiem o kryształowej uczciwości (o tym zapewniali wszyscy politycy prawicowi) i dlatego należy mu ufać. Ma olbrzymie zasługi w walce z mafiami finansowymi. Dobrozmieńcy nader chętnie porównują p. Banasia z p. Kwiatkowskim, jego poprzednikiem, i drą się wniebogłosy, że „wiadome” media nie zajmowały się tym drugim.

Czytaj także: Będzie łomot? Prof. Flis: Zdecydują niezdecydowani

Szybkie kariery politycznych juniorów

A było tak. W sierpniu 2015 r. TVN informowała o nieprawidłowościach w NIK. Pan Kwiatkowski natychmiast zrzekł się immunitetu. Prokuratura szybko postawiła zarzuty i akt oskarżenia błyskawicznie trafił do sądu. Wszelako obrona zauważyła, że coś jest nie w porządku z podsłuchami zarejestrowanymi przez CBA, i wniosła do sądu o przedstawienie przez prokuraturę pełnego zapisu podsłuchów. Mimo że minęły już ponad trzy lata, prokuratura nie ujawniła stosownych materiałów, co sprawia, że sąd nawet nie mógł wyznaczyć rozprawy i osądzić podejrzanego.

Niezależnie od tego tzw. dobra zmiana ruszyła do boju pod hasłem „my będziemy inni niż oni” i nic nie wskazuje na to, aby tak miało być. Warto porównać dymisje p. Ćwiąkalskiego (bez naruszenia prawa przez niego) i p. Nowaka (z naruszeniem prawa) z tym, że p. Banaś udał się na urlop w aureoli skrzywdzonego bohatera walki z przestępcami.

Pan Żalek, poseł z ramienia partii Polska Razem, podniósł, że zastrzeżenia wobec p. Banasia są insynuacjami, a więc hipotezami, czyli nie są prawdziwe. O ile wiem, na Wydziale Prawa Uniwersytetu w Białymstoku, który ukończył p. Żalek, nieźle uczą logiki, a więc jego absolwenci powinni umieć odróżnić hipotezę od insynuacji i wiedzieć, że wartość logiczną hipotezy trzeba sprawdzić. Tzw. dobra zmiana zbyt gorliwie zapewnia, że takowe sprawdzenie będzie miało miejsce w przypadku sprawy p. Banasia, ale wiele wskazuje na to, że dobrozmieńcy czekają do wyborów, a „potem się zobaczy”.

Dodatkowym fragmentem całej sprawy jest błyskawiczna kariera biznesowa p. Banasia juniora. Nie pamiętam nazwisk, ale kilku „prawostronnych” komentatorów wyraziło zdziwienie, a nawet oburzenie uwagami, że jeśli ktoś jest potomkiem znaczącego polityka, to może robić kariery. Pan Paruch, profesor i szef Centrum Studiów Strategicznych przy Radzie Ministrów, powiedział to samo o p. Motylow. W związku z tym przypomina mi się sprawa Andrzeja Jaroszewicza, tzw. czerwonego księcia, syna premiera Piotra Jaroszewicza. Pamiętam, jak ktoś zapytał działacza partyjnego w Krakowie o to, skąd się biorą przywileje młodego Jaroszewicza. Zapytany był okrutnie oburzony i odparł: „A co, to jak ktoś jest synem premiera, to ma mniejsze prawa?”.

Wtedy i teraz rzecz nie w tym, że p. Jaroszewicz (junior), p. Banaś (junior) i p. Motylow mają mniejsze prawa, ale większe – i to nie z powodu kwalifikacji, ale związków rodzinnych lub towarzyskich. Jakoś tak się dzieje, że cudaczny korowód polityczny tzw. dobrej zmiany coraz bardziej przypomina kontredanse w PRL.

Czytaj także: PiS, czyli apokalipsa, która nie nadeszła

Premier zachwala jabłka z Trzebnicy

Ponoć na jednym ze spektakli Piwnicy pod Baranami oświadczono, iż nie jest prawdą, jakoby premier Morawiecki był jednym z założycieli tego kabaretu. Aktywność p. Morawieckiego przed wyborami jest zaiste imponująca. Jest niemal wszędzie, obiecuje niemal wszystko, specjalni treserzy uczą publikę, jak skandować „Mateusz, Mateusz”, ma otworzyć nową kopalnię węgla na Śląsku (to w ramach walki z globalnym ociepleniem), a nawet wie, że zwierzęta gospodarskie cieszą się z powodu skrócenia drogi z pola na stół.

Ostatnio zachwalał jabłka, bawiąc w Trzebnicy na Dolnym Śląsku. Prawił tak: „Nasi wczorajsi [a co to takiego?] siatkarze musieli zjadać polskie trzebnickie jabłka”, co miało zdecydować o ich zwycięstwie w meczu z Hiszpanią. Wszelako po kilku dniach „nasi”, tj. biało-czerwoni, chyba skonsumowali za mało jabłuszek z Trzebnicy i polegli w meczu ze Słowenią. Ale mamy coś na pociechę, mianowicie „mówi się, że Ewa kusiła Adama w raju trzebnickim jabłkiem, (...) ja skosztowałem też jedno i muszę powiedzieć, że chyba to prawda jest”. I dalej: „Polska jest z was dumna! Te wspaniałe smaki, soki, można powiedzieć, że prawo grawitacji – tyle wspaniałego świat zawdzięcza jabłkom!”.

I tak okazuje się, że Newton być może przyjechał do Trzebnicy i tam, a nie w Cambridge, jabłko spadło mu na głowę ze wszystkimi tego konsekwencjami dla rozwoju nauki. Wprawdzie Trzebnica wtedy nie znajdowała się w państwie polskim, ale to drobiazg dla polityki historycznej protegowanej przez polski rząd.

Czytaj także: Miłosne trele Morawieckiego do Śląska. Czy wyborcy to kupią?

Polscy politycy tłumaczą się jak Trump

Pani Nowak, małopolska kurator, ta sama, która tropiła szatana w osobie p. Dennetta, czołowego filozofa współczesnego, ale niestety skrajnego nihilisty wedle terminologii p. Kaczyńskiego, tym razem zapolowała na Gretę Thunberg, 16-letnią aktywistkę ekologiczną: „Zadanie dla myślących nastolatków. Wymyśl sobie problem. Wyjdź na ulicę i zacznij protestować. Zafunduj sobie tournée po Europie i umów na wizytę z kanclerz Niemiec. Niech o tobie piszą wszystkie znane tytuły i portale. To takie proste. Prawda?”.

Przypomina to nagonkę polskiej prawicy na 13-letnią Ingę Zasowską, protestującą przeciwko antyekologicznej polityce rządu p. Morawieckiego. Pan Bukowski, doktor filozofii, napisał: „Tego można było być pewnym: politycy opozycji nie omieszkali podczepić się pod wakacyjny strajk klimatyczny, jaki ogłosiła 13-letnia Inga Zasowska, siadając w każdy piątek przed południem przed Sejmem”.

Jasne, jeśli dzieci idą z krzyżem, aby zatrzymać paradę równości, słusznie walczą z nihilizmem, ale gdy strajkują w obronie ekologii – zaraz wykorzystuje to opozycja. Wpis p. Nowak znakomicie koresponduje z opinią p. Trumpa o Grecie Thunberg: „Wygląda na bardzo wesołą młodą dziewczynę, która nie może się doczekać jasnej i wspaniałej przyszłości”.

Skoro mowa o p. Trumpie, trzeba wspomnieć o p. Dudzie. Ma on nosić tzw. klejnot Rzeczpospolitej, czyli Łańcuch Orderu Orła Białego, ostatnio używany przez prezydenta Mościckiego. Ja dodałbym do tego berło i koronę – wtedy p. Trump nie tylko będzie chciał przyjechać do Polski, ale pewnikiem przyjedzie. Sam ma niejakie kłopoty z impeachmentem, ale broni się podobnie jak ludzie tzw. dobrej zmiany, opowiadając, że inicjatorzy zastosowania tej procedury zostali uprowadzeni przez radykalną lewicę. Może zresztą skorzystać z powiedzenia p. Kurskiego (Jacka), że p. Jachira to „płatna zdzira”, i zastosować je do p. Pelosi, demokratki, która zainicjowała kłopoty prezydenta p. Dudy.

Wyborco, czy chcesz głosować na kontynuację tańców w cudacznym politycznym korowodzie tzw. dobrej zmiany, nie tylko śmiesznym, ale i strasznym?

PS Jako bonus do niniejszego felietonu zacytuję słowa p. Zagórskiego, ministra cyfryzacji: „Jest też tak, że różnimy się od innych państw autorytarnych, że służby działają zgodnie z przepisami. Jeżeli [służby] mają narzędzia, by zabezpieczać państwo, powinny ich używać zgodnie z przepisami”. Skoro minister rządu tzw. dobrej zmiany zapewnia, że jesteśmy państwem autorytarnym, to tak chyba jest. Pan Zagórki zapomniał dodać, że nasze służby wprawdzie powinny działać wedle przepisów, ale często preferują dyrektywy płynące z komitetu ulokowanego przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie. Wspomniany p. Paruch z ręką na sercu i z powołaniem się na własną rzetelność naukową zapewnił, że ufa rzeczonym służbom, bo innych nie ma. Niestety, chciałoby się dodać, bo bardzo by się przydały.

Czytaj także: PiS nie lubi przedsiębiorców. Coraz więcej im zabiera

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną