Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Stanley dla „Polityki”: D′Hondt daje PiS komfortową większość w Sejmie

. . KŻ / Polityka
Poparcie dla PiS utrzymuje się na poziomie 46 proc., Koalicja Obywatelska może liczyć na 29 proc., Lewica na 13, PSL-Koalicja Polska na 6, a Konfederacja na 5 – wynika z wyliczeń brytyjskiego politologa.

Na tydzień przed wyborami parlamentarnymi w sondażach wciąż nie ma praktycznie żadnych zmian. W siedmiu badaniach opublikowanych w ciągu ostatnich dwóch tygodni poparcie dla PiS wahało się między 43 a 48 proc., ale średnia pozostaje stabilna (46 proc.). Podobnie poparcie dla Koalicji Obywatelskiej było zmienne – od 26 do 31 proc. – ale średnia utrzymywała się niewzruszenie na poziomie 29 proc.

.KŻ/Polityka.

Czytaj też: Gospodarka nie zarobi na te obietnice

Komfortowa większość dla PiS

Choć wydaje się, że różnica między tymi dwoma ugrupowaniami powiększyła się o 2 pkt proc., to jest to zmiana nieistotna statystycznie. Obserwujemy jednocześnie wartą odnotowania stabilność na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni, jeśli chodzi o poziom poparcia mniejszych partii, co do których moglibyśmy się spodziewać większych zmian: Lewica może liczyć na 13 proc., PSL-Kukiz na 6, a Konfederacja na 5.

Tak jak poprzednio poziomy poparcia sugerują powstanie cztero- lub pięciopartyjnego Sejmu, w którym PiS – z 249 mandatami – będzie miał komfortową, samodzielną większość. Koalicja Obywatelska znalazłaby się na drugim miejscu ze 141 posłami przed Lewicą (49 posłów) i PSL-Kukiz (17 posłów). To, czy jakiekolwiek mandaty przypadną Konfederacji, nie jest na tym etapie jasne, ponieważ balansuje ona na granicy 5-proc. progu poparcia. Ale gdyby udało jej się go przekroczyć, to najpewniej uzyskałaby trzy miejsca w nowym parlamencie. Mniejszość niemiecka, która nie podlega temu wymogowi, wprowadzi jednego posła.

.KŻ/Polityka.

Czytaj także: Sprawdzamy wyborcze programy

Ile zmienia d′Hondt

Dominacja PiS w sondażach i rozmiar spodziewanej większości parlamentarnej mogłyby prowadzić do konkluzji, że pozycja tego ugrupowania w polskim systemie partyjnym jest niezachwiana i może ono liczyć na bardzo silny mandat. Zanim jednak dojdziemy do takich wniosków, warto zastanowić się nad rolą, jaką w ostatecznym wyniku może odegrać system wyborczy.

O ile Polska korzysta z systemu proporcjonalnego, o tyle niewiele systemów wyborczych jest tak naprawdę proporcjonalnych. Przede wszystkim wynika to z istnienia progów wyborczych, które mają powstrzymać nadmierną fragmentację parlamentu: to zazwyczaj od 3 do 5 proc., a nawet do 10 proc. w przypadku koalicji (w Polsce to 8 proc.). Po drugie, co ma większe znaczenie, przekładanie wyników głosowania na pojedyncze mandaty może znacząco wpłynąć na relacje między uzyskanym odsetkiem głosów i mandatów.

Polski system wyborczy opiera się na tzw. metodzie d′Hondta, która jest jedną z najrzadziej używanych i sprzyja większym partiom kosztem tych średniej wielkości i mniejszych. To właśnie za sprawą tego rozwiązania – oraz niezdolności Zjednoczonej Lewicy do przekroczenia progu 8 proc. – PiS-owi udało się w 2015 r. uzyskać 51,1 proc. mandatów przy jedynie 36,7 proc. głosów.

Dla porównania: przed wyborami parlamentarnymi w 2001 r. zdecydowano o użyciu metody Sainte-Laguë, która sprzyjała mniejszym partiom. W efekcie zwycięskie SLD nie było w stanie przekuć 41 proc. głosów na większość parlamentarną, bo uzyskało o 15 mandatów za mało.

.KŻ/Polityka.

Czytaj też: Skrupuły się skończyły, nie tylko u polityków

A gdyby wrócić do poprzedniej metody...

Po 2001 r. Polska wróciła do systemu d′Hondta i używano go we wszystkich kolejnych wyborach. Jeśli jednak 13 października użyto by ponownie metody Sainte-Laguë, to znacząco zmieniłby się wynik wyborów: PiS uzyskałby 225 mandatów i zabrakłoby mu sześciu do samodzielnych rządów.

KO także miałaby mniejszą reprezentację w Sejmie (131 posłów), ale powiększyłyby się kluby Lewicy (64) i PSL-Kukiz (26). Największym zwycięzcą takiej zmiany byłaby Konfederacja, która – gdyby przekroczyła próg – uzyskałaby 13 mandatów. To pokazuje jedno: drobne zmiany w ordynacji mają znaczące konsekwencje.

.KŻ/Polityka.

Czytaj też: Ostatnie wybory, w których da się wygrać z PiS?

Ben Stanley to brytyjski politolog mieszkający w Polsce, profesor Uniwersytetu SWPS. Przy wyliczeniach preferencji partyjnych używa modelu statystycznego, którego prekursorem był amerykańsko-australijski politolog prof. Simon Jackman. Pod uwagę bierze sondaże IBRiS, Estymator, Kantar, Pollster, CBOS i Social Changes.

Model śledzi zmiany w preferencjach wyborców w czasie poprzez zestawianie przeprowadzonych sondaży i koryguje zmienność wyników w różnych firmach badawczych, żeby precyzyjniej oddać intencje głosowania, niż jest to możliwe na podstawie pojedynczego badania.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną