Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Państwo prawa jako wartość (refleksje przedwyborcze)

Jak powiedział lord Acton jakieś 150 lat temu: każda władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie. Jak powiedział lord Acton jakieś 150 lat temu: każda władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie. Forum
Nie pocieszaj się tym, wyborco, że z państwem prawa jakoś będzie, a grunt to socjal. Raczej przyjmij za Lecem, że skoro dmą w róg obfitości, to musi być pusty. Raz utracona demokracja wraca bardzo powoli.

Konstytucja powiada (art. 2): „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. Zostawmy na boku urzeczywistnianie sprawiedliwości społecznej, ponieważ jest to delikatna materia. Już parę razy zwracałem uwagę, że sformułowanie „demokratyczne państwo prawne” jest złe. Po pierwsze, nie państwo prawne, ale państwo prawa. Jego przeciwieństwem jest państwo bezprawia, co ma sens, natomiast antonimem zwrotu „państwo prawne” jest wyrażenie „państwo bezprawne”, o którym trudno powiedzieć, że odnosi się do czegoś wyraźnie określonego, ewentualnie pomijając takie twory, co do których zachodzi wątpliwość, czy w ogóle są państwami.

Po drugie, państwo prawa jest demokratyczne niejako ze swej istoty. Jego koncepcja pojawiła się po II wojnie światowej w związku z oceną III Rzeszy i jej porządku prawnego. W trakcie powojennych procesów przeciwko funkcjonariuszom niemieckim różnego szczebla bronili się oni argumentem, że działali w imieniu władzy powstałej legalnie i tworzącej prawo w sposób konstytucyjny. W związku z tym ich działania nie były sprzeczne z obowiązującym prawem.

Ta formalna koncepcja praworządności została odrzucona po wojnie i zastąpiona właśnie koncepcją prawa. Jej teoretyczną podstawą było słynne odróżnienie ponadustawowego prawa i ustawowego bezprawia. Pierwsze zawiera pewne ogólne reguły – niektóre prawne, inne moralne – które warunkują, że system normatywny w ogóle może być nazwany prawem. Wprawdzie zakres owych zasad jest rzeczą sporną do pewnego stopnia, ale należą tutaj respektowanie praw człowieka, zasada trójpodziału władz, niezawisłość sądów itd.

Jeśli jakiś system prawny nie spełnia tych reguł, może popaść w ustawowe bezprawie, zwłaszcza w procesie stosowania prawa. Radbruch nie miał kłopotu ze wskazaniem ustawowego bezprawia – wystarczyło wskazanie na prawo III Rzeszy. Potem rzecz bywała (i nadal tak jest) sporna. Niemniej praktyka polityczno-prawna Unii Europejskiej (i wielu innych krajów) jest na tyle jednoznaczna, że jest jasne, kiedy mamy do czynienia z przejawami państwa prawa, a kiedy nie. Może być tak, że jedno i drugie zdarza się w tym samym kraju.

Czytaj także: PiS mówił o państwie z dykty. Właśnie w nim żyjemy

Zaufanie jest dobre, ale kontrola lepsza

Przeciętny obywatel jest przede wszystkich zainteresowany jakością życia, ocenianą wedle wysokości płac i cen czy dostępu do rozmaitych dóbr, materialnych i kulturowych. W normalnej sytuacji, tj. życia w ramach państwa prawa, nie ma potrzeby dociekania, czym ono jest i czy funkcjonuje w sposób należyty. I tak być powinno. Troska o państwo prawa należy do instytucji publicznych, czyli rozmaitych agend składających się na władzę. Jeśli one zawodzą, pojawia się potrzeba aktywności obywatelskiej, np. wyborczej.

Z drugiej strony jakość życia zależy też od tego, czy egzystujemy w państwie prawa, czy też w jakimś mniej lub bardziej autorytarnym systemie. W państwie prawa nasze bezpieczeństwo osobiste jest lepiej chronione przez państwo, np. możemy bezpieczniej przechodzić na pasach, podobnie ma się sprawa z naszymi mniej lub bardziej skomplikowanymi interesami, trudniej nas chociażby oszukać przez rozmaite instytucje finansowe. Natomiast w systemie autorytarnym służby porządkowe są zajęte bardziej ochroną władzy niż obywateli i zawsze musimy się liczyć z tym, że „ktoś” zapuka do naszych drzwi o poranku i odpowiednio oznaczy rozmaite przedmioty do zarekwirowania na podstawie donosu jakiegoś anonimowego sygnalisty.

Jest tak dlatego, że państwo prawa ufa swoim obywatelom, natomiast władza autorytarna podziela pogląd Lenina, że zaufanie jest dobre, ale kontrola lepsza. Prawo jest inflacyjne, zmienne i mętne w państwie autorytarnym, a biurokracja coraz większa, bo to ułatwia manipulowanie społeczeństwem. Odwrotnie jest w państwie prawa, w którym system prawny jest stabilny, a aparat biurokratyczny – ograniczony. Takie państwo uczy szacunku dla prawa i postaw obywatelskich, system autorytarny skłania do poszukiwania dróg obejścia porządku prawnego.

W rezultacie służby kontrolne patrzą na sytuacje obchodzenia przepisów przez palce, zwłaszcza w przypadku politycznych VIP-ów, natomiast gorliwie śledzą aktualnych i potencjalnych przeciwników. Prowadzi to do realizacji znanego powiedzenia Orwella, że wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre równiejsze. Można do tego dodać, że są też takie, które są mniej równe.

Cztery lata rządów PiS: Straciliśmy renomę państwa praworządnego

Władza absolutna demoralizuje absolutnie

W rzeczywistości politycznej nie ma systemów idealnych. Z tego powodu istnieje całe kontinuum konkretnych rozwiązań, mniej lub bardziej odpowiadających modelowym opisom państwa prawa lub państwa autorytarnego. Wiele zależy od konkretnej sytuacji, osobowości przywódców czy ogólnej kultury obywatelskiej. Zapewne mało kto spodziewał się tego, co czyni p. Trump w USA lub p. Johnson w Zjednoczonym Królestwie. Niemniej w obu przypadkach działania spotkały się nie tyle z oporem społecznym, ile reakcją instytucjonalną.

Ale w ogólności nie ma co się łudzić, bo jak powiedział lord Acton jakieś 150 lat temu: każda władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie. Pomijając drugą część tej opinii, pierwsza ostrzega przed tym, że nawet władza ugruntowana demokratycznie i działająca zgodnie z (dobrym) prawem ma naturalną tendencję do ograniczania zasad państwa prawa – np. dlatego, że sądzi, że wie lepiej, co ludziom potrzebne do szczęścia. Rzecz jednak w tym, że system demokratyczny wykształcił jak na razie skuteczne sposoby jego stabilizowania. W państwie autorytarnym jest inaczej m.in. dlatego, że druga część sentencji lorda Actona ma zastosowanie w tym systemie.

W samej rzeczy demoralizacja (w sensie sprawowania władzy w sposób niedemokratyczny) jest w takim ładzie niejako automatyczna. Bywają przypadki niemal ekstremalne, jak państwo Kimów w Korei Północnej, ale te można pominąć, bo są (na razie?) rzadkie.

W ogólności państwo autorytarne jest wprowadzane siłą, niekoniecznie fizyczną, i jeśli już zostaje implementowane, jego odwrócenie w kierunku państwa prawa bywa trudne, o ile w ogóle możliwe. Czasem trzeba do tego prawdziwego kataklizmu w postaci wojny światowej. Wszelako są przypadki łagodniejsze, np. reżimy Franco (Hiszpania), Salazara (Portugalia) lub południowo-amerykańskie.

Lekcja Brazylii z ostatnich czasów jest pouczająca. Po serii zamachów stanu kraj ten wszedł na drogę ku demokracji w latach 80. Ale p. Bolsonaro, wybrany w powszechnych, demokratycznych wyborach, zdecydował się na autorską politykę, której ofiarą pada Amazonia, jedno z płuc świata. A p. Bolsonaro powiada, że żadnych pożarów lasów amazońskich nie ma, bo przecież on o tym nic nie wie. Gdy pokazuje mu się stosowne zdjęcia, twierdzi, że to tylko wroga propaganda.

Czytaj także: Amazonia staje się cmentarzem obrońców dżungli

Dlaczego Polska nie jest nowoczesną demokracją

Polska z powodów historycznych nie ma znaczącej tradycji nowoczesnej demokracji. Inną konsekwencją naszej historii jest dość swobodny stosunek do prawa i jego przestrzegania. W tej sytuacji troska o materialną jakość życia jest zrozumiała. Wszelako nie zawsze łączy się z gotowością do ochrony wartości demokratycznych.

Oto zapomniany przykład. Władza chciała zrealizować ekonomiczne postulaty strajkujących w Stoczni Gdańskiej w 1980 r. Ponoć Wałęsa był gotów zakończyć protest, ale działacze Komitetu Obrony Robotników (KOR) przekonali go (i innych przywódców strajku), że warto walczyć o postulaty polityczne, w szczególności wolne związki zawodowe, uwolnienie więźniów politycznych czy ograniczenia cenzury. Ten apel okazał się skuteczny, potem doprowadził do 10-milionowego strajku (największego w powojennej Europie) w związku z przeciąganiem procedury rejestracji NSZZ „Solidarność”, oporu społecznego w wyjątkowej skali w latach 80., i w końcu zaowocował sensacyjnym wynikiem wyborów w czerwcu 1989 r., który wstrząsnął światowym porządkiem politycznym, wydawałoby się, że nienaruszalnym od 1945 r.

Polityka władz PRL przez lata bazowała na prostym schemacie: „Jesteśmy gotowi do ustępstw ekonomicznych, ale nie możemy godzić się na realizację postulatów demokratyzacji państwa. Chcielibyśmy, ale [i tu następowało charakterystyczne mrugnięcie okiem] rozumiecie, geopolityka i oni”. Może dlatego strajkujący w 1980 r. godzili się na zakończenie protestu, gdyż w ogóle nie pomyśleli o postulatach politycznych. Na szczęście przypomniano im w stosownym momencie. Uczynili to ci, których dzisiaj nazywa się zdradzieckimi mordami.

Prof. Antoni Dudek: Z kart przyszłego podręcznika historii

Nieoczekiwana zmiana miejsc w Polsce PiS

Jest rzeczą ciekawą, że pojęcie państwa prawa nie funkcjonowało w słowniku ówczesnego polskiego dyskursu politycznego. Natomiast w powszechnym obiegu było słowo „praworządność” z dodatkiem „socjalistyczna”. Stanisław Ehrlich, czołowy polski teoretyk państwa, opowiadał się za takim rozumieniem praworządności – polegała ona na przestrzeganiu prawa przez organy państwa i obywateli. Wszelako inni wskazywali, że zgodnie z etymologią praworządność to tyle co rządzenie przy pomocy prawa.

Państwo jest praworządne (lub nie), ale mówienie o praworządnym obywatelu jest absurdem. Może on przestrzegać prawa lub nie, ale nie jest praworządny (lub nie). W szerokim rozumieniu praworządności był pewien zamysł polityczny, mianowicie uczynienie obywateli odpowiedzialnymi za praworządność w tym sensie, że władza powiadała: „My jesteśmy OK, bo mamy dobre zasady i dobre prawo – oczywiście zdarza się, że to i owo jest niepraworządne, ale to wina ludzi, sędziów, urzędników itd., ale nie partii i rządu”.

Pan Jarosław Kaczyński jest uczniem Ehrlicha. Nie używa terminu „państwo prawa”, jest bardziej skłonny do operowania terminem „praworządność”, ale w sensie wymyślonym przez jego promotora. Gdy grzmi na tzw. imposybilizm prawniczy – gdy jakiś organ nie może uczynić czegoś, co jest słuszne z punktu widzenia tzw. dobrej zmiany, lecz ograniczone prawem – prezes kontynuuje styl myślenia, który jest akurat przeciwny do jego znanego powiedzenia: „My jesteśmy tam, gdzie byliśmy wtedy, oni [tj. zdradzieckie mordy] tam, gdzie wtedy było ZOMO”. Nieoczekiwana zmiana miejsc, by skorzystać z tytułu pewnego filmu.

Czytaj także: Ziobro wojuje z Morawieckim. O co toczy się ta gra?

Jak się odchodzi od państwa prawa

Nie wiadomo, w jakim kierunku pójdzie Polska po wyborach. Pan Kaczyński i jego akolici nie ukrywają ciągot autorytarnych. Zwykły Poseł ostatnio ubolewał nad tym, że nie jest dyktatorem – oj, chciałaby dusza do raju, bardzo chciałaby, ale to i owo jeszcze stoi na przeszkodzie. Ogranicza ją ciągle jeszcze prawo, ale jest podważane (propagandowo – jako rzekomo postkomunistyczne, i efektywnie – np. przez odmowę stosowania wyroków sądowych). Jeśli trzeba, to modyfikowana jest konstytucja, np. przez ustawy zwykłe (jak w przypadku Sądu Najwyższego czy Trybunału Konstytucyjnego). Deprecjonowane są sądy i ograniczana jest ich niezawisłość (o tym pisałem już wielokrotnie). Przewlekane są procedury (np. TK pod wodzą p. Przyłębskiej), rozpatruje się sprawy „po uważaniu”, jak mówią Rosjanie, a Urząd ds. Ochrony Danych Osobowych jakoś nie może zakończyć procedury sprawdzającej, czy ujawnienie list poparcia dla kandydatów do KRS jest zgodne z prawem, czy nie – i w ten sposób lekceważy prawomocny wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego.

To tylko kilka spektakularnych przykładów wybranych ze sporej listy. Wskazują one na wyraźną tendencję w sprawowaniu władzy w kierunku autorytaryzmu i na odchodzenie od państwa prawa. Do tego trzeba dodać kreowanie atmosfery podejrzliwości i strachu (mruga się do nas, że można nas podsłuchać zawsze i wszędzie), represjonuje się już nie tyle przeciwników, ile niespełniających oczekiwań (np. prokurator, który nie znalazł podstaw dla postawienia zarzutów szefowi Biura Ochrony Rządu w sprawie katastrofy smoleńskiej, ma wszczęte postępowanie o niedopełnienie obowiązków), a wiceprzewodniczący Instytutu Pamięci Narodowej publicznie oświadcza, że gdyby mógł być szczery, to wypowiedziałby się inaczej.

Czytaj także: Zmęczeni, kontrolowani, karani. Ile jeszcze wytrzymają prokuratorzy

Za PiS jak za PRL i dudki w euro

Członkostwo Polski w UE jeszcze ogranicza poczynania w kierunku autorytaryzmu, ale nie ma wątpliwości, że deklaracje wodzirejów tzw. dobrej zmiany o ich głębokim umiłowaniu europejskości są czysto utylitarne, bo trzeba raczej wierzyć oświadczeniom p. Dudy o wyimaginowanej wspólnocie i często niewybrednym atakom na UE, np. ze strony p. Pawłowicz. Jest tak jak za PRL, gdy krytyka stanu praworządności była traktowana jako wrogie wtrącanie się w wewnętrzne sprawy polskie.

Tak naprawdę obozowi obecnie rządzącemu w Polsce zależy na dudkach w euro, bo z tego mogą zorganizować dopłaty do rolnictwa i obwodnice, co zresztą i tak zapewne okaże się iluzoryczne. Propaganda stała się już niewyobrażalnie nachalna, a spektakularnym tego świadectwem jest wyproszenie ze studia TVP Info zaproszonego gościa, który nie zgadzał się z p. Ogórek i p. Łęskim. Polska staje się krajem zideologizowanym. Państwo zaczyna już decydować o tym, kiedy i gdzie obywatele mają się modlić, na nowych paszportach figuruje hasło „Bóg, Honor i Ojczyzna”, a sojusz ołtarza z tronem staje się coraz ściślejszy.

Ostatnio ujawniono instrukcję Prokuratury Generalnej, która zaleca śledczym i prokuratorom rozwagę przy rozpatrywaniu spraw duchownych katolickich – informacje o takich postępowaniach trzeba przekazywać do naczalstwa, a to przypomina PRL i zasadę, że prokurator może oskarżyć prominentnego działacza partyjnego za wiedzą i zgodą tzw. czynników. Notabene sprawy Srebrnych Wież, p. Kuchcińskiego czy p. Banasia żywo przypominają to, co działo się przed 1989 r., czyli praktykę państwa autorytarnego.

Sprawdzamy programy wyborcze: Państwo prawa, rola Kościoła, aborcja...

Zastanów się, zanim wrzucisz głos do urny

Wyżej starałem się pokazać, że dążenia tzw. dobrej zmiany nie są li tylko zbiorem okazjonalnych przypadków dziejących się w interesie konkretnych osób czerpiących profity z zaistniałej sytuacji, ale wyrazem tendencji opartych nawet na pewnych przekonaniach teoretycznych (instrumentalne traktowanie prawa i praworządności). Nie należy brać na poważnie hasła: „Nas nie interesuje prawda, ale sprawiedliwość”, bo jest podwójnie kłamliwe i powinno być odczytywane tak: „Nas interesuje prawo, ale właściwe, czyli nasze, oraz prawdziwa sprawiedliwość”.

A ponieważ wszystko wskazuje na to, że program socjalny à la PiS doprowadzi do krachu ekonomicznego, trzeba cały czas pamiętać o sentencji de Tocqueville’a, że demokracja kończy się wtedy, gdy władza zauważy, że może przekupić ludzi za ich własne pieniądze. Przemyśl to, wyborco, zanim wrzucisz swój głos do urny. Nie pocieszaj się tym, że z państwem prawa jakoś będzie, a grunt to socjal. Raczej przyjmij za Lecem, że skoro dmą w róg obfitości, to musi być pusty. Raz utracona demokracja wraca bardzo powoli. A skoro tak, to wspomniane beneficja życia w państwie prawa mogą stać się tylko smętnym wspomnieniem.

Czytaj także: To mit, że Polacy są konserwatywni

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną